Mimo, że Papuszę miałem okazję widzieć już w niedzielę, w ciągu tych kilku
minionych dni wciąż odkładałem w czasie moment napisania recenzji. Śmiało muszę
się przyznać, że to dlatego, iż dawno nie miałem wobec żadnego filmu aż tak
mieszanych uczuć. Zaraz po wyjściu z kina wraz z koleżanką przez dłuższą chwilę
zastanawialiśmy się, jak właściwie ocenić ten film. Bo przecież nie był zły i
oglądało się go całkiem dobrze. Inna sprawa, że momentami czuć było ogromne
znużenie i właściwie nie za bardzo interesowało nas, co wydarzy się dalej. Po
tylu wspaniałych słowach o Papuszy w
mediach (i docenieniu filmu na arenie międzynarodowej) spodziewałem się, że
dostanę film równie dobry jak zrecenzowane Chce się żyć czy Ida. Niestety, pod
względem fabularnym film okazał się być zdecydowanie słabszy od tych wspomnianych
powyżej, ale o dziwo zachwycił mnie czymś innym. Formą. Tego od państwa Krauzów
mogą się uczyć całe pokolenia. Zdjęcia, muzyka i montaż to główne punkty, dla
których naprawdę warto obejrzeć Papuszę.
Akcja Papuszy rozpoczyna się w 1910 roku, a kończy w latach
osiemdziesiątych XX wieku. To oparta na faktach dramatyczna historia Bronisławy
Wajs (Jowita Budnik), pierwszej romskiej poetki, która spisała swoje wiersze.
Podróżujący z cygańskim taborem Jerzy Ficowski (Antoni Pawlicki) dostrzegł jej
wielki talent i zachęcił, aby zapisywała swoje utwory, a następnie przetłumaczył
je na język polski. Papusza, pierwszy
polski film w języku romskim, próbuje przybliżyć burzliwe życie poetki.
Jak można się domyślić, główną
bohaterką filmu jest tytułowa Papusza. To kobieta zupełnie inna od tych w
taborze, na swój sposób wyzwolona i bezapelacyjnie wyprzedzająca epokę, w
jakiej przyszło jej żyć. Mimo, iż uznaje ona patriarchat swojego męża, nie
godzi się na rolę zniewolonej kury domowej. Warto wspomnieć w tym miejscu o
tym, że Bronisława ani trochę nie kocha swojego męża. W dodatku niejednokrotnie
musi znosić jego dąsy, fochy i pijackie fanaberie. Całe swe serce kobieta
oddaje poezji. Sama uczy się pisać i czytać (w swym taborze jest jedyną osobą
posiadającą te umiejętności) i kiedy tylko może, pisze o tym, co widzi, myśli i
czuje. Jej talent dostrzega Jerzy Ficowski – mężczyzna, który decyduje się na
dwuletnią podróż z cygańskim taborem. Po latach wydaje on książkę o życiu
Romów, która przynosi mu ogromną sławę. Niestety, Papusza zostanie za nią
wyklęta ze swej kultury. Za własny talent przyjdzie jej zapłacić najbardziej
srogą karę…
Film ukazuje nam portret
psychologiczny kobiety wyjątkowej. Kobiety, która zupełnie niespodziewanie
stała się ofiarą swego własnego talentu. Cyganie właściwie od zawsze byli
prześladowani – nie tylko przez polskich chłopów i hitlerowców, ale również
przez socjalistów. Zawsze mogli jednak liczyć na siebie, tworzyli wspólnotę,
która dawała im poczucie bezpieczeństwa i nietykalności. Czy dla członka takiej
wspólnoty mogło być zatem coś gorszego od wykluczenia z grupy? Właśnie z taką
sytuacją przyjdzie zmierzyć się Papuszy. W obliczu samotności i wyklęcia
arcy-zdolna poetka zacznie tracić rozum i tym samym negować wszystkie wartości,
jakie wyznawała przez całe swoje życie. Film nie skupia się jednak jedynie na
życiu samej Bronisławy Wajs. To wielowymiarowy obraz, który pokazuje w bardzo
wyjątkowy sposób losy Cyganów, ich kulturę oraz tradycję. Małżeństwo Krauzów
przygotowywało się do realizacji filmu przez ponad 5 lat, co świadczy o tym, jak
wiele pracy musieli włożyć w to, aby odtworzyć realia życia w taborze. Bez
wątpienia im się to udało.
Papusza to film czarno-biały. Mnóstwo w nim scen ukazujących
przyrodę – są one naprzemiennie kojące (wiosna, lato) i surowe (sroga zima). Przy
ich kręceniu filmowcy unikali ruchu kamer, przez co obrazy zdają się być nieruchome,
zatrzymane w czasie, przydługie. Moim zdaniem to bardzo interesujący sposób
ukazania filmowego świata, jednak spotkałem się z głosami, iż właśnie przez te
sceny film sprawiał wrażenie zbyt długiego. Największą zaletą filmu jest muzyka
– to ona buduje cały klimat i pozwala widzom wniknąć w głąb cygańskiego taboru.
Na ekranie mamy okazję widzieć trójkę bardzo zdolnych aktorów. Jowita Budnik
zagrała rolę tak dobrą jak w Placu
Zbawiciela. Wielka szkoda, że nie mamy okazji widzieć tej utalentowanej
aktorki w większej ilości filmów. Bardzo dobrze poradzili też sobie Zbigniew
Waleryś oraz Antoni Pawlicki. Ten drugi, ze względu na swój młody wiek i moim
zdaniem duży aktorski talent, powinien grać tylko w takich filmach jak Papusza (wciąż staram się wyprzeć z
pamięci jego rolę w Kac Wawa). Nie do
końca podobała mi się charakteryzacja, ale nie chcę się już czepiać ;)
Mimo wrażenia, że ogląda się przydługi
i momentami nieciekawy film, polecam Wam Papuszę.
Warto go obejrzeć, choćby ze względu na aktorstwo, muzykę i wielką pracę
małżeństwa Krauzów. Ode mnie 7/10. Za seans dziękuję Kinu Pod Baranami, którego aktualny repertuar możecie zobaczyć tutaj.
Ja fenomenu Papuszy nie rozumiem. Przeczytałam książkę "Papusza" Angeliki Kuźniak bo na polski film do kina nie pójdę, noł łej. Czytając recenzje filmu widać, że jest podobny do książki, czyli chyba nic specjalnego. Dlaczego polscy reżyserzy się tak upierają na brak koloru? Film o Cyganach bez koloru? Jeżeli chodzi o "przydługość"- w książce kilka stron musiałam pominąć bo nuuuuuda. Poczekam na dvd, z ciekawości obejrzę ale nadal chciałabym zrozumieć, na czym polega fenomen tej kobiety. Nie rozumiem.
OdpowiedzUsuń