Przyznaję się bez bicia, moja
wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. No bo powiedzcie mi, jak można mieć
duże oczekiwania wobec filmu, który z założenia ma być sprośny, świński i
odwoływać się do wszystkiego, co niesmaczne? Nie wiedzieć czemu, ubzdurałem
sobie, że przy najnowszym filmie MacFarlane’a nie tylko się odmóżdżę, ale też
świetnie ubawię. Wyszło zupełnie na odwrót, film mnie umęczył, MacFarlane
wkurzył, a wcielająca się w jedną z głównych ról Charlize Theron skłoniła do
refleksji, dlaczego tak wspaniałe gwiazdy jak ona godzą się na udział w takim
shicie? Krótko mówiąc, ani się nie zresetowałem, ani nie pośmiałem. Smuteczek
na całego. I choć zdaję sobie sprawę, że duża część odbiorców (czasem nawet
ja?) lubi takie kloaczne komedie (Ted
był przecież wyśmienity!), to jednak nie będę miał litości dla najnowszego
obrazu twórcy Family Guy’a. Jest źle,
jest bardzo źle.
Film przedstawia historię Alberta
(Seth MacFarlane), tchórzliwego hodowcy owiec. Gdy Albert wykręca się od
uczestnictwa w tradycyjnej strzelaninie, jego kapryśna dziewczyna (Amanda
Seyfried) rzuca go dla innego. Tajemnicza nieznajoma (Charlize Theron), która
właśnie przybyła do miasta, pomaga Albertowi odzyskać wiarę w siebie, a co
więcej para zaczyna mieć się ku sobie. Niestety, w mieście zjawia się również
mąż kobiety (Liam Neeson), notoryczny przestępca, dysząc żądzą zemsty. I oto
Albert musi przetestować świeżo odzyskaną odwagę… (źródło: Filmweb.pl).
Doskonale wiem, że MacFarlane
nigdy nie zaliczał się do świętoszków i że większość jego żartów balansuje na
granicy dobrego smaku. Nic jednak nie poradzę na to, że od zawsze mam słabość
do tego komika (wszystkie jego dosadne dowcipy na gali oscarowej 2013 uważam za
niezwykle trafione) i właśnie dlatego śledzę jego kolejne produkcje. Milion sposobów jak zginąć na Zachodzie
nie powtórzyło sukcesu Teda i w sumie
nic w tym dziwnego – 90% gagów jest związanych wyłącznie z fekaliami, z
zaparciami i rozwolnieniami, co prędzej czy później wkurzy każdego widza
(pozostałe 10% dowcipów odnosi się do genitaliów). MacFarlane słabo wypada też
jako aktor, jest bardzo wtórny i wiele z jego żartów zdaje się być stworzonych
na siłę.
Niezbyt ciekawie wypada też
Amanda Seyfried – jej rola jest zupełnie niewyrazista i można wręcz odnieść
wrażenie, że aktorka męczy się w tej konwencji. Na Charlize Theron mógłbym
patrzeć bez końca, zwłaszcza w stroju kowbojskim, który dodał jej jeszcze
więcej seksapilu (choć wydawać by się mogło, że już bardziej się nie da,
prawda?). Co na plus? Kilka interesujących wariacji na temat kina i Neil
Patrick Harris w roli Foya (te wszystkie odniesienia do postaci Barneya z Jak poznałem waszą matkę naprawdę mi się
podobały). Warto zauważyć, że zaliczenie tego filmu do gatunku westernu jest
ogromnym błędem, gdyż na dobrą sprawę to bardziej marne love story. Podczas
seansu wielokrotnie wspominałem Movie 43,
które choć było równie obrzydliwe, to jednak momentami naprawdę bawiło.
Najnowszy film MacFarlane’a nie
bawi i nie intryguje, a jedynie wkurza i żenuje. Nienawidzę utartych schematów
i pójścia na łatwiznę. Seth, wiem, że stać cię na więcej! Dziś zasłużyłeś
wyłącznie na marne 3/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz