Pamiętacie jeszcze moją
recenzję pierwszej części Nimfomanki
sprzed pół roku? Jej tytuł to: Niekoniecznie
o seksie. Pierwszą część najnowszego filmu Triera oceniłem bardzo wysoko
(8/10), zaprosiłem wszystkich do kina i zapewniłem, że z pewnością sięgnę po
drugą część. Na skutek różnych okoliczności tak się zdarzyło, że musiałem poczekać z seansem dobre kilka miesięcy. Tak jak obiecałem, wróciłem do Nimfomanki, choć skłamałbym, gdybym
napisał, że był to powrót szczęśliwy. Naprawdę dawno nie przeżyłem równie
wielkiego rozczarowania filmem. Bo o ile 1 część produkcji wyostrzała apetyt i
porażała swą kompleksowością i odniesieniami do symboliki i metafizyki, o tyle
2 część zdaje się być zaprzeczeniem tego wszystkiego, co widzowie
zobaczyli we wstępie. Trier po raz
pierwszy od dawna stawia na pierwszym planie na niespójną fabułę i zdaje się
kompletnie zapominać o tym, co tak bardzo zachwyciło widzów w części pierwszej, czyli o formie, która tym razem przegrywa z treścią. I to z kretesem. O tym,
dlaczego Nimfomankę, cz. II oceniłem
o dwa oczka niżej niż cz. I możecie przeczytać poniżej.
2 część film to dalszy ciąg
opowieści niejakiej Joe (Charlotte Gainsbourg), tytułowej nimfomanki. Na wpół
przytomna zostaje ona odnaleziona przez starego kawalera o imieniu Seligman
(Stellan Skarsgard). Podczas gdy on opatruje jej rany i pomaga jej dojść do
siebie, Joe streszcza mu pogmatwaną historię swojego życia (źródło:
Filmweb.pl).
Nimfomanka cz. II składa się z trzech rozdziałów, z których każdy
poświęcony jest innemu etapowi życia Joe. Najciekawiej prezentuje się rozdział
6, w którym Joe ponownie spotyka na swej życiowej drodze Jerome’a i wiąże się z
nim. Jak szybko się okazuje, uzależnienie od seksu prędzej czy później będzie musiało
wygrać z chęcią stworzenia normalnego związku i założenia rodziny. Rozdział 7
to wyjątkowo perwersyjna opowieść o tym, jak Joe próbuje odnaleźć ukojenie w
bólu i zawiązuje bliższą znajomość z różnego rodzaju pejczami i innymi tego
typu akcesoriami. I wreszcie rozdział 8, moim zdaniem bardzo źle poprowadzony
(inspirowany Tarantino? ja nie wiem, co to ma być!) i stanowiący wyjątkowo
niefortunne zakończenie całej tej opowieści. Finałowa scena to już dla mnie
szczyt największej głupoty, jakieś jedno wielkie nieporozumienie. Aż się
zezłościłem, że Trier stworzył coś równie bzdurnego!
Ogólnie rzecz biorąc, druga część
filmu ukazuje nam znacznie więcej odważnych scen erotycznych, bardzo
perwersyjnych i momentami szalenie obrzydliwych. Kolejne sekwencje ukazują nam,
jak bardzo wyniszczająca i degradująca okazuje się być dla Joe jej nimfomania.
Bohaterka poświęca swemu uzależnieniu całe życie i ostatecznie kończy zupełnie
sama. Interesujące są sceny, w których Joe próbuje walczyć ze swą pożądliwością
(w tym sceny związane z terapią dla uzależnionych od seksu). Jak na złość, Joe
spotyka na swej drodze ludzi, którzy nie chcą ani nie potrafią jej pomóc, a
wręcz ciągną ją za sobą na samo dno. Dużą zaletą filmu są kolejne rozmowy Joe i
Seligmana, tym razem odnoszące się przede wszystkim do religii (do kościoła
Wschodu i Zachodu). Na dobrą sprawę przypominają one pseudointelektualny
bełkot, ale słucha się tego naprawdę dobrze.
Niestety, druga część filmu jest
znacznie oszczędniejsza w środki artystyczne i na próżno szukać tu drugiej
sceny równie dobrej jak ta otwierająca cały film (z padającym deszczem).
Niezmiennie twierdzę, że każdy z aktorów zagrał rewelacyjnie, Trier naprawdę
wie, jak pokierować swymi ludźmi. Najbardziej podobali mi się Shia LaBeouf oraz
Jamie Bell, przede wszystkim ten drugi w roli zimnego i wyrafinowanego dawcy
bólu. Bardzo podziwiam Charlotte Gainsbourg za to, że zgodziła się zagrać tak
odważne sceny. Jednocześnie zastanawiam się, czy jest coś, czego nie
potrafiłaby ona zagrać. To wielka aktorka i wszystkie niemiłe komentarze na
temat jej urody uważam za niezwykle krzywdzące. Powtórzę się, wielka szkoda, że
film został podzielony na dwie części, bo jako całość to wszystko
prezentowałoby się na pewno lepiej.
Lars, Mistrzu, mogłeś to zrobić
lepiej, po prostu. Z bólem serca, tylko 6,5/10.
jakbym czytała o swoich wrażeniach! w pierwszej części złożono widzowi obietnicę, której niedotrzymano, natomiast końcowy monolog Joe, bezpośredni i wykładający przesłanie kawę na ławę, zdenerwował mnie bardzo - raz, bo pokazał, że von Trier nie zaufał widzowi, że sam wyłapie tę nutkę (a trudne to nie było), a dwa - bo niesamowicie wszystko uprościł, sprowadzając czterogodzinną, złożoną opowieść do banału, a trzy (SPOILER!) - bo sprowadzenie nimfomanii do kwestii równouprawnienia płci, jest krzywdzące dla obu stron. dla nimfomanii to bagatelizowanie poważnej choroby, a z drugiej strony ktoś może jeszcze dojść do wniosku, że kobiety, które prowadzą aktywne życie seksualne są nimfomankami = są chore.
OdpowiedzUsuńcytując Ciebie w kontekście tego komentarza: "jakbym czytał o swoich wrażeniach!"... szkoda, prawda? bardzo żałuję, że Trier nie utrzymał formy w 2. części
Usuńdokładnie! miałam bardzo podobne odczucia :)
OdpowiedzUsuńakcesorialazienkowe.net.pl