Czy pamiętacie jeszcze Walta
Kowalskiego (obłędna rola Clinta Eastwooda) z popularnego filmu Gran Torino? Pewnie, że pamiętacie, tak
charakterystycznych bohaterów się nie zapomina. Bardzo podobnie może być z
Vincentem, głównym bohaterem nominowanego do Złotych Globów filmu Mów mi Vincent. Debiutujący w roli
reżysera filmów pełnometrażowych Theodore Melfi może być z siebie bardzo dumny
– udało mu się stworzyć obraz, który jest utrzymany w bardzo przyjemnym tonie,
jest na swój sposób ciepły, porusza i zostawia po sobie miłe wrażenie. Jestem
szalenie ciekawy, w jakim stopniu Melfi inspirował się Gran Torino, bo choć Vincent nie jest idealną kalką Walta
Kowalskiego, to trudno nie dostrzec podobieństw między nimi. Sam film, choć
utrzymany jest w zupełnie innym klimacie i opowiada o innych problemach, ma
bardzo podobny wydźwięk do tego z filmu Eastwooda. A może po prostu na siłę się
czepiam i próbuję podważyć duży sukces Melfiego? Mniejsza z tym, film na pewno
warto obejrzeć, a jeśli chcecie wiedzieć dlaczego, zachęcam do przeczytania
całej recenzji.
Vincent (Bill Murray) to
zgryźliwy mizantrop, któremu dni upływają na wyścigach konnych, w ulubionym
barze i w towarzystwie zaprzyjaźnionej nocnej damy (Naomi Watts). Pewnego dnia
do domu obok wprowadza się Maggie (Melissa McCarthy) z synem Oliverem.
Powitanie nowych sąsiadów odbywa się bez ciepłych słów i nie zapowiada początku
pięknej przyjaźni. Jednak wiecznie spłukany Vin dostrzega szansę na
podratowanie swego opłakanego budżetu. Zostaje może nie najtańszą, ale na pewno
najbardziej ekscentryczną niańką w mieście (źródło: Filmweb.pl).
To nie jest typowa komedia, w
czasie której będziecie „boki zrywać”. Melfi chciał przedstawić widzom historię
obyczajową w sposób niedramatyczny i właśnie dlatego zdecydował się na
konwencję filmu komediowego. Zdołał uniknąć nabzdyczenia i udało mu się pokazać
widzom ludzkie dramaty bez dramatyzmu. Mów
mi Vincent przedstawia postaci, które zna każdy z nas: zgryźliwego
staruszka, samotną matkę ledwo wiążącą koniec z końcem, młodego chłopca, który
ma problemy z zaklimatyzowaniem się w nowej szkole. Dzięki temu oglądając film
widz mimowolnie zaprzyjaźnia się z bohaterami i mocno im kibicuje. Co prawda obraz
nie jest pozbawiony słynnego amerykańskiego patetyzmu, który przejawia się
głównie w przeintelektualizowanych monologach małego Olivera, ale, sami
powiedzcie, jak tu nie lubić tego małego mądrali?
Dużą siłą Mów mi Vincent jest świetna obsada, każdy z aktorów gra bardzo
przekonująco. Murray bezbłędnie wciela się w rolę odpychającego swym wyglądem
i zachowaniem weterana wojennego, który bardzo dobrze ukrywa swe prawdziwe
uczucia. Miło zobaczyć też Melissę McCarthy w innej roli niż zwykle. Tutaj
wciela się ona w naprawdę normalną i fajną babkę z sąsiedztwa, która dla swego
syna jest w stanie zrobić wszystko. Na mnie największe wrażenie zrobił jednak Jaeden
Lieberher, który zagrał chyba najlepszą dziecięcą filmową rolę w całym 2014
roku. Z wielką chęcią obejrzę tego dzieciaka w innych rolach, jestem
przekonany, że równie dobrze poradziłby sobie w roli dramatycznej. Wisienkę na
torcie stanowi Naomi Watts, która tutaj gra … rosyjską prostytutkę. Trzeba
przyznać, że świetnie wychodzi jej naśladowanie akcentu i jest naprawdę zabawna.
Ze swojej strony polecam Wam film
Melfiego. Finałowe sceny poruszą nawet największego twardziela. Ode mnie 7/10.
Film bardzo ciekawy, oglądałam z kilka razy.
OdpowiedzUsuń