sobota, 31 maja 2014

Perwersyjna zabawa w kotka i myszkę - Wenus w futrze (reż. Roman Polański, 2013)



Z różnych powodów Roman Polański nie zalicza się do grona moich ulubionych reżyserów. Owszem, szanuję go i jestem pełen podziwu dla jego twórczości (spośród tych bardziej współczesnych tytułów Pianista i Rzeź zakrawają przecież o mistrzostwo), ale kiedy do kin trafiają jego nowe filmy, nie czuję potrzeby ich jak najszybszego obejrzenia. Być może właśnie z tej obojętności wciąż nie widziałem wielu słynnych filmów tego pana i jakoś nie spieszy mi się do sięgnięcia po nie. Na Wenus w futrze skusiłem się z jednego powodu – przekonały mnie Wasze pochlebne opinie i pozytywne recenzje. I choć nie do końca je podzielam, nie uznaję czasu przeznaczonego na film za stracony. Jedno jest pewne – najnowszy obraz Polańskiego na pewno nie jest skierowany do ogółu (jak choćby Autor widmo) i co poniektórzy mogą w trakcie seansu poczuć się znudzeni, tudzież zażenowani. Szczegóły poniżej.


Głównym bohaterem filmu jest Thomas (Mathieu Amalric), reżyser poszukujący do swojej nowej sztuki odtwórczyni głównej roli. Wyczerpujący casting do nowego spektaklu nie przynosi rezultatu. Żadna z kandydatek nie nadaje się do roli kobiety, która zawiera umowę z mężczyzną, by uczynić z niego niewolnika. Zrezygnowany reżyser już zbiera się do wyjścia, gdy do teatru wpada Wanda (Emmanuelle Seigner). Wydaje się bezczelna, niewychowana, zdesperowana i nieprzygotowana. Gdy Thomas niechętnie zgadza się dać jej szansę, aktorka przechodzi oszałamiającą metamorfozę (źródło: Filmweb.pl).

Polański po raz kolejny bawi się formą i znów odwołuje się do teatru (poza iście teatralną grą aktorską, akcja ma miejsce właśnie w … teatrze). Co prawda Wenus w futrze nie jest równie dobra co Rzeź, ale wytrawni kinomani powinni ją bliżej poznać. Duża w tym zasługa aktorów: nieco nierozgarniętego Amalrica i charyzmatycznej Seigner, którzy z perfekcją oddają się swym postaciom. Ten cały ekranowy flirt, zabawę w kotka i myszkę z ciągłym odwracaniem ról ogląda się z prawdziwą rozkoszą. Seigner udowadnia, że w bezpruderyjnym kokietowaniu nie ma sobie równych – młodsze plastikowe gwiazdki mogą uczyć się od niej tej wyjątkowej sztuki. Polański z wyjątkową perfekcją kieruje całą akcją – dzięki bardzo dobremu scenariuszowi widz nie jest w stanie zorientować się, kiedy reżyser i aktorka zamieniają się miejscami. Przełomowy jest chyba moment, w którym postać Wandy głośno krzyczy do Thomasa, aby „(…) dał z siebie więcej!”.

Fakt, że w filmie gra jedynie dwójka aktorów i że akcja ma miejsce w tylko jednej scenerii jest zarówno zaletą i wadą. W drugiej połowie filmu można odczuć pewne znudzenie, wszystko staje się zbyt schematyczne, a co więcej, nie wszystkim musi podobać się to, co dzieje się na scenie. Trzeba przyznać, że Wenus w futrze jest filmem bardzo perwersyjnym, dziwnym, momentami nawet chorym. Nie jestem fanem zabaw z pejczem czy poniżania, podobnie jak niezbyt ciekawa wydaje mi się być relacja typu Pani-niewolnik. Właśnie z tych względów ostatnie minuty Wenus w futrze okazały się dla mnie wyjątkowo ciężkie do przełknięcia. Nie sposób jednak nie dostrzec w tym wszystkim dużej dozy satyry i ironii, dzięki którym da się jakoś przez to zakończenie przebrnąć. A umiejętność dostrzeżenia odwołań do świata feminizmu czy prób określenia roli współczesnych kobiet i mężczyzn sprawią, że seans nabierze zupełnie innego znaczenia.

Oceniam film na 6,5/10, co wcale nie jest złą oceną. Z czysto subiektywnych względów nie potrafię go jednak Wam polecić. Nie porwało mnie i tyle, choć, jak podkreślam, nie jest to złe kino.

1 komentarz:

  1. moja ocena była podobna. mimo że lubię twórczość Polańskiego (choć mam nadal spore zaległości), to 'Wenus' mnie zmęczyła i znużyła. zbyt wiele wątków, interpretacji, za duszno i klaustrofobicznie, za dużo intelektu, a za mało emocji, które się udzielają. może kiedyś obejrzę ponownie i zmienię zdanie, jednak nie prędko.

    OdpowiedzUsuń