środa, 4 grudnia 2013

Po tym filmie nie będziecie mieli kaca - Last Vegas (reż. Jon Turteltaub, 2013)



Wydawać by się mogło, że po kultowej trylogii Kac Vegas, komediowy motyw wieczoru kawalerskiego jest już „ograny”. Na sukcesie filmów o przygodach imprezującej watahy chcieli zarobić inni – w tym Paul Feig (twórca bardzo słabego filmu Druhny) oraz Łukasz Karwowski, który w Kac Wawa chciał za wszelką cenę pokazać światu, że Polacy również mogą bawić się tak dobrze, żeby na drugi dzień mieć porządnego kaca (smutne, że większość widzów ma kaca po jego filmie aż do dzisiejszego dnia…). I oto do naszych kin zawitał Last Vegas – kolejna komedia z motywem wieczoru kawalerskiego w tle, z gwiazdami Hollywoodu w rolach pierwszoplanowych. Jak pokazał ostatni film Ridleya Scotta (Adwokat), sam udział znakomitych aktorów na niewiele się jednak zdaje przy tragicznie słabym scenariuszu. I właśnie dlatego tak bardzo obawiałem się seansu Last Vegas – spodziewałem się kolejnej wydmuszki. Jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie, gdyż najnowszy film Turteltauba okazał się być przezabawny.


Bohaterami filmu jest czterech panów w podeszłym wieku: Billy (Michael Douglas), Paddy (Robert De Niro), Archie (Morgan Freeman) i Sam (Kevin Kline). Przyjaźnią się od czasów podstawówki i mimo, że mieszkają w oddalonych od siebie miejscach, wciąż pozostają w kontakcie. Kiedy Billy oznajmia swym przyjaciołom, że w najbliższym czasie planuje wziąć ślub i w końcu się ustatkować, przyjaciele postanawiają wyprawić mu wieczór kawalerski w Vegas. Podczas hucznego weekendu nie raz dojdzie do sytuacji, w której swym zachowaniem zaskoczą samych siebie…

Od jakiegoś czasu w kinach pojawia się stosunkowo dużo filmów poruszających motyw starości, z wielkimi gwiazdami w rolach głównych. Rok temu mieliśmy całkiem udany Hotel Marigold, w tym roku natomiast mogliśmy śledzić losy  podstarzałych i zapomnianych przez świat gwiazd opery (Kwartet). W obu przypadkach za sukces filmu odpowiadała przede wszystkim intrygująca i niepozbawiona humoru fabuła, chociaż bez wątpienia wiele osób udało się do kin właśnie ze względu na nazwiska swych ulubionych aktorów. Czas płynie nieubłaganie i aktorzy, którzy jeszcze 20 lat temu wcielali się w role gangsterów lub super-bohaterów, teraz muszą przyjmować role dziadków zmagających się z problemami prostaty. Podobnie aktorki, które ze względu na swe zmarszczki nie mają już tyle powabu, co dawniej i które teraz nadają się jedynie do ról opiekuńczych babć. Twórcy filmowi są jednak na tyle kreatywni, że nie pozwalają, aby talenty aktorskie pokroju De Niro czy Douglasa marnowały się. Stąd właśnie Last Vegas – jedna z najlepszych komedii minionego roku.

Każdy z bohaterów czuje już na swym karku oddech Kostuchy, ale nie jest to powód do tego, aby zamknąć się w swych czterech ścianach i pozwolić o sobie zapomnieć. Nadchodzący ślub Billy’ego to nie tylko doskonała okazja do spotkania po latach, ale przede wszystkim do zabawy. Sam dostaje nawet od swojej żony liścik z prezerwatywą i viagrą, co ma stanowić osobliwe pozwolenie na mały „skok w bok”! W końcu, jak głosi słynne hasło, powtórzone również przez rolę Sama, „(…) co wydarzyło się w Vegas, pozostaje w Vegas”. Bardzo szybko okazuje się, że wspólny wyjazd przyjaciół jest dla nich najlepszym lekarstwem na wszystkie ich bolączki. Dzięki licznym zabawom i przygodom ci znudzeni życiem staruszkowie na nowo odnajdą w sobie uczucia namiętności, pożądania, zazdrości i miłości. Last Vegas to jednak przede wszystkim fenomenalny film o kulcie męskiej przyjaźni. Owszem, momentami naiwny i popadający w banały, ale z pewnością poruszający. Bo choć w filmie nie brakuje humoru na najwyższym poziomie, jest też kilka scen dających widzom do myślenia.

W niektórych momentach można mieć wrażenie, że zamiast filmu ogląda się kolorowy teledysk, rodem z MTV. W tle przewijają się typowe imprezowe kawałki muzyczne, po ekranie wesoło pląsają roznegliżowane dziewczyny, a wśród nich oni - panowie po 70-ce, którzy doskonale wpasowują się w cały klimat. Trzeba przyznać, że każdy z aktorów sprawdził się w swej roli i we czwórkę stanowili bardzo zgrany zespół. Osobiście najmniej podobał mi się Michael Douglas, który sprawiał wrażenie, jakby uciekł prosto z planu Wielkiego Liberace. Mocno opalony, ze sztucznie wybielonymi zębami i ponaciąganymi zmarszczkami, przez co nieco odstawał od swoich kolegów. A może to tylko moje subiektywne uczucie i po prostu wciąż widzę w nim wspomnianego Liberace? Musicie sami ocenić. W filmie na całe 10 sekund pojawia się również Weronika Rosati, która wciela się w rolę kelnerki i serwuje naszym bohaterom napoje energetyczne. Wielka szkoda, że zagrała tak nieistotną dla fabuły rolę, ale mimo wszystko miło było zobaczyć ją na ekranie.

Bardzo polecam Wam Last Vegas. Ten film zawiera w sobie wszystko to, czego potrzebuje idealna komedia. Za seans dziękuję portalowi Gildia.pl (Gildia Filmu). 


http://www.cinema-city.pl/http://www.film.gildia.pl/

4 komentarze:

  1. Nie słyszałam wcześniej o tym filmie, ale dzięki Twojej recenzji na pewno w najbliższym czasie nadrobię tę zaległość :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zamierzam obejrzeć ten film i Twoja recenzja tylko mnie zachęciła:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo się cieszę :) naprawdę warto obejrzeć Last Vegas!

    OdpowiedzUsuń
  4. O widzisz, wreszcie jakaś ciekawa opcja na wieczór ;)

    Zapraszam również do wypowiedzi w tym temacie :) http://filmostrefa.blogspot.com/2013/12/najlepsze-filmy.html

    OdpowiedzUsuń