Jakiś czas temu postanowiłem
zmierzyć się z ostatnio wyprodukowanymi komediami i w związku z tym stworzyłem
cykl, w którym krótko zrecenzowałem rzekomo najśmieszniejsze filmy ostatnich
miesięcy. Zapewne pamiętacie, jak to się skończyło. Na dziewięć obejrzanych
komedii może ze dwie były warte uwagi. Jako, że należę do większości ludzi i
kocham się śmiać, byłem potwornie zawiedziony. Począłem też zastanawiać się, co
właściwie stało się z kinem komediowym. Przez chwilę pomyślałem, że być może to
ze mną jest już coś nie tak, skoro absolutnie nic mnie nie bawi… I właśnie
teraz, kilkanaście dni po zakończonym cyklu komediowym, z nieba spadł mi Gorący towar. Tytuł znakomicie
odzwierciedla zawartość filmu. I mimo, że temat zdaje się być odgrzewany (w
końcu ile to już powstało filmów opartych na motywie współpracy dwóch bardzo
różnych charakterologicznie gliniarzy), ani trochę się nie zawiedziecie.
Głównymi bohaterkami są Sara
(Sandra Bullock) oraz Shannon (Melissa McCarthy). Pierwsza z pań jest
neurotyczną i elegancką agentką, druga natomiast prezentuje styl hardej
twardzielki, która nie obawia się postawić nawet swym przełożonym. Jak można
się domyślić, obu paniom przyjdzie ze sobą współpracować w celu pokonania
groźnej mafii.
Gorący towar naprawdę przywraca wiarę w istnienie dobrych komedii.
Nic dziwnego, że w USA film zrobił prawdziwą furorę i już w czasie pierwszego
tygodnia zarobił mnóstwo pieniędzy. Co kryje się za sukcesem filmu, który
przecież w swej naturze jest odtwórczy i częściowo odwołuje się do takich klasyków
jak Miss Agent czy Zabójcza broń? A no właśnie wszystko to,
czego potrzebuje dobra komedia, czyli brawurowa gra aktorka z chemią pomiędzy
odtwórczyniami głównych ról, zabawne gagi, błyskotliwe dialogi oraz
zaprezentowanie komizmu w jego najlepszej postaci. Otóż warto podkreślić, że w Gorącym towarze nie znajdziecie żartów o
podłożu gastrycznym lub seksistowskim. Co prawda bohaterka McCarthy klnie jak
szewc i w dosyć brutalny sposób śmieje się z Albinosa, ale to zupełnie inny
poziom poczucia humoru. Naprawdę miło usłyszeć w kinie głosy śmiejących się
ludzi zamiast obserwować ich zdegustowane miny z powodu kolejnych
żałosnych/obrzydliwych żartów.
Bez wątpienia tajemnica sukcesu
filmu kryje się w niesamowitej chemii pomiędzy Sandrą Bullock a Melissą
McCarthy. Każda z pań wciela się w zupełnie inną postać. Bohaterka Bullock jest
samotna, właściwie nie ma własnego życia i z tego powodu staje się służbistką,
która lubi się popisywać i wciąż dąży do awansu. Oczywiście nie wszystko zawsze
jej wychodzi, co twórca filmu zrzuca na karby jej płci. McCarthy z kolei znowu
wciela się w szaloną wariatkę (rola bardzo podobna do tej w Złodzieju tożsamości), która nikim i
niczym się nie przejmuje. Jej wygląd fizyczny tylko podkreśla jej naturę
babo-chłopa i również staje się jednym z elementów kreujących komizm w filmie
(scena wysiadania z samochodu przez okno). Ciekawe jest to, że bohaterki
momentami zamieniają się swoimi rolami
(zwłaszcza w końcowej części filmu), co nie tylko bawi, ale też porusza.
Nomen omen na ekranie spotkały się dwie naprawdę znakomite aktorki. McCarthy
urasta w moich oczach do miana jednej z najlepszych aktorek komediowych.
Bullock z kolei wciąż mnie zaskakuje – wciąż podziwiam jej dystans do samej
siebie i nie mogę uwierzyć, iż pomimo zewnętrznej otoczki chłodu, na co dzień
jest podobno naprawdę ciepłą osobą.
Pod względem technicznym film też
prezentuje się bardzo dobrze. Dynamiczna muzyka znakomicie komponuje się z
poszczególnymi scenami. Jako, że film opowiada o pracy policjantek, stosunkowo
dużo tu pościgów, przesłuchań i czasami nieco brutalniejszych scen (jak choćby
ta z nożem). Nie są one jednak na tyle straszne, aby mogły kogokolwiek
przerazić. Po takiej ilości zalet, czas skupić się na wadach. Co zatem na
minus? Bez wątpienia na krytykę zasługuje plakat filmu, w którym McCarthy
zupełnie nie przypomina samej siebie. Naprawdę zastanawiające jest, gdzie
graficy mają oczy i w jakim celu aż tak zniekształcają twarze i ciała aktorów…
Można też się przyczepić do niektórych czysto hollywoodzkich akcentów (np.
scena popijawy w barze), które średnio pasują do całej konwencji i swobodnie
można było je pominąć. Ogólnie rzecz biorąc film jest jednak naprawdę dobry.
Czy po takiej recenzji muszę coś
jeszcze więcej pisać? Do kina marsz! Ataki niekontrolowanego śmiechu
gwarantowane! Za seans dziękuję portalowi Gildia.pl oraz sieci kin Cinema City.
Dotychczas polecane przez ciebie komedie średnio mnie bawiły ale w tym przypadku muszę się z tobą zgodzić bo film jest naprawdę dobry. I pisze to osoba która nie znosi Bullock.
OdpowiedzUsuńPodobnie jak Przedmówca nie lubię Sandry Bullock, ale ten film akurat bardzo mnie zaciekawił. Nawet jeśli jako komedia mi się średnio spodoba, to jako sensacyjny chyba nie będzie przeciętnym produktem.
OdpowiedzUsuń