Wydawać by się mogło, że z Interstellarem będzie mi zupełnie nie po
drodze. Po pierwsze, od samego początku wiadomo było, że to film w gatunku
sci-fi. I nawet kiedy science wygrywa z fiction, dla mnie to nadal jeden z
najmniej pasjonujących gatunków filmowych. Po drugie, w przeciwieństwie do
ogółu, nie potrafiłem cieszyć się z powodu obsady. Bo choć bardzo lubię
McConaugheya i Damona, to nie potrafię nic poradzić na swą antypatię w stosunku
do Anne Hathaway i Jessici Chastain. Wiecie, tak czasem już jest, że niektórzy
aktorzy, choćby się dwoili i troili, nie zachwycą Was. Wreszcie doszedł trzeci
argument, czyli długość filmu. Lubię spędzać całe dni w kinie, ale myśl o
straceniu 3 h na sci-fi od samego początku wydawała mi się przerażająca. Czy to
mocne argumenty? Dla mnie tak, ale wszystkie one tracą na ważności, kiedy
słyszę jedno imię i nazwisko: Christopher Nolan. Bo to nie tylko
najinteligentniejszy reżyser wszechczasów, to kreator zupełnie niepowtarzalnych
rzeczywistości, prawdziwy artysta, który jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Czy Interstellar utrzymał wysoki poziom jego
poprzednich filmów? O tym poniżej.
Niedaleka przyszłość. Wskutek
przemian klimatycznych Ziemia jest systematycznie niszczona przez suszę i głód.
Głównym priorytetem stojącej przed obliczem zagłady ludzkości staje się
wyprodukowanie wystarczającej liczby pożywienia. Tymczasem były pilot NASA
zajmujący się obecnie farmą, Cooper (Matthew McConaughey),
wpada na trop dziwnej anomalii grawitacyjnej. Przypadkowo odnajduje tajny
ośrodek badawczy, w którym pracuje grupa naukowców pod kierownictwem profesora
Branda (Michael Caine). Ich plan zakłada wykorzystanie wytworzonego w okolicach
Saturna tunelu czasoprzestrzennego umożliwiającego podróże międzygalaktyczne i
znalezienie świata mogącego posłużyć ocalałym ludziom za drugi dom. Cooper
otrzymuje propozycję uczestniczenia w ekspedycji jako pilot statku Endurance.
Oprócz niego w operacji ma wziąć udział córka profesora Branda, Amelia (Anne
Hathaway), oraz dwaj inni naukowcy, Doyle (Wes Bentley) i Romilly (David Gyasi).
Mimo perspektywy wieloletniej rozłąki z ukochanymi dziećmi Cooper zgadza się i
wyrusza w najważniejszy lot kosmiczny w dziejach ludzkości (źródło:
Filmweb.pl).
Interstellar to film, który bez wątpienia bardzo ucieszy wszystkich
fanów reżysera. Nolan sięga po charakterystyczne dla siebie motywy i
tradycyjnie już majstruje przy śnie i czasie. Akcja filmu ma w końcu miejsce w
przestrzeni międzygalaktycznej, a czyż istnieje lepsze miejsce do ukazania
piękna teorii względności i dylatacji czasu? Film przepełniony jest terminami i
hasłami znanymi przede wszystkim fizykom i kosmologom, ale – co ciekawe – cała
ta terminologia nie jest wcale odpychająca, a wręcz przeciwnie, przyciąga widza
do siebie jak magnes i tym samym pozwala mu na chwilę stać się członkiem
ekspedycji naukowej. I choć większości z nas pojęcia tuneli czasoprzestrzennych,
czarnych dziur i przestrzeni 5-wymiarowych będą wydawać się obce po seansie tak
samo jak i przed, z pewnością inaczej będziemy myśleć o wszechświecie i jego
bezkresie.
Interstellar nie jest najlepszym filmem Christophera Nolana, nikt
nie ma co do tego wątpliwości. Cała ta historia, choć nadmuchana do rozmiarów
gigantycznej bańki mydlanej, posiada kilka naprawdę poważnych rys na swej
powierzchni – odrobina racjonalnego myślenia przebija tę bankę na wskroś i to
bez wątpienia zaboli wszystkich fanów geniuszu londyńskiego reżysera. Bo cóż
powiedzieć choćby o śmiesznym sposobie zwerbowania Coopera do tej całej
wyprawy? Albo o braku konsekwencji w ukazaniu postawy naukowca pragnącego
jedynie uratować ludzkość? Wreszcie, jak skomentować ociekające sztucznym
patosem monologi, w tym przede wszystkim te wygłaszane przez Amelię? To tylko
niewielka część słabych stron filmu, który mimo wszystko broni się i po seansie
na długo nie pozwala o sobie zapomnieć.
Interstellar niestety nie zachwycił mnie też pod względem
aktorskim. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że Nolan postawił wszystkie karty na
McConaugheyu, który wciela się w postać bohatera, którego znamy już z
wcześniejszych filmów reżysera. To bohater dramatyczny, postawiony przez los w
wyjątkowo ciężkiej sytuacji, zmuszony do dylematu i do podjęcia decyzji, z
których każda będzie tą nieodpowiednią. Czyż nie tak było choćby z postaciami
Bruce’a Wayne’a (trylogia o Mrocznym Rycerzu) i Doma Cobba (Incepcja)? Dramat Coopera widać
najbardziej w scenie pożegnania z córką. To właśnie Murph nie pozwala mu
zapomnieć o Ziemi i jej mieszkańcach w czasie jego międzygalaktycznych podróży.
I właściwie już w połowie filmu można się domyślić, iż to jej przyjdzie odegrać
najważniejszą rolę.
Czy Matthew McConaughey sprostał
zadaniu? Tak, aktor bezbłędnie wcielił się w rolę pierwszoplanowego bohatera i
na pewno spadnie na niego deszcz nominacji do wielu filmowych nagród. Podobała
mi się też drugoplanowa rola Matta Damona – przyszło mu zagrać bardzo ciekawą
postać. Zgodnie z moimi przewidywaniami, Hathaway i Chastain mnie do siebie nie
przekonały, zwłaszcza ta pierwsza, której gra aktorska była momentami wręcz
męcząca. W Interstellar największą
uwagę przyciąga zupełnie inny duet: fenomenalna muzyka Zimmera (mistrz jest
tylko jeden) i genialne zdjęcia Van Hoytema. To niewiarygodne, jak ogromne
wrażenie robią te wszystkie kosmiczne obrazki w połączeniu z surowymi
brzmieniami Hansa. Pod względem technicznym film wyznacza zupełnie nową jakość
i jestem przekonany, że w kategoriach technicznych wygra co najmniej kilka
oscarowych statuetek.
I jak tu sprawiedliwie ocenić
film, który pomimo tak wielu niedociągnięć robi tak duże wrażenie? Ciężka
sprawa. Wiem, że Interstellar to
film, na którego premierę najbardziej czekałem w 2014 roku. I wiem, że
wyszedłem z kina szeroko uśmiechnięty. I dlatego 8/10.
Taki film to tylko na dużym ekranie w kinie z dobrą akustyką, w środę się wybieram i zobaczymy czy wyję również szeroko uśmiechnięty, świetna recenzja, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńciekawa recenzja, czytałam już kilka, a na film dopiero planuję się wybrać
OdpowiedzUsuń