sobota, 16 sierpnia 2014

Za dużo kloaki w kloace - Milion sposobów jak zginąć na Zachodzie (A Million Ways to Die in the West), reż. Seth MacFarlane, 2014



Przyznaję się bez bicia, moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. No bo powiedzcie mi, jak można mieć duże oczekiwania wobec filmu, który z założenia ma być sprośny, świński i odwoływać się do wszystkiego, co niesmaczne? Nie wiedzieć czemu, ubzdurałem sobie, że przy najnowszym filmie MacFarlane’a nie tylko się odmóżdżę, ale też świetnie ubawię. Wyszło zupełnie na odwrót, film mnie umęczył, MacFarlane wkurzył, a wcielająca się w jedną z głównych ról Charlize Theron skłoniła do refleksji, dlaczego tak wspaniałe gwiazdy jak ona godzą się na udział w takim shicie? Krótko mówiąc, ani się nie zresetowałem, ani nie pośmiałem. Smuteczek na całego. I choć zdaję sobie sprawę, że duża część odbiorców (czasem nawet ja?) lubi takie kloaczne komedie (Ted był przecież wyśmienity!), to jednak nie będę miał litości dla najnowszego obrazu twórcy Family Guy’a. Jest źle, jest bardzo źle.


Film przedstawia historię Alberta (Seth MacFarlane), tchórzliwego hodowcy owiec. Gdy Albert wykręca się od uczestnictwa w tradycyjnej strzelaninie, jego kapryśna dziewczyna (Amanda Seyfried) rzuca go dla innego. Tajemnicza nieznajoma (Charlize Theron), która właśnie przybyła do miasta, pomaga Albertowi odzyskać wiarę w siebie, a co więcej para zaczyna mieć się ku sobie. Niestety, w mieście zjawia się również mąż kobiety (Liam Neeson), notoryczny przestępca, dysząc żądzą zemsty. I oto Albert musi przetestować świeżo odzyskaną odwagę… (źródło: Filmweb.pl).

Doskonale wiem, że MacFarlane nigdy nie zaliczał się do świętoszków i że większość jego żartów balansuje na granicy dobrego smaku. Nic jednak nie poradzę na to, że od zawsze mam słabość do tego komika (wszystkie jego dosadne dowcipy na gali oscarowej 2013 uważam za niezwykle trafione) i właśnie dlatego śledzę jego kolejne produkcje. Milion sposobów jak zginąć na Zachodzie nie powtórzyło sukcesu Teda i w sumie nic w tym dziwnego – 90% gagów jest związanych wyłącznie z fekaliami, z zaparciami i rozwolnieniami, co prędzej czy później wkurzy każdego widza (pozostałe 10% dowcipów odnosi się do genitaliów). MacFarlane słabo wypada też jako aktor, jest bardzo wtórny i wiele z jego żartów zdaje się być stworzonych na siłę. 

Niezbyt ciekawie wypada też Amanda Seyfried – jej rola jest zupełnie niewyrazista i można wręcz odnieść wrażenie, że aktorka męczy się w tej konwencji. Na Charlize Theron mógłbym patrzeć bez końca, zwłaszcza w stroju kowbojskim, który dodał jej jeszcze więcej seksapilu (choć wydawać by się mogło, że już bardziej się nie da, prawda?). Co na plus? Kilka interesujących wariacji na temat kina i Neil Patrick Harris w roli Foya (te wszystkie odniesienia do postaci Barneya z Jak poznałem waszą matkę naprawdę mi się podobały). Warto zauważyć, że zaliczenie tego filmu do gatunku westernu jest ogromnym błędem, gdyż na dobrą sprawę to bardziej marne love story. Podczas seansu wielokrotnie wspominałem Movie 43, które choć było równie obrzydliwe, to jednak momentami naprawdę bawiło.

Najnowszy film MacFarlane’a nie bawi i nie intryguje, a jedynie wkurza i żenuje. Nienawidzę utartych schematów i pójścia na łatwiznę. Seth, wiem, że stać cię na więcej! Dziś zasłużyłeś wyłącznie na marne 3/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz