piątek, 24 stycznia 2014

American dream tylko dla cwaniaków - American Hustle (reż. David O. Russell, 2013)

Zapewne pamiętacie, że w przeglądzie produkcji nominowanych do Złotych Globów 2014 skupiłem się przede wszystkim na serialach. Nie śmiałem oceniać filmów, których jeszcze nie widziałem – w końcu premiery większości nominowanych filmów przypadły u nas na przełom stycznia i lutego. Czas jednak szybko płynie i dzięki licznym pokazom przedpremierowym pojawiła się szansa nadrobienia zaległości (zwłaszcza, że nominacje do Oscarów okazały się kalką nominacji do Złotych Globów). Bardzo ekscytowałem się możliwością wcześniejszego obejrzenia filmu American Hustle. W końcu film zdobył 7 nominacji do Złotych Globów (spośród których 4 zamieniły się w nagrody) oraz aż 10 (!) nominacji do Oscarów. Byłem przekonany, że David O. Russell stworzył dzieło wyjątkowe, jeszcze lepsze od zeszłorocznego Poradnika pozytywnego myślenia. Ależ się pomyliłem… Rzeczywistość okazała się niezwykle brutalna – American Hustle mianuję oficjalnie największym rozczarowaniem wśród tegorocznych filmów nominowanych do najważniejszych nagród branży filmowej. Dlaczego? O tym możecie przeczytać poniżej.
  

Film opowiada historię błyskotliwego oszusta Irvinga Rosenfelda (Christian Bale), który wraz z partnerką i kochanką, Brytyjką Sydney Prosser (Amy Adams) zostaje zmuszony do pracy dla niezrównoważonego agenta FBI Richiego DiMaso (Bradley Cooper). DiMaso wciąga parę w równie niebezpieczny, co pociągający świat wpływowych lobbystów i mafii (źródło: Filmweb.pl).

A miało być tak pięknie… Gwiazdorska obsada, interesująca historia, klimat lat. 70 oraz nazwisko Russella, który miał zabrać mnie w zupełnie inny świat. Nie udało mu się. Od razu zaznaczam, że film nie jest zły i w żadnym wypadku nie należy go skreślać po tej recenzji – negatywny wydźwięk moich słów wynika wyłącznie z ogromnego rozczarowania. Przecież już niejednokrotnie zdarzało się, że polecałem Wam filmy oceniane przeze mnie na 6 czy 7, co tylko dowodzi, że chyba jednak mimo wszystko warto obejrzeć najnowszy film Russella. Choćby po to, aby przekonać się, o co jest takie wielkie hallo i dlaczego uważam, że obsypanie deszczem nominacji (i być może nagród?) jest w przypadku tego filmu grubą przesadą. Bardzo zastanawia mnie też, do jakiego gatunku zakwalifikować American Hustle, bo przecież nie jest to ani dramat, ani - broń Boże – komedia. 

Po przeczytaniu opisu filmu można mieć apetyt na naprawdę dobre kino (pozdro dla Klapserki z Apetytu na film). Już po pierwszych minutach seansu okazuje się jednak, że w tej historii praktycznie nie ma niczego, co mogłoby intrygować i wciągać. Zero napięcia, mało ciekawa intryga i jeszcze ten przereklamowany morał o tym, że nie istnieje coś takiego jak american dream. Według bohaterów najnowszego filmu Russella wystarczy tylko kraść, kłamać i kantować. Każda z postaci okazuje się mieć swoje za paznokciami, każdy gra tu tylko dla siebie. Wygra ten, kto okaże się być największym cwaniakiem. Mało odkrywcze, prawda? Postaci z ekranu zupełnie mnie do siebie nie przekonały, choć trzeba przyznać, że naprawdę mocno się starały. Najmocniejszym punktem filmu jest bowiem fenomenalne aktorstwo. Naprawdę miło ogląda się swych filmowych ulubieńców w zupełnie nowych wcieleniach. Jeśli chcecie zobaczyć Amy Adams w bluzce z dekoltem do pępka lub Christiana Bale’a z mięśniem piwnym, to American Hustle daje Wam ku temu najlepszą okazję.

Rzeczywiście, stylizacje aktorów mogłyby być tematem na zupełnie osobną notkę. Russell w bardzo dobry sposób ukazuje widzom szalony klimat przełomu lat 70/80. Na klimat ten, poza wspomnianymi już stylizacjami gwiazd, składają się również muzyka oraz scenografia. Od kilku dni słucham ścieżki dźwiękowej do American Hustle i właściwie za każdym razem odkrywam ją na nowo. Ogromnie ubolewam, że wydarzenia z ekranu nie okazały się być na równie wysokim poziomie. Jeśli chodzi o aktorów, to najbardziej przekonali mnie do siebie Bradley Cooper oraz Jennifer Lawrence – ta dwójka bezapelacyjnie zasługuje na swoje nominacje, a nawet na nagrody. W scenie tańca przy sprzątaniu Lawrence pokazuje, jak wielki aktorski potencjał drzemie w jej młodym ciele. Na dobrą sprawę przyszło jej się wcielić w najbardziej komediową rolę w całym filmie – jestem bardzo ciekawy, czy postać Rosalyn spodobałaby się widzom równie mocno, gdyby tę rolę zagrał ktoś inny. Spośród innych scen w pamięć zapadła mi szczególnie również ta z Amy Adams i Bradleyem Cooperem w klubie. 

Podsumowując, wielka szkoda, że film okazał się być tak marny pod względem fabularnym. I wciąż nie mogę zrozumieć tej liczby nominacji! Przecież w 2013 roku powstało mnóstwo o wiele lepszych filmów niż ten! Ech, ode mnie 6,5! No dobra, słabe 7!

2 komentarze:

  1. Zaskoczyłeś mnie, byłem niemal pewien, że Russell zrobił kolejny świetny film. W dodatku z taką obsadą. Na pewno obejrzę, może nawet w kinie, choć po Twojej recenzji nie ma już dużych oczekiwań, więc film mi się spodoba ;)
    Nie mam nic przeciwko, gdyby Lawrence zgarnęła drugiego Oscara z rzędu, tym razem za rolę drugoplanową. Wydaje się to prawdopodobne, bo w tej kategorii nie ma zbyt mocnej konkurencji.
    Jeszcze a propos nagród, to przypomniało mi się, że jak widziałem pierwszy raz zapowiedź "Kapitana Phillipsa" to pojawił się wielkimi literami napis "Oscarowa rola Toma Hanksa". Pośpieszyli się jednak, bo nawet nominacji nie dostał :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Za granicą premiera była już dawno, tu jest wersja z napisami ; )
    americanhustle-online.goi.pl

    OdpowiedzUsuń