piątek, 27 lutego 2015

Przedwczesne i być może irracjonalne przewidywania nominacyjne do Oscarów 2016, czyli o jakich filmach będzie w tym roku głośno

Wiem, że jeszcze nie ochłonęliście po tegorocznych Oscarach, ale dla mnie poziom nominowanych filmów był na tyle słaby, że postanowiłem sprawdzić, czy za rok będzie ciekawiej... Już teraz mogę Was zapewnić, że tak! W 2016 roku do kin wejdą najnowsze filmy takich reżyserów jak Tarantino, Spielberg, Scott, Boyle, Inarritu, a zagrają w nich aktorzy o najbardziej hollywoodzkich nazwiskach. Wedle moich prognoz o Oscara w kat. Najlepszy aktor zawalczą być może: Leonardo DiCaprio, Tom Hanks, Michael Fassbender, Matthew McConaughey i Bradley Cooper. Wśród aktorek nominacje wróżę Kate Winslet, Jennifer Lawrence, Carey Mulligan, Cate Blanchett. Oczywiście na tym etapie jest to poniekąd wróżenie z kart i tych przewidywań nie należy traktować zbyt poważnie  ja po prostu chcę Wam pokazać, o jakich filmach i nazwiskach będziemy słyszeć w ciągu kilku najbliższych miesięcy. Jedno jest pewne - rok 2015 i Oscary 2016 zapowiadają się o wiele bardziej fascynująco. Miłej lektury!


środa, 25 lutego 2015

Christian Grey nie istnieje, czyli o porno-mitomanii - Pięćdziesiąt twarzy Greya (Fifty Shades of Grey), reż. Sam Taylor-Johnson, 2015



Dzisiejsza recenzja będzie wyjątkowa pod wieloma względami. Po pierwsze, prawdopodobnie będzie to najdłuższa recenzja filmowa w historii tego bloga. Po drugie, nie będzie ona przypominała klasycznej notki, ze względu na długość zdecydowałem się wypunktować wszystko w oddzielnych akapitach, aby odwiedzający bloga sami mogli zdecydować, czy chcą przeczytać całą recenzję czy też wybrane treści. I wreszcie, po trzecie, będzie to recenzja wyjątkowo niejednoznaczna, tzn. pomimo dużej krytyki, chcę złożyć reżyserującej obraz Sam Taylor-Johnson hołd. Otóż chyba jeszcze nigdy w historii polskiej i światowej popkultury nie zdarzyło się, aby jakikolwiek film wywoływał takie kontrowersje. Przykłady dzisiejszych nagłówków z pierwszych lepszych portali internetowych? „Ekranizacja powieści E.L. James zarobiła na całym świecie już ponad 400 milionów dolarów!”, „Zarzut o napaść seksualną – twierdzi, że odgrywał sceny z filmu Taylor-Johnson”, „Jamie Dornan nie zagra w kolejnych częściach filmu!”. Miliony lajków, tweetów i udostępnień gwarantowane – wierzcie mi na słowo. Cały świat oszalał na punkcie seksualnego dominanta, Christiana Greya. Jest to moment absolutnie przełomowy – oto zostało złamane kolejne tabu. Owszem, było ono łamane już wiele razy i to dużo wcześniej, ale nie z takim impetem. I właśnie o tym chcę Wam dziś napisać: o popkulturalnej papce, która jednak jest fenomenem.

poniedziałek, 23 lutego 2015

MAMY GO! - mini-relacja z gali rozdania Oscarów 2015

Mamy go! Udało się! Jest, jest, jest! <my precious> Na wstępie swej mini-relacji z gali Oscarów 2015 chcę bardzo przeprosić wszystkich sąsiadów za każdy z nieartykułowanych dźwięków, który wydałem z siebie minionej nocy. Śmiałem się do rozpuku, wrzeszczałem, przeklinałem, momentami prawie łkałem ze wzruszenia. Właśnie takich emocji dostarcza mi co roku oscarowa noc. Tak, wiem, wielu z Was pewnie tego nie rozumie, ale ja tego zrozumienia absolutnie nie wymagam. Świat filmu mimowolnie stał się też moim światem, nieustannie się nim ekscytuję i jestem przekonany, że ekscytacja ta będzie trwać do końca świata (i jeden dzień dłużej, a co!). Nie zamierzam Was czarować, to nie była gala stulecia. Momentami było piekielnie nudno, zbyt poprawnie i patetycznie, można było odnieść wrażenie, że prowadzący ceremonię Neil Patrick Harris łapie zadyszkę. Za Najlepszy film minionego roku uznano Birdmana, z czym kompletnie się nie zgadzam i nadal ocieram skrycie łzy po przegranej Boyhood. W pozostałych kategoriach, w większości przypadków, udało mi się przewidzieć zwycięzców i podobnie jak rok temu żałuję, że nie udałem się przed galą do któregoś z zakładów bukmacherskich. To wszystko, o czym piszę nie ma jednak żadnego znaczenia w kontekście tego, co naprawdę wydarzyło się minionej nocy. Polskie kino podniosło się i powstało niczym Feniks z popiołów. Polski film po raz pierwszy w historii zdobył Oscara w kategorii Najlepszy film nieanglojęzyczny! Ida miała naprawdę wyjątkowych rywali, a zatem to zwycięstwo cieszy podwójnie. I właśnie o naszym sukcesie, o wyjątkowym przemówieniu Pawlikowskiego (ale też o innych smaczkach z minionego wieczoru) będzie ta notka (okraszona całkiem pokaźną ilością zdjęć). Zapraszam do czytania.

niedziela, 22 lutego 2015

Oscarowa ruletka 2015

Nie ma co się oszukiwać, jestem bardzo rozczarowany poziomem filmów nominowanych w tym roku do Oscarów. Wśród 8 produkcji aspirujących o miano "Najlepszego filmu" brakuje w tym roku dobrego dramatu społeczno-obyczajowego. Rozpoczynając seans Selmy przez chwilę miałem nadzieję, iż ten film okaże się brakującym ogniwem, ale niestety, pomyliłem się. Moim kolejnym zarzutem jest epatowanie nadmiernym patosem. Sami przyznajcie, już dawno o Oscary nie rywalizowały ze sobą filmy tak wzniosłe i patetyczne. Co jeszcze mi się nie podoba? Brak kobiet. Tak, poza Still Alice z genialną Julianne Moore nie ma w tym roku żadnej interesującej kobiecej roli - Julianne zgarnęła za swą rolę wszystkie możliwe nagrody i na 100% zdobędzie też Oscara. Bardzo się z tego cieszę (wielokrotnie chwaliłem talent Rudej), ale mimo wszystko czuję niedosyt - ta wygrana cieszyłaby mnie o wiele bardziej, gdyby była poprzedzona ostrą rywalizacją z innymi aktorkami (gdyby tak Rosamund Pike wygrała wcześniej chociaż jedną nagrodę zamiast Moore, byłoby dziś znacznie ciekawiej). Podsumowując, Oscar jest w tym roku Nadętym i Patetycznym Facetem, Którego Historia Zdarzyła Się Naprawdę. Innymi słowy, nuda. Z wielką przyjemnością zarwę jednak dzisiejszą nockę (tak jak co roku od jakichś 7 lat) i podobnie jak wiele milionów widzów na całym świecie będę się ekscytował (albo chociaż próbował) wręczeniem Oscarów. Bo, pomimo słabszego poziomu filmów i dużej przewidywalności, ta noc jest dla fanów kina nadal jedną z najważniejszych nocy w kalendarzowym roku. Poniżej przedstawiam swoje przewidywania.

piątek, 20 lutego 2015

Zdążyć przed Oscarami, część 2 - Dwa dni, jedna noc (Deux jours, une nuit); Mandarynki (Mandariinid); Lewiatan (Leviafan)



Styczeń i luty to takie dwa miesiące w roku, w czasie których moją uwagę całkowicie pochłaniają najważniejsze nagrody branży filmowej – Złote Globy, nagrody BAFTA i Oscary. To właśnie dlatego wszystkie notki z czasu tych dwóch miesięcy zostały poświęcone wyłącznie filmom nominowanym do wspomnianych nagród. Obiecuję, że już wkrótce wracam do normalności, tzn. zamierzam recenzować dla Was bieżące filmy (nazbierało mi się też kilka zaległych recenzji…). Dzisiaj natomiast ostatnia notka z cyklu „Zdążyć przed Oscarami”, którą zamierzam poświęcić filmom nieanglojęzycznym. Jak wiecie, jestem ogromnym fanem Idy i bardzo mocno trzymam kciuki za wygraną Pawlikowskiego. Uważam, że spośród nominowanych i widzianych przeze mnie filmów w kat. „Najlepszy film zagraniczny”, to właśnie Ida jest najlepsza (niestety, nie widziałem Dzikich historii i Timbuktu, ale jak powszechnie wiadomo, główny pojedynek rozegra się właśnie między polską Idą i rosyjskim Lewiatanem). Piszę to bez żadnej przesady, film Pawlikowskiego zachwycił mnie na długo przed okresem, w którym zaczął osiągać sukcesy na rynku światowym, o czym możecie przeczytać tutaj. Tymczasem dziś zachęcam do zapoznania się z moją opinią na temat największych rywali Idy, gruzińskich Mandarynek i rosyjskiego Lewiatana.

wtorek, 17 lutego 2015

Zdążyć przed Oscarami, część 1 – Tajemnice lasu (Into the woods), Dzika droga (Wild), Mr. Turner


Dzisiaj chciałbym dla Was zrecenzować filmy, które, choć z mniejszą liczbą nominacji, także biorą udział w wyścigu po najbardziej prestiżowe nagrody filmowe. Spośród nich tylko jeden nie jest biografią, z czego osobiście bardzo się cieszę, gdyż miło obejrzeć w końcu film, który nie skupia się wyłącznie na jednej postaci. Trzeba przyznać, że Oscary 2015 są na swój sposób ewenementem – nie dość, że lwią część wszystkich nominowanych filmów stanowią filmy biograficzne, to w przeważającej ilości biografie te dotyczą mężczyzn. Podsumowując, Oscar jest w 2015 roku mężczyzną, czy mu się to podoba czy też nie. Przyznam Wam się, że oglądanie recenzowanych dziś filmów sprawiło mi dużą przyjemność. Po przepełnionych zbędnym patosem filmach takich jak Snajper, Selma czy Gra tajemnic miło móc zmierzyć się z filmami o zgoła odmiennej tematyce. Już teraz bardzo gorąco polecam wszystkie trzy tytuły, a o szczegółach możecie przeczytać poniżej.

piątek, 13 lutego 2015

7 (a właściwie 9) ulubionych filmów o miłości (lub z miłością w tle)

Walentynki - dla jednych święto miłości, dla innych zbędna komercja i 100% konsumpcjonizmu w konsumpcjonizmie. Ja sam mam bardzo ambiwalentne uczucia co do 14. lutego, gdyż uważam, że miłość i sympatię należy okazywać sobie codziennie, a nie przy okazji. Podobnie jest z filmami miłosnymi - niekoniecznie trzeba je oglądać jedynie w Dniu Świętego Walentego. Dzisiejszą notkę chciałbym poświęcić moim siedmiu ulubionym filmom miłosnym. Nie wszystkie są tryskającymi optymizmem komediami romantycznymi, poniżej znajdziecie też dramaty o miłości trudnej, oryginalnej, bolesnej. Pamiętajmy, że miłość to nie tylko motylki w brzuchu, niejednokrotnie to także ból i cierpienie. I choć niekoniecznie musicie zapoznawać się z poniższymi tytułami akurat w dniu jutrzejszym, gorąco zachęcam Was do obejrzenia tych filmów. A jutro dobrze bawcie się na 50 Twarzach Greya - w przeciwieństwie do pozostałych nie zamierzam bawić się we wróżenie i ocenianie filmu, którego jeszcze nie widziałem. A nawet jeśli produkcja rzeczywiście okaże się marna, wierzę, że nie zniszczy to Waszej wymarzonej walentynkowej randki ;-)

wtorek, 10 lutego 2015

O charyzmatycznym przywódcy – Selma, reż. Ava DuVernay, 2014



Ciężko w to uwierzyć, ale dobrnąłem już prawie do końca – udało mi się obejrzeć wszystkie filmy nominowane do tegorocznych Oscarów w kategorii Najlepszy film. Na sam koniec pozostawiłem sobie Selmę, czyli kolejny film biograficzny, który w odróżnieniu od wszystkich pozostałych nominowanych filmów jest też dramatem społeczno-obyczajowym z misją. Kiedy ogłoszono tegoroczne nominacje do najważniejszych nagród branży filmowej i okazało się, że pośród nominowanych aktorów nie znalazł się nikt rasy czarnej, pojawiły się głosy o rasizmie. W kontekście Oscarów jest to oczywiście absurd (przypominam, że zeszłorocznym Najlepszym filmem roku został Zniewolony. 12 Years a Slave opowiadający o czarnoskórych niewolnikach), ale ta sytuacja doskonale pokazuje, że pojęcie rasizmu wciąż jest obecne w naszym życiu. Osobiście uważam, że takich filmów jak Selma czy Zniewolony nigdy za mało – Ameryka najzwyczajniej w świecie próbuje rozliczyć się ze swą przeszłością. Inna sprawa, że akurat Selma nie do końca zasługuje na miano najlepszego filmu 2014 roku…

niedziela, 8 lutego 2015

Historia pewnego snajpera – Snajper (American Sniper), reż. Clint Eastwood, 2014



Przypadek Bradleya Coopera jest niezwykle ciekawy i aż prosi się o osobną notkę (może kiedyś się na to pokuszę…). Oto aktor znany głównie z kina komediowego (i nagrodzony w 2010 roku Złotą Maliną za rolę w filmie Wszystko o Stevenie) dostaje w 2012 roku szansę zagrania w dobrym dramacie (Poradnik pozytywnego myślenia) i co najważniejsze, wykorzystuje ją. Kończy się nie tylko na nominacjach do najważniejszych nagród filmowych (Złote Globy, Oscary), ale też na angażu do kolejnych ambitnych produkcji (Drugie oblicze, American Hustle), za które zbiera kolejne laury. W tym roku Cooper może się poszczycić trzecią z rzędu nominacją do Oscarów i tym samym udowodnić wszystkim raz na zawsze, że naprawdę jest dobrym aktorem (podobną drogę przechodzą obecnie Chris Pratt oraz Channing Tatum, o których słychać ostatnio coraz więcej). Lubię Bradleya i jestem ciekawy jego kolejnych aktorskich wcieleń, ale nie do końca zgadzam się z tegoroczną oscarową nominacją. Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest zła rola, ja po prostu uważam, że w minionym roku były lepsze. Sprawa nie tyczy się jedynie gry aktorskiej Coopera – Snajper to przyzwoity i dobrze zrealizowany film, który jednak nie wnosi nic nowego do standardów amerykańskiego kina wojennego. A szkoda, bo miło byłoby zobaczyć dla odmiany coś oryginalnego. 

środa, 4 lutego 2015

Chce się żyć… - Teoria wszystkiego (Theory of Everything), reż. James Marsh, 2014



Ze względu na ukończone studia i wykonywany zawód od dawna pasjonuję się osobą Stephena Hawkinga. Zapewne każdy z Was wie o kim mowa, ale gdyby ktoś jednak zapomniał, przypominam, że to jeden z najsłynniejszych współczesnych astrofizyków i kosmologów, twórca wielu książek popularnonaukowych. Kiedy dowiedziałem się, że reżyser mojego ulubionego filmu dokumentalnego (Projekt Nim) podjął się pracy nad realizacją filmu o Hawkingu, byłem bardzo podekscytowany. Moja radość wzrosła jeszcze bardziej, gdy ogłoszono, że w pierwszoplanowych rolach wystąpią Eddie Redmayne i Felicity Jones, czyli dwójka piekielnie utalentowanych brytyjskich aktorów. Czy z takiej współpracy mogło wyniknąć coś słabego? NIE, pewnie, że nie! Teoria wszystkiego zachwyciła mnie w zupełności i po ostatnich rozczarowujących seansach przywróciła wiarę w dobre kino. A Eddie Redmayne w roli Hawkinga udowodnił, że zasługuje na Oscara bardziej niż Michael Keaton… Szczegóły poniżej.

niedziela, 1 lutego 2015

Z igły widły... – Birdman, reż. Alejandro Gonzalez Inarritu, 2014



Kiedy podczas wczorajszego zimowego spaceru ośmieliłem się skrytykować jedną z głupawych komedii romantycznych, koleżanka ze śmiechem zauważyła, że chyba obejrzałem w swym życiu już za dużo filmów i jestem spaczony, bo bardzo ciężko mnie zadowolić. Przyznaję, dało mi to trochę do myślenia. Po powrocie do domu przejrzałem swój ranking obejrzanych filmów i ze zdumieniem odkryłem, że wielu filmom ocenionym dawniej na 9/10 przyznałbym teraz niższą ocenę. To bardzo ciekawe i począłem zastanawiać się, co składa się na taki stan rzeczy. Z pewnością jest coś w powiedzeniu, że „apetyt rośnie w miarę jedzenia” i dlatego też po obejrzeniu dużej ilości filmów naturalne jest, że pragnie się czegoś nowego. Bez wątpienia duże znaczenie ma też dojrzewanie człowieka – nie oszukujmy się, wraz z dorastaniem zmieniają się nasze priorytety, gusta i to, na co zwracamy uwagę. Być może właśnie dlatego każdy z kolejnych oglądanych przeze mnie filmów nominowanych do tegorocznych Oscarów rozczarowuje mnie coraz bardziej? Miałem ogromną nadzieję, że Birdman przełamie złą passę, ale niestety, pomyliłem się. I chociaż jestem przekonany, że jeszcze 2 lata temu potrafiłbym zachwycać się najnowszym filmem Inarritu, tak teraz, najzwyczajniej w świecie, mam ochotę wznieść ręce ku górze i zapytać, czy w tym roku naprawdę nie było lepszych filmów?!