poniedziałek, 17 marca 2014

O przyjaźni, młodości i walce o wolność - Kamienie na szaniec (reż. Robert Gliński, 2014)



Kamienie na szaniec budziły emocje już w pierwszej fazie produkcji. Wielu zastanawiało się, czy reżyserujący obraz Robert Gliński podoła zadaniu zekranizowania legendarnej powieści Aleksandra Kamińskiego. Krytycy nie zostawiali na Glińskim suchej nitki przywołując tytuły jego mniej udanych produkcji, spekulowano, w jakim kierunku zwróci się reżyser i wreszcie rozważano, czy decyzja o zaangażowaniu do głównych ról nieznanych szerszej publiczności aktorów jest słuszna. Prawdziwą burzę wywołał seans przedpremierowy, po którym Internet zawrzał – na wszystkich portalach kulturalnych pojawiły się recenzje, w których zarzucano reżyserowi trywializację legendy oraz emanowanie seksem i przemocą. Przyznaję, że bardzo oczekiwałem na ten film, dlatego też po przeczytaniu kilku tego typu artykułów byłem zawiedziony. Postanowiłem jednak sam sprawdzić, jak się sprawy mają. I wiecie co? Wstyd mi. Wstyd mi za tych wszystkich, którzy opluli ten film. Bo Kamienie na szaniec to póki co najlepszy film, jaki widziałem w tym roku w kinie.


Nie sądzę, abym musiał komukolwiek szczegółowo przedstawiać fabułę. Gdyby jednak trafił tu ktoś, kto nie czytał tej książki w szkole: film przedstawia losy członków Szarych Szeregów – grupy Warszawskiej Drużyny Harcerskiej, która próbuje walczyć z niemiecką okupacją. Do grupy tej należą m.in. Rudy (Tomasz Ziętek), Zośka (Marcel Sabat) i Alek (Kamil Szeptycki), których poza wspólnym działaniem dla dobra ojczyzny łączy głęboka przyjaźń. Film nie jest wiernym odzwierciedleniem wydarzeń z książki i skupia się przede wszystkim na akcji uratowania pojmanego przez hitlerowców Rudego. Poza tym widzowie mają okazję obejrzeć, jak członkowie Szarych Szeregów stawiali opór okupantom przy pomocy metod, które zostały szczegółowo opisane w książce Kamińskiego. 

Przyznaję, że jestem mocno zbulwersowany i sfrustrowany czytając kolejne negatywne recenzje Kamieni na szaniec. Uważam się za wymagającego widza i obraz Glińskiego w pełni mnie usatysfakcjonował. Była akcja, były prawdziwe dialogi, wreszcie byli też charyzmatyczni bohaterowie z krwi i kości oraz świetne efekty specjalne. Zupełnie nie rozumiem, skąd biorą się zarzuty wobec filmu. Czy przez scenę, w której przez sekundę widać kobiecą pierś warto określać film mianem demoralizującego? O co chodzi komentatorom zarzucającym twórcom filmu zdeprecjonowanie harcerskich wartości i ideałów? Emanowanie krwią i przemocą? Come on, przecież sceny tortur Rudego wzbudzają największe emocje, a twitujący i wrzucający kolejne słit focie na tablicę facebooka młodzi widzowie w końcu mają okazję zobaczyć, jak naprawdę wyglądało życie w czasach okupacji. Jako widz dostałem świetnie zmontowaną i bardzo dobrze zagraną produkcję, która bardzo mnie wzruszyła. Tak się zdarzyło, że udałem się na seans, na którym większość widzów stanowiła grupa gimnazjalistów ze szkoły. To niesamowite, jak z wrzeszczących i obżerających się chipsami półgłówków przekształcili się we wzruszonych i świadomych najważniejszych w życiu wartości prawie dorosłych. Bo właśnie taką siłę oddziaływania ma ten film.

W przeciwieństwie do ślepo krytykujących film recenzentów chcę rzetelnie wypunktować wszystkie zalety i wady. Co zatem na plus? Rewelacyjna muzyka Targosza, który w absolutnie wyjątkowy sposób potrafi stopniować napięcie, świetne zdjęcia Edelmana, którego nazwisko jak zawsze jest gwarancją wysokiej jakości oraz FENOMENALNI debiutanci na pierwszym planie, zwłaszcza Ziętek i Sabat, dla których po tym filmie na pewno otworzą się drzwi do wielkiej kariery. Wszystkie te elementy składają się na bardzo dobrze zrealizowany film opowiadający o młodości, przyjaźni i walce o wolność. Gliński doskonale wie, w którym momencie postawić na patos, a w którym skupić się na trzymającej w napięciu akcji i właśnie dlatego po zakończonym seansie nie słychać krzyków i śmiechów, a panuje grobowa cisza. Co na minus? Zrzucenie postaci Alka na drugi plan, potraktowanie postaci kobiecych po macoszemu i zupełny brak przekleństw, przez co obraz nieco traci na realności (z drugiej strony, lepiej nie myśleć, co pisaliby nasi moralizatorscy krytycy, gdyby któryś z głównych bohaterów ośmielił się wypowiedzieć zdanie z wulgaryzmem). 

Z pewnością jeszcze nie raz obejrzę Kamienie na szaniec, gdyż obraz ten zrobił na mnie ogromne wrażenie. Smutne, że w naszym kraju trwa nieustanne plucie jadem na polskie kino, niezależnie od tego, czy jest ono dobre, czy rzeczywiście złe. Mam wrażenie, że polscy widzowie prześcigają się wręcz w wypisywaniu coraz bardziej obraźliwych komentarzy. Całe szczęście, że nasze obrazy zdobywają uznanie za granicą, o czym świadczą wielkie sukcesy takich filmów jak Ida, Płynące wieżowce czy Papusza, które przecież w naszym kraju przeszły właściwie bez większego echa. Nie szczędźmy dobrych słów dla polskich filmowców, bo – uwierzcie mi na słowo – nasze kino naprawdę ma się coraz lepiej. Pozostaje mieć nadzieję, że wysoki poziom zeszłorocznych filmów zostanie utrzymany. A ogromny sukces kasowy Kamieni na szaniec dowodzi, że pomimo tych wszystkich jadowitych recenzji widzowie jednak ruszyli do kin. I film musi się podobać, skoro na niektóre seanse brakuje nawet wolnych miejsc (szczegóły tutaj). Obowiązkowo ruszajcie do kin. Ode mnie mocne 8,5/10.


1 komentarz:

  1. Też byłem w kinie na "Kamieniach...", (recenzja u mnie na blogu), film rzeczywiście dobry, ale tego Alka to nie mogę odżałować, prawie wcale go nie ma.

    OdpowiedzUsuń