Dziś na FILMplanecie 2 część
moich rozważań na temat, „czy polskie filmy to naprawdę zło konieczne?”. Tym
razem wybrałem te premiery minionego roku, które dotyczą Polaków walczących.
Dwa z recenzowanych niżej filmów odnoszą się do naszej ciężkiej historii i tradycyjnie
już można się spierać, na ile twórcom filmowym udało się odwzorować tamte
czasy. Rzeczywiście, te dwie produkcje okazują się być dosyć problematyczne w
odbiorze i przyznaję, że sam również mam wielki problem z ich jednoznaczną
oceną. Na ich tle zupełnie wyjątkowo prezentuje się najnowszy film Marii
Sadowskiej – Dzień kobiet jest bowiem
jedną z tych produkcji, które każdy Polak powinien obejrzeć! Szczegóły poniżej.
Syberiada polska
(reż. Janusz Zaorski, 2013)
Film przedstawia dramatyczną
historię Polaków deportowanych w latach 40. na Syberię. Widzowie poznają losy
przesiedlonych z perspektywy młodego Staszka Doliny (Paweł Krucz), który
trafia na Syberię wraz z ojcem (Adam Woronowicz), matką (Urszula
Grabowska) i młodszym bratem (Marcin Walewski). Sześcioletnia odyseja w
skrajnych warunkach naturalnych, bezustanna walka o
przetrwanie w obliczu inwigilacji NKWD i szerzących się chorób zmuszą go do
przewartościowania swojego życia i szybszego dorośnięcia (źródło:
Filmweb.pl).
Syberiada polska to kolejny z tych filmów, które próbują się rozprawić ze skomplikowanymi losami Polaków. Zaorski przedstawił życie naszych rodaków w syberyjskim łagrze i nie trudno oprzeć się wrażeniu, że nieco wzorował się na nominowanym do Oskara W ciemności. Podobnie bowiem jak we wspomnianym filmie Agnieszki Holland, widzowie mają okazję przekonać się, że nawet w skrajnych i niemożliwych do wyobrażenia warunkach ludzie próbują normalnie żyć. Poza bardzo ciężką pracą, chorobami i tęsknotą za wolnością Polacy próbują dostosować się do zaistniałej sytuacji i jakoś ułożyć sobie życie. I chyba właśnie stąd ten dysonans w odbiorze tego filmu. Wszyscy doskonale znamy bowiem opowieści dziadków i pradziadków o tym, jak naprawdę wyglądała historia ludzi, którym przyszło żyć w tamtych czasach. Na ich tle film Zaorskiego wypada bardzo blado i sprawia wrażenie edukacyjnego filmu stworzonego dla gimnazjalistów, którym przecież nie powinno ukazywać się zbyt wielu brutalnych scen. Wielka szkoda, że wyszło jak wyszło, bo stworzono raczej płytki film, podczas gdy potencjał był ogromny. Nie czytałem książki Zbigniewa Domino, w oparciu o którą stworzono film, ale internauci krzyczą w komentarzach, że film oddaje jedynie 30% znakomitej powieści. Pod względem technicznym najbardziej razi aktorstwo – poza Woronowiczem i Bohosiewicz nie ma tu raczej nikogo, kto mógłby porazić swymi zdolnościami aktorskimi. Jest wręcz mdło i niestrawnie, zwłaszcza w przypadku gry aktorskiej synów głównego bohatera, jakby nie było, bardzo ważnych postaci. Po seansie pozostaje wielki niedosyt, więc raczej nie polecam Wam Syberiady polskiej. Z drugiej strony, o tytule było swego czasu na tyle głośno, że większość z Was pewnie i tak już go widziała.
Tajemnica
Westerplatte (reż. Paweł Chochlew, 2013)
Film opowiada o obronie polskiej
placówki Westerplatte przed niemiecką armią. Akcja obejmuje siedem dni września
1939 roku. Cytując Filmweb.pl: „(…)to projekt wysokobudżetowego filmu, którego
akcja dzieje się podczas pierwszych dni II Wojny Światowej. Jest to epicka
opowieść o obronie polskiej placówki Westerplatte przed niemiecką armię. Akcja
obejmuje siedem dni września 1939 roku. Atak Niemców na Westerplatte rozpoczął
Drugą Wojnę Światową. Atutem projektu jest szereg scen batalistycznych, wartka
i wciągająca fabuła, oraz efekty specjalne. Niebagatelne znaczenie ma też
właściwy dobór obsady – zarówno aktorskiej jak i ekipy realizatorów”. Sorry,
ale większych bzdur dawno nie czytałem.
Ten film od samego początku był
skazany na wielką porażkę. Chochlew miał przy produkcji Tajemnicy Westerplatte tyle problemów natury technicznej i realizatorskiej,
że o samym filmie zaczęły już krążyć legendy. Nie owijając w bawełnę, jest źle.
Jest bardzo źle, tragicznie źle i niestety jest to jeden z tych filmów, które
mogą przekonać widzów z zagranicy, że polskie kino to naprawdę zło konieczne.
Sam nie wiem, od czego właściwie zacząć. Może od jedynej zalety filmu, jaką
jest nastrojowa muzyka Kaczmarka. Poza tym elementem nie ma w tym filmie absolutnie
nic wartego uwagi. Obsadę stanowią aktorzy doskonale znani Polakom z kolejnych
seriali TVP2 i TVNu. Niestety, film ten potwierdza, iż aktorzy ci nadają się
jedynie do grania w kiepskich telenowelach. Gra aktorska pana Żołędziewskiego
jest tak tragicznie słaba, że uznawany przeze mnie za kompletne beztalencie Borys
Szyc urasta przy nim do rangi mistrza. Bardzo bolało mnie też aktorstwo Michała
Żebrowskiego, który zagrał tak samo sztucznie i źle jak w Sępie. Scena, w której jego bohater krzyczy w szpitalu z powodu
majaków zostanie bez wątpienia uznana za jedną z najbardziej żenujących w
plebiscycie nagród filmowych dla najgorszych polskich filmów minionego roku. Tutaj
kompletnie nic do siebie nie pasuje. Najgorsze jest jednak to, jak został
ukazany naprawdę ważny moment historyczny. W filmie Chochlewa zamiast walki i
heroiczności można zobaczyć jedną wielką bezsilność, strach i ciągłe wahania.
Polacy ciągle się kłócą, szarpią, przepychają, nie potrafią znaleźć żadnego
logicznego rozwiązania. Na dodatek piją wódkę na umór i zdają się być po prostu
niezrównoważeni. Ci, którzy spodziewali się zobaczyć bohaterski film o
poświęceniu i walce do ostatniej kropli krwi będą bardzo zawiedzeni. Jeśli
chodzi o te arcywspaniałe efekty specjalne, to niestety również pozostawiają
one wiele do życzenia. Naprawdę w głowie mi się nie mieści, jak można było
zmarnować taką kasę z PISFu na taki chłam. Przecież mieliśmy już tragicznie
słabe Bitwę Warszawską i Bitwę pod Wiedniem! Najwyraźniej ludzie
z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej nie umieją wyciągać wniosków z błędów i właśnie
dlatego topią kolejne miliony w projekty pokroju Tajemnicy Westerplatte. Wielka szkoda, że komentując i oceniając ten
film wykorzystuje się argumenty polityczne, bo naprawdę wszyscy Polacy powinni
zgodnie przyznać, że ten film to zło. Kto jeszcze nie widział, niech pod żadnym
pozorem nie sięga po ten film…
Dzień kobiet (reż.
Maria Sadowska, 2012)
Życie Haliny (Katarzyna
Kwiatkowska), pracownicy sieci handlowej "Motylek", samotnie
wychowującej córkę, zmienia się wraz z awansem na kierowniczkę sklepu. Wyższe
stanowisko oznacza przywileje i większe wynagrodzenie, ale kobieta szybko
przekona się, że cena, jaką przyjdzie jej zapłacić, jest bardzo wysoka. Kiedy
korporacja przekroczy wszystkie granice, Halina rzuci jej wyzwanie, narażając
się na brutalne konsekwencje. Właściciele sieci handlowej nie cofną się przed
niczym, aby ukryć swoje brzydkie sekrety (źródło: Filmweb.pl).
Wreszcie mamy polski film, którego nie musimy się wstydzić! Maria Sadowska porusza w Dniu kobiet motyw korporacji i pod szyldem „Motylka” odnosi się do doskonale znanej wszystkim historii sieci Biedronka. Film jest tak naturalny i tak bardzo polski, że aż ciężko w to uwierzyć. Główna bohaterka, Halina (świetna rola Katarzyny Kwiatkowskiej!) dosyć szybko przekona się, iż nie warto wspinać się po drabinie społecznej. Awans w jej przypadku oznacza bowiem coraz większą liczbę problemów i dylematów. Film w brawurowy sposób ukazuje, jak z normalnej osoby w stosunkowo łatwy sposób można zmienić się w korporacyjnego cyborga bez uczuć. Bo przecież czas to pieniądz! Bo przecież najważniejsza jest PRO-DUK-TYW-NOŚĆ! Dzień kobiet to jeden z tych filmów, o których nie można napisać dużo, a najzwyczajniej w świecie trzeba je obejrzeć. Oczywiście Sadowska momentami popada w przerysowanie lub wyolbrzymianie, ale na tle całego filmu chyba każdy wybaczy jej te słabości. Ogromną zaletą filmu jest to, iż w głównych rolach nie zobaczymy aktorów znanych z pierwszych stron gazet, a raczej tych, którzy dotychczas wcielali się w role drugoplanowe. Dzień kobiet zdecydowanie przywraca wiarę w polskie kino! Bardzo polecam!
Dzień kobiet to żenada, film jest maksymalnie podkolorowany. Twórcy nawet nie zadali sobie trudu zapoznania się z realiami panującymi w supermarketach, bazując jedynie na skandalach znanych z mediów (sprawa m.in. Biedronki).
OdpowiedzUsuńDobrze że powstają takie filmy, ale twórcy mogli by się chociaż zapoznać wcześniej z tematem, bo i owszem, kto nie zna sytuacji ten to kupi (może nawet dobrze, bo dziadostwo trzeba tępić), ale film jest zakłamany.
Dzień kobiet rzeczywiście jest podkolorowany, ale to dlatego, aby zwrócić jeszcze większą uwagę na cały problem. Nie zgadzam się absolutnie z tym, że ten film to żenada.
UsuńDla mnie przesadzili zupełnie, czego uwieńczeniem była scena z trupem.
UsuńPomysł na film był świetny i potrzebny (chociaż sporo spóźniony), tylko twórcy niepotrzebnie polecieli w skrajności i jakby uparli się by umieścić w scenariuszu wszelkie możliwe "hipermarketowe afery" z ostatnich kilkunastu lat, w tym jednym, przedstawionym sklepie.
Z tym polskim kinem to chyba jednak nie jest tak źle - ja mam w swoim ścisłym top 10 tego roku "Imagine" i "Drogówkę". I myślę, że to dużo lepsze filmy od "Dnia kobiet", który JUŻ prezentuje przyzwoity poziom, co do czego zdążyliśmy się już zgodzić. ;) A w zeszłym roku było "W ciemności", "Jesteś bogiem", wspaniała "Róża" i "Pokłosie", co do którego mam pewne obiekcje, ale ogólnie też bardziej mi się podobało niż nie podobało. Plus jeszcze "Obława", "Miłość" Fabickiego i "Mój rower", które podobno są także dobre, ale jeszcze ich nie widziałam. W każdym razie znajdzie się kilka tytułów, których wstydzić się nie trzeba, jest coraz lepiej. :)
OdpowiedzUsuńA przed nami wciąż "Płynące wieżowce", "Wałęsa", "Chce się żyć" :) Obyśmy nie przechwalili tych polskich filmowców, ale naprawdę jest ostatnio na co popatrzeć :)
UsuńA, i jeszcze zgadzam się całkiem co do "Syberiady polskiej" - to jest tendencyjny chłam. Całkiem czarno-biały, wredny Rusek pijak i Polak patriota-katolik. W dodatku zrealizowany na poziomie Pierwszej miłości czy innej telenoweli. Westerplatte całe szczęście nie widziałam i nie zamierzam tego zmieniać!
OdpowiedzUsuń