wtorek, 10 lutego 2015

O charyzmatycznym przywódcy – Selma, reż. Ava DuVernay, 2014



Ciężko w to uwierzyć, ale dobrnąłem już prawie do końca – udało mi się obejrzeć wszystkie filmy nominowane do tegorocznych Oscarów w kategorii Najlepszy film. Na sam koniec pozostawiłem sobie Selmę, czyli kolejny film biograficzny, który w odróżnieniu od wszystkich pozostałych nominowanych filmów jest też dramatem społeczno-obyczajowym z misją. Kiedy ogłoszono tegoroczne nominacje do najważniejszych nagród branży filmowej i okazało się, że pośród nominowanych aktorów nie znalazł się nikt rasy czarnej, pojawiły się głosy o rasizmie. W kontekście Oscarów jest to oczywiście absurd (przypominam, że zeszłorocznym Najlepszym filmem roku został Zniewolony. 12 Years a Slave opowiadający o czarnoskórych niewolnikach), ale ta sytuacja doskonale pokazuje, że pojęcie rasizmu wciąż jest obecne w naszym życiu. Osobiście uważam, że takich filmów jak Selma czy Zniewolony nigdy za mało – Ameryka najzwyczajniej w świecie próbuje rozliczyć się ze swą przeszłością. Inna sprawa, że akurat Selma nie do końca zasługuje na miano najlepszego filmu 2014 roku…


Film opowiada o wydarzeniach z Selmy, miasta w Alabamie, gdzie w 1965 roku odbył się marsz protestacyjny czarnoskórych Amerykanów domagających się równi praw z białymi mieszkańcami Ameryki. Na czele czarnoskórych stanął charyzmatyczny Martin Luther King (David Oyelowo). Film skupia się nie tylko na działalności Kinga, ale także na jego życiu prywatnym.

Przyznam Wam się, że czuję już pewne zmęczenie tymi wszystkimi filmami biograficznymi. Poza tym trudno nie wysnuć wniosku, że Oscar był w 2014 roku mężczyzną – poza Still Alice wśród oscarowców brak filmów, w których głównymi bohaterkami byłyby kobiety, co przejawia się zresztą w samych nominacjach dla aktorek. Być może właśnie z powodu tego zmęczenia Selma wydała mi się tak okrutnie nudnym filmem. Nie ukrywam, tematyka nie jest łatwa, dużo tu politycznych przemówień i pełnych patosu wyznań. Nie brakuje też scen czysto dramatycznych, porażających, przerażających, bardzo charakterystycznych dla filmów próbujących się zmierzyć z problemem rasizmu. Za każdym razem kiedy oglądam tego typu filmy wciąż nie mogą pojąć, skąd w ludziach bierze się tyle złości, nienawiści i agresji…

Największą gwiazdą Selmy jest oczywiście David Oleyowo, który bezbłędnie wciela się w postać doktora Kinga. Wielka szkoda, że pominięto go w aktorskich nominacjach, podobnie jak pominięto też samą panią reżyser, która przecież wykonała kawał dobrej roboty. Martin Luther King w wykonaniu Oleyowo to nie tylko dobry samarytanin, ale przede wszystkim charyzmatyczny przywódca, który pragnie zgody i pokoju na całym świecie. Przejawia się to w jego gestach, słowach, wyrazie twarzy. To naprawdę bardzo dobra rola, kto wie, czy nie najlepsza w historii tego aktora. Na drugim planie pojawiają się też Tim Roth, Oprah Winfrey, Carmen Ejogo. Mnie w Selmie zachwyciła przede wszystkim muzyka Jasona Morana, zwróćcie na nią uwagę w czasie seansu.

Selma to bardzo poprawnie zrealizowany film. Nic nie poradzę jednak na to, że śmiertelnie mnie wynudził i tym samym nie zachwycił równie mocno co zeszłoroczne Kamerdyner i Zniewolony. 12 Years a Slave. Stąd tylko 6/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz