czwartek, 19 marca 2015

O komediach 2014/2015, część 2 – Dzień z życia blondynki (Walk of Shame, reż Steven Brill, 2014), Udając gliniarzy (Let’s be cops, reż. Luke Greenfield, 2014), Alexander – okropny, straszny, niezbyt dobry, bardzo zły dzień (Alexander and the Terrible, Horrible, No Good, Very Bad Day, reż. Miguel Arteta, 2014)



Dzisiaj chcę Wam zaprezentować drugą część mojego cyklu poświęconego komediom. Poniżej znajdziecie krótkie recenzje kolejnych trzech komedii, które swe polskie premiery miały w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Dwie z nich są bardzo średnie i raczej nie mogę ich Wam polecić, ostatnia natomiast może sprawdzić się idealnie nie tylko jako komedia, ale także jako kino familijne. Co tu dużo pisać – jeśli ktoś jest zainteresowany, zachęcam do zapoznania się z całą notką.


Dzień z życia blondynki (Walk of Shame)
Meghan Miles (Elizabeth Banks) pracuje jako prezenterka w lokalnej telewizji. Jej życie wydaje się idealne, ma narzeczonego i walczy o awans. Pewnej nocy Kyle (Oliver Hudson) postanawia ją zostawić dla innej, a konkurentka odbiera stanowisko dziennikarki w krajowej stacji telewizyjnej. Przyjaciółki nakłaniają Meghan na imprezę w klubie, by choć na chwilę zapomniała o kłopotach. Podczas długiego wieczoru kobieta poznaje Gordona (James Marsden). Gdy budzi się w jego mieszkaniu, odsłuchuje na poczcie głosowej wiadomość, że nadal ma szanse na awans i że za osiem godzin musi się stawić w siedzibie stacji. Kiedy kobieta wybiega w pośpiechu, okazuje się, że nie ma telefonu, a jej samochód z dokumentami został odholowany... (źródło: Filmweb.pl).

Ja wiem, że powstały już tysiące komedii i coraz trudniej o oryginalność, ale naprawdę nie znoszę, kiedy ktoś tworzy tak sztampowe kino. Klisze, klisze i jeszcze raz klisze… Niewymagający widzowie z pewnością będą zadowoleni – Dzień z życia blondynki zdaje się być idealnym filmem na babski zakrapiany wieczór. Wielka szkoda, że jest tylko trochę zabawnie i że Elizabeth Banks (którą zdecydowanie stać na więcej) nie pokazała więcej pazura. Komedia bazuje na komizmie sytuacji wynikającym z niekończącego się pecha głównej bohaterki. Owszem, kilka scen mnie rozbawiło (np. rozmowy z ćpunami), ale były też takie, które okazały się żenujące. Jak na moje oko, stosunkowo za dużo tu „sucharów”. Film dostaje też u mnie ogromnego minusa za przewidywalny, słodki i totalnie rozczarowujący finał. I właśnie dlatego tylko 4/10.



Udając gliniarzy (Let’s be cops)
Udając gliniarzy to klasyczna komedia o kumplach-gliniarzach, tyle że główni bohaterowie nie są policjantami. Justin Miller (Damon Wayans Jr.) i Ryan O'Malley (Jake Johnson) przyjaźnią się od dziecka. Odkąd skończyli szkołę, ich życie stoi w miejscu. Wszystko się zmienia, gdy idą na imprezę. Wkładają mundury policyjne i robią furorę. Kiedy okazuje się, że zostali zaproszeni na przyjęcie pod krawatem, a nie imprezę przebieraną, idą na miasto. Kobiety do nich lgną, rozrabiaki słuchają ich poleceń, a barmani dają drinki na koszt firmy - wszystko dlatego, że biorą ich za policjantów. Kiedy Ryan kupuje na eBayu radiowóz, koguta i skaner radiowy, maskarada się rozkręca (źródło: opis dystrybutora).


W ciągu ostatnich 20 lat w kinie chyba nie było jeszcze roku, w którym nie wyprodukowano by komedii o policjantach/tajniakach. Ostatnio recenzowałem dla Was 22 Jump Street, w zeszłym roku mogliśmy oglądać bardzo dobry Gorący towar z Sandrą Bullock i Melissą McCarthy w rolach głównych. Niestety, Udając gliniarzy nie ma w sobie nic z tych dwóch filmów i właśnie dlatego pozostaje jedynie jedną z wielu marnych komedyjek, o których bardzo szybko się zapomni i na które na dobrą sprawę nie warto tracić czasu. Większość gagów okazuje sie być kompletnie nie śmiesznych i bazujących na założeniu, że główni bohaterowie to… pół-główki. Poziom mojego zażenowania wzrastał właściwie z każdą kolejną sceną i w finale sięgnął zenitu. Sam już nie wiem – czy to film był tak słaby czy to po prostu nie moje poczucie humoru? W główne role wcielają się bohaterowie z sitcomu Jess i chłopaki – Johnson i Wayans Jr. nie pokazali mi nic nowego. W roli drugoplanowej występuje natomiast Nina Dobrev, czyli Elena z Pamiętników wampirów. Cóż, jacy aktorzy i scenariusz, taki film… A głośna i nieprzyjemna techno-ścieżka dźwiękowa zmęczyła mnie na tyle, że chcę o tym filmie jak najszybciej zapomnieć. 3/10, nie polecam.



Alexander – okropny, straszny, niezbyt dobry, bardzo zły dzień (Alexander and the Terrible, Horrible, No Good, Very Bad Day)
Nastoletni Alexander (Ed Oxenbould) żyje w przeświadczeniu, że w przeciwieństwie do całej jego rodziny prześladuje go ogromny pech. Na noc przed swymi urodzinami zjada ciastko i wypowiada życzenie – chciałby, żeby choć na jeden dzień role się odwróciły… Kiedy nastaje nowy dzień, rodzina Alexandra okazuje się być w prawdziwych tarapatach… Ojciec (Steve Carell) musi poradzić sobie jednocześnie z opieką nad niemowlęciem i rozmową kwalifikacyjną, matce (Jennifer Garner) przyjdzie zmierzyć się z wyjątkowym wyzwaniem zawodowym, a rodzeństwo (Dylan Minnette, Kerris Dorsey) będzie musiało poradzić sobie z ekstremalnymi sytuacjami w szkole. Tego dnia tylko Alexander będzie miał szczęście…

Miguel Artera, reżyser tak dobrych seriali jak Siostra Jackie czy Kłamstwa na sprzedaż stworzył naprawdę zabawną komedię familijną. Ok, tytuł jest straszny i osobiście nie wyobrażam sobie, że przy polecaniu filmu znajomym miałbym recytować ten tekst. Bez wątpienia jednak wszystkim go polecę. Dlaczego? Bo to poprawnie zrealizowana komedia, pozbawiona „sucharów” i gastrycznych żartów, a przy tym bardzo zabawna i z przesłaniem. Aktorzy dali radę, moją uwagę zwrócił zwłaszcza Dylan Minnette (znany mi dotychczas jedynie z Długiego wrześniowego weekendu), który świetnie poradził sobie w roli gogusia. Jeśli po niedzielnym obiedzie chcecie całą rodziną zasiąść razem do zabawnej komedii i nie wiecie, jaki tytuł wybrać, Alexander… okaże się świetnym wyborem. Ode mnie 7/10.


Widzieliście zrecenzowane przeze mnie filmy? Jeśli tak, obowiązkowo podzielcie się swoją opinią w komentarzach.

1 komentarz:

  1. Kompletnie nie ogarniam :D "Udając gliniarzy" - 3, a "Sekstaśma" zupełnie pozbawiona humoru 6. Dla mnie przy tym drugim tytule wszystkie pozostałe komedie to niemal arcydzieła ;) No, ale to raczej spór o to co gorsze, a nie lepsze :(

    OdpowiedzUsuń