Kamienie na szaniec budziły emocje już w pierwszej fazie produkcji.
Wielu zastanawiało się, czy reżyserujący obraz Robert Gliński podoła zadaniu
zekranizowania legendarnej powieści Aleksandra Kamińskiego. Krytycy nie
zostawiali na Glińskim suchej nitki przywołując tytuły jego mniej udanych
produkcji, spekulowano, w jakim kierunku zwróci się reżyser i wreszcie
rozważano, czy decyzja o zaangażowaniu do głównych ról nieznanych szerszej
publiczności aktorów jest słuszna. Prawdziwą burzę wywołał seans
przedpremierowy, po którym Internet zawrzał – na wszystkich portalach
kulturalnych pojawiły się recenzje, w których zarzucano reżyserowi
trywializację legendy oraz emanowanie seksem i przemocą. Przyznaję, że bardzo
oczekiwałem na ten film, dlatego też po przeczytaniu kilku tego typu artykułów
byłem zawiedziony. Postanowiłem jednak sam sprawdzić, jak się sprawy mają. I
wiecie co? Wstyd mi. Wstyd mi za tych wszystkich, którzy opluli ten film. Bo Kamienie na szaniec to póki co najlepszy
film, jaki widziałem w tym roku w kinie.
Nie sądzę, abym musiał
komukolwiek szczegółowo przedstawiać fabułę. Gdyby jednak trafił tu ktoś, kto
nie czytał tej książki w szkole: film przedstawia losy członków Szarych
Szeregów – grupy Warszawskiej Drużyny Harcerskiej, która próbuje walczyć z niemiecką
okupacją. Do grupy tej należą m.in. Rudy (Tomasz Ziętek), Zośka (Marcel Sabat)
i Alek (Kamil Szeptycki), których poza wspólnym działaniem dla dobra ojczyzny
łączy głęboka przyjaźń. Film nie jest wiernym odzwierciedleniem wydarzeń z
książki i skupia się przede wszystkim na akcji uratowania pojmanego przez
hitlerowców Rudego. Poza tym widzowie mają okazję obejrzeć, jak członkowie
Szarych Szeregów stawiali opór okupantom przy pomocy metod, które zostały szczegółowo
opisane w książce Kamińskiego.
Przyznaję, że jestem mocno
zbulwersowany i sfrustrowany czytając kolejne negatywne recenzje Kamieni na szaniec. Uważam się za
wymagającego widza i obraz Glińskiego w pełni mnie usatysfakcjonował. Była
akcja, były prawdziwe dialogi, wreszcie byli też charyzmatyczni bohaterowie z
krwi i kości oraz świetne efekty specjalne. Zupełnie nie rozumiem, skąd biorą
się zarzuty wobec filmu. Czy przez scenę, w której przez sekundę widać kobiecą
pierś warto określać film mianem demoralizującego? O co chodzi komentatorom
zarzucającym twórcom filmu zdeprecjonowanie harcerskich wartości i ideałów? Emanowanie
krwią i przemocą? Come on, przecież sceny tortur Rudego wzbudzają największe
emocje, a twitujący i wrzucający kolejne słit focie na tablicę facebooka młodzi
widzowie w końcu mają okazję zobaczyć, jak naprawdę wyglądało życie w czasach
okupacji. Jako widz dostałem świetnie zmontowaną i bardzo dobrze zagraną
produkcję, która bardzo mnie wzruszyła. Tak się zdarzyło, że udałem się na
seans, na którym większość widzów stanowiła grupa gimnazjalistów ze szkoły. To
niesamowite, jak z wrzeszczących i obżerających się chipsami półgłówków
przekształcili się we wzruszonych i świadomych
najważniejszych w życiu wartości prawie dorosłych. Bo właśnie taką siłę
oddziaływania ma ten film.
W przeciwieństwie do ślepo
krytykujących film recenzentów chcę rzetelnie wypunktować wszystkie zalety i
wady. Co zatem na plus? Rewelacyjna muzyka Targosza, który w absolutnie
wyjątkowy sposób potrafi stopniować napięcie, świetne zdjęcia Edelmana, którego
nazwisko jak zawsze jest gwarancją wysokiej jakości oraz FENOMENALNI debiutanci
na pierwszym planie, zwłaszcza Ziętek i Sabat, dla których po tym filmie na
pewno otworzą się drzwi do wielkiej kariery. Wszystkie te elementy składają się
na bardzo dobrze zrealizowany film opowiadający o młodości, przyjaźni i walce o
wolność. Gliński doskonale wie, w którym momencie postawić na patos, a w którym
skupić się na trzymającej w napięciu akcji i właśnie dlatego po zakończonym
seansie nie słychać krzyków i śmiechów, a panuje grobowa cisza. Co na minus?
Zrzucenie postaci Alka na drugi plan, potraktowanie postaci kobiecych po
macoszemu i zupełny brak przekleństw, przez co obraz nieco traci na realności
(z drugiej strony, lepiej nie myśleć, co pisaliby nasi moralizatorscy krytycy, gdyby
któryś z głównych bohaterów ośmielił się wypowiedzieć zdanie z wulgaryzmem).
Z pewnością jeszcze nie raz
obejrzę Kamienie na szaniec, gdyż
obraz ten zrobił na mnie ogromne wrażenie. Smutne, że w naszym kraju trwa
nieustanne plucie jadem na polskie kino, niezależnie od tego, czy jest ono dobre,
czy rzeczywiście złe. Mam wrażenie, że polscy widzowie prześcigają się wręcz w
wypisywaniu coraz bardziej obraźliwych komentarzy. Całe szczęście, że nasze
obrazy zdobywają uznanie za granicą, o czym świadczą wielkie sukcesy takich
filmów jak Ida, Płynące wieżowce czy Papusza,
które przecież w naszym kraju przeszły właściwie bez większego echa. Nie
szczędźmy dobrych słów dla polskich filmowców, bo – uwierzcie mi na słowo –
nasze kino naprawdę ma się coraz lepiej. Pozostaje mieć nadzieję, że wysoki
poziom zeszłorocznych filmów zostanie utrzymany. A ogromny sukces kasowy Kamieni na szaniec dowodzi, że pomimo
tych wszystkich jadowitych recenzji widzowie jednak ruszyli do kin. I film musi
się podobać, skoro na niektóre seanse brakuje nawet wolnych miejsc (szczegóły
tutaj). Obowiązkowo ruszajcie do kin. Ode mnie mocne 8,5/10.
Też byłem w kinie na "Kamieniach...", (recenzja u mnie na blogu), film rzeczywiście dobry, ale tego Alka to nie mogę odżałować, prawie wcale go nie ma.
OdpowiedzUsuń