Na najnowszy film Larsa von
Triera czekali wszyscy. W końcu ciężko znaleźć drugiego takiego reżysera (no,
może poza Dolanem) – Trier podchodzi do produkcji kompleksowo i właśnie dlatego
wszystkie jego filmy są uznawane za dzieła kompletne, w których obraz i dźwięk składają
się na jedną całość. W obrazach tego twórcy fabuła
znajduje się na drugim planie. Czy nie tak było właśnie w przypadku
kontrowersyjnego Antychrysta czy
sentymentalnej Melancholii?
Najnowszym dziełem Triera ekscytowano się już właściwie od samego początku –
wciąż spekulowano, kto wcieli się w pierwszoplanowe role i na ile pozwoli sobie
sam reżyser, który przecież słynie z ogromnej niezależności i buntowniczego
usposobienia. Podjęty przez niego temat nimfomanii natychmiast zasugerował
wszystkim, że tym razem Trier nakręci film erotyczny z prawdziwego zdarzenia.
Ci, którzy wybiorą się do kina właśnie z tego względu, poczują się jednak
bardzo zawiedzeni, bo Nimfomance
bardzo daleko do filmu porno (przynajmniej w części I), a na ekranie nie ma
niczego, czego reżyser dotychczas by nie pokazał. Nuda? W żadnym wypadku, dla
fanów twórczości Triera seans Nimfomanki
może się okazać bardzo ekscytujący.
Film przedstawia nam losy
niejakiej Joe (Charlotte Gainsbourg), tytułowej nimfomanki. Na wpół przytomna
zostaje ona odnaleziona przez starego kawalera o imieniu Seligman (Stellan
Skarsgard). Podczas gdy on opatruje jej rany i pomaga jej dojść do siebie, Joe
streszcza mu pogmatwaną historię swojego życia.
Prawda, że u Triera nawet deszcz
pada w artystyczny sposób? Przydługawa sekwencja scen otwierająca film od razu
zasugeruje uważnemu widzowi, że ma do czynienia z filmem prawdziwego artysty.
Tutaj ma znaczenie każdy pojedynczy dźwięk, każde spojrzenie i wreszcie każde
słowo, które może być rozumiane we wszelaki sposób. Film jest podzielony na
rozdziały, z których każdy mógłby na dobrą sprawę stanowić temat na oddzielny
film. To pewnie z tego względu reżyser zdecydował się na podzielenie filmu na
pół (2 część Nimfomanki wejdzie do
polskich kin 31 stycznia), choć przyznaję, że sam uznaję to za jedną z wad
filmu. I część jest bowiem samym wprowadzeniem, zawiązaniem fabuły i kiedy
seans zostaje przerwany w momencie, w którym widz jest przygotowany na to, co
najlepsze, czuć pewien niedosyt, a może nawet i złość. Jedno jest pewne – kto
zobaczy I część filmu, z pewnością wróci do kina za jakiś czas, żeby obejrzeć
dalszy ciąg tej intrygującej historii. I może lepiej nie myśleć o tym jako o
sprytnej strategii marketingowej, choć bez wątpienia to także ma jakieś
znaczenie (w końcu co 2 bilety, to nie 1, prawda?).
O czym opowiada Nimfomanka? Niekoniecznie o samym
seksie, który choć zdaje się być motywem przewodnim, to jednak pozostaje raczej
w tle. To film o zagubionej życiowo kobiecie, która desperacko pragnie coś
czuć. Niektórzy oddają się uzależnieniom, aby przestać myśleć i czuć – nałóg
przynosi im spokój i ukojenie. W przypadku Joe jest nieco inaczej – ona oddaje
się uzależnieniu od seksu, bo pragnie właśnie coś w swym życiu poczuć. Oczywiście
w swych działaniach posuwa się do wielu kontrowersyjnych zachowań i tym samym
krzywdzi innych ludzi. Opowiadając swą historię jest już świadoma swych złych
uczynków, a wręcz potępia samą siebie. Wprowadzając postać Seligmana reżyser
zmusza nie tylko swą główną bohaterkę, ale i wszystkich widzów do jednego
prostego pytania – czy Joe na pewno powinna się wstydzić swych zachowań i za
nie pokutować? W końcu zło (w przeróżnych postaciach) istnieje na naszym
świecie od zawsze. Od takich rozważań już tylko krok do ulubionych porównań
Triera, tzn. odniesień do świata metafizyki, sztuki, muzyki, a nawet znaczenia
liczb. Dialogi Joe i Seligmana w idealny sposób odzwierciedlają wnętrze samego
Triera, prawdziwego filmowego poety i malarza.
Spośród 5 przedstawionych w I
części rozdziałów największe wrażenie robi ten III – Pani H, z genialną rolą Umy Thurman. To chyba najbardziej
emocjonalna część filmu, choć o pozostałych rozdziałach także nie można napisać
niczego złego. I rozdział to sentymentalna podróż do czasów dzieciństwa, spacerów
z ojcem oraz odkrywania seksualności. W następnych częściach zaczynają się
pojawiać istotne dla rozwoju dalszej akcji postaci (w tym rewelacyjny Shia
LaBeouf w roli cynicznego Jerome), a Trier w kolejnych ujęciach przypomina o
swych poprzednich filmach. Bo czy oglądając sceny z pociągu nie przychodził Wam
na myśl film Idioci, a ociekająca
naturalizmem scena ze szpitala nie nawiązywała do Antychrysta? Bez wątpienia I część filmu nie jest tak
kontrowersyjna, jak przewidywano. Oczywiście niektórych widzów (zwłaszcza tych,
którzy będą mieć do czynienia z Trierem po raz pierwszy) część scen może zgorszyć,
choć warto zadać sobie wówczas pytanie – dlaczego? Przecież nikt z nas nie jest
idealny i zdecydowanie bardziej przypominamy ludzi z filmów Triera niż tych,
których możemy oglądać w reklamach, na okładkach kolorowych magazynów czy w
teledyskach MTV. Podobnie jest z całym życiem, w tym także z seksem i nagością…
Bardzo polecam Wam 1 część
Nimfomanki. Jeśli chcecie obejrzeć niebanalna historię, w dodatku świetnie
zmontowaną i zagraną, ruszajcie do kin. Ode mnie bardzo mocne 8/10. Za seans dziękuję portalowi Gildia.pl (Gildia Filmu) oraz sieci kin Cinema City.
Ja trochę się bałam po trailerach, że zbuduje jakąś dziwną opowieść, bez ładu i składu i nie byłam bardzo chętna do pójścia do kina. Wybrałam się po recenzji Nimfomanki na Mediariver gdzie dostała bardzo dobrą ocenę. Ale piersza długa sekwencja ujęć była zachwycająca. Dobre zdjęcia, film dobry dla tych którzy lubią pomyśleć. Czekam na drugą część!
OdpowiedzUsuń