Przypadek Bradleya Coopera jest
niezwykle ciekawy i aż prosi się o osobną notkę (może kiedyś się na to pokuszę…).
Oto aktor znany głównie z kina komediowego (i nagrodzony w 2010 roku Złotą
Maliną za rolę w filmie Wszystko o
Stevenie) dostaje w 2012 roku szansę zagrania w dobrym dramacie (Poradnik pozytywnego myślenia) i co
najważniejsze, wykorzystuje ją. Kończy się nie tylko na nominacjach do najważniejszych
nagród filmowych (Złote Globy, Oscary), ale też na angażu do kolejnych
ambitnych produkcji (Drugie oblicze, American Hustle), za które zbiera
kolejne laury. W tym roku Cooper może się poszczycić trzecią z rzędu nominacją
do Oscarów i tym samym udowodnić wszystkim raz na zawsze, że naprawdę jest
dobrym aktorem (podobną drogę przechodzą obecnie Chris Pratt oraz Channing
Tatum, o których słychać ostatnio coraz więcej). Lubię Bradleya i jestem
ciekawy jego kolejnych aktorskich wcieleń, ale nie do końca zgadzam się z tegoroczną
oscarową nominacją. Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest zła rola, ja po prostu
uważam, że w minionym roku były lepsze. Sprawa nie tyczy się jedynie gry
aktorskiej Coopera – Snajper to
przyzwoity i dobrze zrealizowany film, który jednak nie wnosi nic nowego do
standardów amerykańskiego kina wojennego. A szkoda, bo miło byłoby zobaczyć dla
odmiany coś oryginalnego.
Jako wysłany do Iraku członek
elitarnej jednostki Navy SEALs Chris Kyle (Bradley Cooper) ma tylko jedną misję
- chronić swoich towarzyszy broni. Swoją precyzją ratuje niezliczoną ilość
żołnierzy na polu bitwy. W miarę jak opowieści o jego czynach rozpowszechniają
się, zyskuje sobie miano "legendy". Reputacja Kyle'a rośnie także za
liniami wroga. Powstańcy uznają snajpera za ważny cel i wyznaczają nagrodę za
jego głowę. Największym wyzwaniem w życiu Chrisa jest jednak pozostanie mężem i ojcem dla rodziny, od której dzieli go pół
świata. Pomimo niebezpieczeństw i rozłąki z bliskimi, Chris odbywa cztery
zmiany w Iraku. Jednak po powrocie do żony Tayi (Sienna Miller) i dzieci zdaje
sobie sprawę, że nie pozostawił wojny za sobą (źródło: Filmweb.pl).
Lubię Clinta
Eastwooda, zarówno jako aktora jak i reżysera. Takie jego filmy jak Gran Torino, Rzeka tajemnic czy Oszukana
oceniłem bardzo wysoko i zaliczam do moich ulubionych. Eastwood lubuje się w patosie
i uwielbia za pomocą filmowych środków wyrazu podkreślać rangę danego
wydarzenia. Niestety, kiedy bierze się za tematy związane z wojną, zdecydowanie
przegina, przez co jego filmy stają się dla mnie zbyt patetyczne i
ciężkostrawne. Tak jest właśnie ze Snajperem,
gdzie wymachiwanie amerykańską flagą i wygłaszanie patriotycznych haseł jest
nie tyle nachalne, co nie do zniesienia. Niech wszyscy krytykujący tegorocznego
Niezłomnego uderzą się ręką w pierś i
przyznają, że przy Snajperze najnowszy
film Angeliny Jolie nie ma w sobie nawet znamienia filmu patriotycznego. Swoją
drogą, recenzja Niezłomnego (którego
oceniłem na 10/10) jest już prawie gotowa i już wkrótce zostanie Wam
przedstawiona.
Powiedzmy
sobie to szczerze, Chris Kyle nie był typem intelektualisty, a kowbojem, który
popołudniami przesiadywał przy piwie w okolicznym barze i zastanawiał się, co
zrobić ze swym życiem. Amerykańska armia dała mu życiowy cel, czyli służbę
ukochanej ojczyźnie. To bardzo trudne stwierdzić, kiedy patriotyzm przemienia
się w fanatyzm i przyznam Wam szczerze, że mam ogromny problem z oceną osoby
Chrisa. Nie do końca wiem, czy bycie najlepszym snajperem w historii i zabicie
160 ludzi (niektóre źródła mówią o liczbie 250 osób) jest powodem do chluby. Dla
mnie zachowanie Chrisa, jego manie i urojenia, były najzwyczajniej w świecie
niepokojące. Bradley Cooper bardzo dobrze oddał charakter człowieka, który nie
do końca potrafi rozdzielić życie osobiste od zawodowego. Pytanie, czy po powrocie
z wojny jest to w ogóle możliwe... Jaka wielka szkoda, że te wszystkie sceny są
tak bardzo odarte z emocji i ani trochę nie poruszają… Nie sądzę, że jest to
wina Coopera, a raczej niedopracowanego scenariusza.
Pomimo dużej
ilości scen akcji (strzelaniny, wybuchy, działania wojenne), film jest bardzo
statyczny i momentami dłuży się niesamowicie. Puenta jest taka sama, jak zawsze
w przypadku filmów wojennych – wojna to zło, śmierć, zepsucie, a wrażliwe
jednostki mogą w jej wyniku ucierpieć na zawsze. Nic nie poradzę jednak na to,
że film kompletnie po mnie spłynął i ani trochę mnie nie poruszył. To smutne,
ale podczas finału najzwyczajniej w świecie ziewałem… O wiele bardziej podobały
mi się inne zeszłoroczne ociekające od emocji filmy o tej tematyce, w tym Furia i Ocalony. Tym bardziej jestem zaskoczony, że Snajper zdołał zachwycić
Akademię i zyskał aż 6. nominacji do Oscarów, w tym tę najważniejszą, dla
Najlepszego filmu. Totalne nieporozumienie, zgadzam się chyba jedynie z nominacją
za montaż dźwięku.
Nie mogę Wam
z czystym sercem polecić Snajpera. Ode mnie 6/10.
Ja natomiast słyszałem, że film jest dobry :) ale każdy lubi coś innego. Zapraszam do mnie na bloga :P http://filmomania33.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńpanuje tam lekki nieład ale stopniowo staram się to ogarnąć :)
Pozdrawiam! ~ Łowca Dusz