Motyw sztuki pojawia się w kinie od
lat. Najczęściej fabuła dotyczy kradzieży jakiegoś obrazu lub rzeźby, a sam
film zostaje utrzymany w konwencji komedii, jak choćby w polskim Vincim czy amerykańskim Gambit, czyli jak ograć króla.
Oczywiście jest to doskonała okazja do ukazania setek zabawnych gagów, co w obu
wspomnianych filmach zostało zrealizowane. Już w lipcu z kolei do polskich kin
wejdzie Koneser – następny film o
sztuce, tym razem z gatunku melodramatu. Udając się do kina na Trans byłem przekonany, że to kolejny
film o poszukiwaniu zaginionego obrazu. Nic bardziej mylnego. Bo chociaż akcja
rzeczywiście kręci się wokół ukrytego dzieła sztuki, jest to film o ludzkiej
psychice. O hipnozie, uczuciach i tajnikach naszego umysłu. I co najlepsze,
prędzej lub później, każdy widz w jakiś sposób daje się zwieść i pozwala
twórcom na wprowadzenie w prawdziwy trans…
Simon (James McAvoy) jest nałogowym
hazardzistą. By spłacić swe długi, decyduje się na współpracę z grupą
przestępczą. Jako pracownik domu aukcyjnego, podczas napadu upozorowanego przez
będącego szefem grupy Francka (Vincent Cassel), ukrywa cenny obraz. W czasie
ucieczki dochodzi jednak do wypadku, przez który Simon traci pamięć i zapomina,
gdzie ukrył dzieło. By odzyskać utracone wspomnienia, decyduje się na hipnoterapię
u dr Elisabeth (Rosario Dawson).
Danny Boyle znów zachwyca. Ten
zdolny reżyser po raz kolejny udowodnia, że bezapelacyjnie zasługuje na miejsce
w czołówce hollywoodzkich reżyserów. Wszystkie jego poprzednie filmy (m.in. Trainspotting, Niebiańska plaża, Slumdog.
Milioner z ulicy) zyskały miano kultowych i Trans bezapelacyjnie wpisuje się w tę konwencję. To wielowymiarowe
dzieło jest prawdziwym majstersztykiem pod względem montażu. Reżyser tak
zgrabnie operuje obrazami i technikami ukazywania filmowego świata, że nawet
najbardziej uważni widzowie w końcu się pogubią i nie będą wiedzieć, czy to co
właśnie widzieli było rzeczywistością, czy może jedynie kolejną projekcją wyobraźni
głównego bohatera. Wielu słynnych reżyserów nie raz próbowało wykorzystać motyw
hipnozy w swych filmach, ale dopiero Danny Boyle zrobił to tak, jak należy. Z
błyskotliwością, inteligencją i prawdziwym kunsztem. Pod względem treści Trans przypomina nieco Panaceum Soderbergha, natomiast co do
prób oszukania widza, film jest bardzo podobny do Incepcji Christophera Nolana. Dla poniektórych może się on nawet
okazać bardziej przejrzysty w odbiorze niż nolanowska opowieść o błądzeniu w
snach.
Ludzki umysł skrywa w sobie
naprawdę wiele tajemnic. Nikomu na świecie zapewne nigdy nie uda się do końca
poznać wszystkich jego sekretów. Właśnie w tym tkwi jego magia. W Trans mamy okazję przekonać się, jak
wielką rolę wśród terapii może odgrywać hipnoza. Nie znam się na hipnoterapii i
zapewne wielu specjalistów wyśmieje film nazywając go przekombinowanym i
kompletnie nierealnym. Ale czy wszystko zawsze musi być aż tak bardzo poprawne
i oparte na faktach lub naukowych przesłankach? Kino z natury ma ekscytować, bawić,
poruszać i intrygować. I tak jest właśnie w przypadku najnowszego filmu Boyle’a.
Trans przez cały czas trzyma w
napięciu, nie pozwala się nudzić, a wręcz prowokuje do samodzielnych odkryć i
poszukiwań. Wprowadza w trans, który z czasem przechodzi w kompletne
zagubienie, a momentami może wręcz irytować i pobudzać do pytań w stylu: „o co
w tym wszystkim chodzi?”. I niech nikt mi nie wpiera, że film jest
przewidywalny, bo zakończenie okazuje się być naprawdę zaskakujące.
Trans to nie tylko zjawiskowy montaż i trzymająca w napięciu
fabuła. Na uwagę zasługuje też bardzo dobra ścieżka dźwiękowa, na którą
składają się niepokojące i wprowadzające w wyjątkowy stan kawałki. Nie można
też zapomnieć o aktorstwie. Znany z Pokuty
czy X-Mena James McAvoy zagrał tu
chyba rolę swojego życia. Jego postać okazuje się być na tyle skomplikowana, że
naprzemiennie budzi w widzu sprzeczne uczucia. Pierwszoplanowo grają też
Vincent Cassel (Czarny łabędź,
Niebezpieczna metoda) oraz Rosario Dawson, która pokazuje się tutaj w pełnej
krasie i z pewnością zachwyci niejednego osobnika płci męskiej. Moim zdaniem to
znakomity materiał na kolejną dziewczynę Bonda. Każda z tych trzech postaci gra
tutaj dla siebie, walczy o swoje, kieruje się własnymi motywami. Przez chwilę
można odnieść wrażenie, że bohaterowie wciąż zmieniają fronty, ale to tylko zasługa
zgrabnego montażu. Bo ta poplątana układanka naprawdę ma swoje rozwiązanie i
wszystko w końcu łączy się w sensowną całość.
Bardzo polecam Trans. Fani Boyle’a po raz kolejny się
nie zawiodą, a nieznający jego twórczości po tym filmie z pewnością sięgną po
inne jego filmy. Oby tylko ten znakomity film nie zginął w bluszczu innych
głośnych czerwcowych premier. Bo w tym transie naprawdę warto się pogrążyć… Za seans dziękuje portalowi Gildia.pl (Gildia Filmu) oraz kinu Cinema City.
Nie jestem szczególnym fanem Boyle'a, choć nigdy mnie nie zawiódł (poza Slumdogiem). Ale też oglądam go zawsze z ciekawością i Trans też na pewno zobaczę, tylko raczej nie w najbliższym czasie w kinie, bo mam zupełnie inne plany (chociażby Only God Forgives), a wszystkiego obejrzeć nie dam rady obejrzeć.
OdpowiedzUsuń