niedziela, 8 lutego 2015

Historia pewnego snajpera – Snajper (American Sniper), reż. Clint Eastwood, 2014



Przypadek Bradleya Coopera jest niezwykle ciekawy i aż prosi się o osobną notkę (może kiedyś się na to pokuszę…). Oto aktor znany głównie z kina komediowego (i nagrodzony w 2010 roku Złotą Maliną za rolę w filmie Wszystko o Stevenie) dostaje w 2012 roku szansę zagrania w dobrym dramacie (Poradnik pozytywnego myślenia) i co najważniejsze, wykorzystuje ją. Kończy się nie tylko na nominacjach do najważniejszych nagród filmowych (Złote Globy, Oscary), ale też na angażu do kolejnych ambitnych produkcji (Drugie oblicze, American Hustle), za które zbiera kolejne laury. W tym roku Cooper może się poszczycić trzecią z rzędu nominacją do Oscarów i tym samym udowodnić wszystkim raz na zawsze, że naprawdę jest dobrym aktorem (podobną drogę przechodzą obecnie Chris Pratt oraz Channing Tatum, o których słychać ostatnio coraz więcej). Lubię Bradleya i jestem ciekawy jego kolejnych aktorskich wcieleń, ale nie do końca zgadzam się z tegoroczną oscarową nominacją. Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest zła rola, ja po prostu uważam, że w minionym roku były lepsze. Sprawa nie tyczy się jedynie gry aktorskiej Coopera – Snajper to przyzwoity i dobrze zrealizowany film, który jednak nie wnosi nic nowego do standardów amerykańskiego kina wojennego. A szkoda, bo miło byłoby zobaczyć dla odmiany coś oryginalnego. 


Jako wysłany do Iraku członek elitarnej jednostki Navy SEALs Chris Kyle (Bradley Cooper) ma tylko jedną misję - chronić swoich towarzyszy broni. Swoją precyzją ratuje niezliczoną ilość żołnierzy na polu bitwy. W miarę jak opowieści o jego czynach rozpowszechniają się, zyskuje sobie miano "legendy". Reputacja Kyle'a rośnie także za liniami wroga. Powstańcy uznają snajpera za ważny cel i wyznaczają nagrodę za jego głowę. Największym wyzwaniem w życiu Chrisa jest jednak pozostanie mężem i ojcem dla rodziny, od której dzieli go pół świata. Pomimo niebezpieczeństw i rozłąki z bliskimi, Chris odbywa cztery zmiany w Iraku. Jednak po powrocie do żony Tayi (Sienna Miller) i dzieci zdaje sobie sprawę, że nie pozostawił wojny za sobą (źródło: Filmweb.pl).

Lubię Clinta Eastwooda, zarówno jako aktora jak i reżysera. Takie jego filmy jak Gran Torino, Rzeka tajemnic czy Oszukana oceniłem bardzo wysoko i zaliczam do moich ulubionych. Eastwood lubuje się w patosie i uwielbia za pomocą filmowych środków wyrazu podkreślać rangę danego wydarzenia. Niestety, kiedy bierze się za tematy związane z wojną, zdecydowanie przegina, przez co jego filmy stają się dla mnie zbyt patetyczne i ciężkostrawne. Tak jest właśnie ze Snajperem, gdzie wymachiwanie amerykańską flagą i wygłaszanie patriotycznych haseł jest nie tyle nachalne, co nie do zniesienia. Niech wszyscy krytykujący tegorocznego Niezłomnego uderzą się ręką w pierś i przyznają, że przy Snajperze najnowszy film Angeliny Jolie nie ma w sobie nawet znamienia filmu patriotycznego. Swoją drogą, recenzja Niezłomnego (którego oceniłem na 10/10) jest już prawie gotowa i już wkrótce zostanie Wam przedstawiona.

Powiedzmy sobie to szczerze, Chris Kyle nie był typem intelektualisty, a kowbojem, który popołudniami przesiadywał przy piwie w okolicznym barze i zastanawiał się, co zrobić ze swym życiem. Amerykańska armia dała mu życiowy cel, czyli służbę ukochanej ojczyźnie. To bardzo trudne stwierdzić, kiedy patriotyzm przemienia się w fanatyzm i przyznam Wam szczerze, że mam ogromny problem z oceną osoby Chrisa. Nie do końca wiem, czy bycie najlepszym snajperem w historii i zabicie 160 ludzi (niektóre źródła mówią o liczbie 250 osób) jest powodem do chluby. Dla mnie zachowanie Chrisa, jego manie i urojenia, były najzwyczajniej w świecie niepokojące. Bradley Cooper bardzo dobrze oddał charakter człowieka, który nie do końca potrafi rozdzielić życie osobiste od zawodowego. Pytanie, czy po powrocie z wojny jest to w ogóle możliwe... Jaka wielka szkoda, że te wszystkie sceny są tak bardzo odarte z emocji i ani trochę nie poruszają… Nie sądzę, że jest to wina Coopera, a raczej niedopracowanego scenariusza.

Pomimo dużej ilości scen akcji (strzelaniny, wybuchy, działania wojenne), film jest bardzo statyczny i momentami dłuży się niesamowicie. Puenta jest taka sama, jak zawsze w przypadku filmów wojennych – wojna to zło, śmierć, zepsucie, a wrażliwe jednostki mogą w jej wyniku ucierpieć na zawsze. Nic nie poradzę jednak na to, że film kompletnie po mnie spłynął i ani trochę mnie nie poruszył. To smutne, ale podczas finału najzwyczajniej w świecie ziewałem… O wiele bardziej podobały mi się inne zeszłoroczne ociekające od emocji filmy o tej tematyce, w tym Furia i Ocalony. Tym bardziej jestem zaskoczony, że Snajper zdołał zachwycić Akademię i zyskał aż 6. nominacji do Oscarów, w tym tę najważniejszą, dla Najlepszego filmu. Totalne nieporozumienie, zgadzam się chyba jedynie z nominacją za montaż dźwięku.

Nie mogę Wam z czystym sercem polecić Snajpera. Ode mnie 6/10. 

1 komentarz:

  1. Ja natomiast słyszałem, że film jest dobry :) ale każdy lubi coś innego. Zapraszam do mnie na bloga :P http://filmomania33.blogspot.com/
    panuje tam lekki nieład ale stopniowo staram się to ogarnąć :)
    Pozdrawiam! ~ Łowca Dusz

    OdpowiedzUsuń