czwartek, 25 lipca 2013

O dwóch nie całkiem normalnych policjantkach – Gorący towar (reż. Paul Feig, 2013)

Jakiś czas temu postanowiłem zmierzyć się z ostatnio wyprodukowanymi komediami i w związku z tym stworzyłem cykl, w którym krótko zrecenzowałem rzekomo najśmieszniejsze filmy ostatnich miesięcy. Zapewne pamiętacie, jak to się skończyło. Na dziewięć obejrzanych komedii może ze dwie były warte uwagi. Jako, że należę do większości ludzi i kocham się śmiać, byłem potwornie zawiedziony. Począłem też zastanawiać się, co właściwie stało się z kinem komediowym. Przez chwilę pomyślałem, że być może to ze mną jest już coś nie tak, skoro absolutnie nic mnie nie bawi… I właśnie teraz, kilkanaście dni po zakończonym cyklu komediowym, z nieba spadł mi Gorący towar. Tytuł znakomicie odzwierciedla zawartość filmu. I mimo, że temat zdaje się być odgrzewany (w końcu ile to już powstało filmów opartych na motywie współpracy dwóch bardzo różnych charakterologicznie gliniarzy), ani trochę się nie zawiedziecie.

Głównymi bohaterkami są Sara (Sandra Bullock) oraz Shannon (Melissa McCarthy). Pierwsza z pań jest neurotyczną i elegancką agentką, druga natomiast prezentuje styl hardej twardzielki, która nie obawia się postawić nawet swym przełożonym. Jak można się domyślić, obu paniom przyjdzie ze sobą współpracować w celu pokonania groźnej mafii. 

Gorący towar naprawdę przywraca wiarę w istnienie dobrych komedii. Nic dziwnego, że w USA film zrobił prawdziwą furorę i już w czasie pierwszego tygodnia zarobił mnóstwo pieniędzy. Co kryje się za sukcesem filmu, który przecież w swej naturze jest odtwórczy i częściowo odwołuje się do takich klasyków jak Miss Agent czy Zabójcza broń? A no właśnie wszystko to, czego potrzebuje dobra komedia, czyli brawurowa gra aktorka z chemią pomiędzy odtwórczyniami głównych ról, zabawne gagi, błyskotliwe dialogi oraz zaprezentowanie komizmu w jego najlepszej postaci. Otóż warto podkreślić, że w Gorącym towarze nie znajdziecie żartów o podłożu gastrycznym lub seksistowskim. Co prawda bohaterka McCarthy klnie jak szewc i w dosyć brutalny sposób śmieje się z Albinosa, ale to zupełnie inny poziom poczucia humoru. Naprawdę miło usłyszeć w kinie głosy śmiejących się ludzi zamiast obserwować ich zdegustowane miny z powodu kolejnych żałosnych/obrzydliwych żartów. 

Bez wątpienia tajemnica sukcesu filmu kryje się w niesamowitej chemii pomiędzy Sandrą Bullock a Melissą McCarthy. Każda z pań wciela się w zupełnie inną postać. Bohaterka Bullock jest samotna, właściwie nie ma własnego życia i z tego powodu staje się służbistką, która lubi się popisywać i wciąż dąży do awansu. Oczywiście nie wszystko zawsze jej wychodzi, co twórca filmu zrzuca na karby jej płci. McCarthy z kolei znowu wciela się w szaloną wariatkę (rola bardzo podobna do tej w Złodzieju tożsamości), która nikim i niczym się nie przejmuje. Jej wygląd fizyczny tylko podkreśla jej naturę babo-chłopa i również staje się jednym z elementów kreujących komizm w filmie (scena wysiadania z samochodu przez okno). Ciekawe jest to, że bohaterki momentami zamieniają się swoimi rolami  (zwłaszcza w końcowej części filmu), co nie tylko bawi, ale też porusza. Nomen omen na ekranie spotkały się dwie naprawdę znakomite aktorki. McCarthy urasta w moich oczach do miana jednej z najlepszych aktorek komediowych. Bullock z kolei wciąż mnie zaskakuje – wciąż podziwiam jej dystans do samej siebie i nie mogę uwierzyć, iż pomimo zewnętrznej otoczki chłodu, na co dzień jest podobno naprawdę ciepłą osobą.

Pod względem technicznym film też prezentuje się bardzo dobrze. Dynamiczna muzyka znakomicie komponuje się z poszczególnymi scenami. Jako, że film opowiada o pracy policjantek, stosunkowo dużo tu pościgów, przesłuchań i czasami nieco brutalniejszych scen (jak choćby ta z nożem). Nie są one jednak na tyle straszne, aby mogły kogokolwiek przerazić. Po takiej ilości zalet, czas skupić się na wadach. Co zatem na minus? Bez wątpienia na krytykę zasługuje plakat filmu, w którym McCarthy zupełnie nie przypomina samej siebie. Naprawdę zastanawiające jest, gdzie graficy mają oczy i w jakim celu aż tak zniekształcają twarze i ciała aktorów… Można też się przyczepić do niektórych czysto hollywoodzkich akcentów (np. scena popijawy w barze), które średnio pasują do całej konwencji i swobodnie można było je pominąć. Ogólnie rzecz biorąc film jest jednak naprawdę dobry.

Czy po takiej recenzji muszę coś jeszcze więcej pisać? Do kina marsz! Ataki niekontrolowanego śmiechu gwarantowane! Za seans dziękuję portalowi Gildia.pl oraz sieci kin Cinema City.


2 komentarze:

  1. Dotychczas polecane przez ciebie komedie średnio mnie bawiły ale w tym przypadku muszę się z tobą zgodzić bo film jest naprawdę dobry. I pisze to osoba która nie znosi Bullock.

    OdpowiedzUsuń
  2. Podobnie jak Przedmówca nie lubię Sandry Bullock, ale ten film akurat bardzo mnie zaciekawił. Nawet jeśli jako komedia mi się średnio spodoba, to jako sensacyjny chyba nie będzie przeciętnym produktem.

    OdpowiedzUsuń