sobota, 15 czerwca 2013

O tym, że czasem lepiej zapomnieć… - Trans (reż. Danny Boyle, 2013)



Motyw sztuki pojawia się w kinie od lat. Najczęściej fabuła dotyczy kradzieży jakiegoś obrazu lub rzeźby, a sam film zostaje utrzymany w konwencji komedii, jak choćby w polskim Vincim czy amerykańskim Gambit, czyli jak ograć króla. Oczywiście jest to doskonała okazja do ukazania setek zabawnych gagów, co w obu wspomnianych filmach zostało zrealizowane. Już w lipcu z kolei do polskich kin wejdzie Koneser – następny film o sztuce, tym razem z gatunku melodramatu. Udając się do kina na Trans byłem przekonany, że to kolejny film o poszukiwaniu zaginionego obrazu. Nic bardziej mylnego. Bo chociaż akcja rzeczywiście kręci się wokół ukrytego dzieła sztuki, jest to film o ludzkiej psychice. O hipnozie, uczuciach i tajnikach naszego umysłu. I co najlepsze, prędzej lub później, każdy widz w jakiś sposób daje się zwieść i pozwala twórcom na wprowadzenie w prawdziwy trans…

Simon (James McAvoy) jest nałogowym hazardzistą. By spłacić swe długi, decyduje się na współpracę z grupą przestępczą. Jako pracownik domu aukcyjnego, podczas napadu upozorowanego przez będącego szefem grupy Francka (Vincent Cassel), ukrywa cenny obraz. W czasie ucieczki dochodzi jednak do wypadku, przez który Simon traci pamięć i zapomina, gdzie ukrył dzieło. By odzyskać utracone wspomnienia, decyduje się na hipnoterapię u dr Elisabeth (Rosario Dawson).

Danny Boyle znów zachwyca. Ten zdolny reżyser po raz kolejny udowodnia, że bezapelacyjnie zasługuje na miejsce w czołówce hollywoodzkich reżyserów. Wszystkie jego poprzednie filmy (m.in. Trainspotting, Niebiańska plaża, Slumdog. Milioner z ulicy) zyskały miano kultowych i Trans bezapelacyjnie wpisuje się w tę konwencję. To wielowymiarowe dzieło jest prawdziwym majstersztykiem pod względem montażu. Reżyser tak zgrabnie operuje obrazami i technikami ukazywania filmowego świata, że nawet najbardziej uważni widzowie w końcu się pogubią i nie będą wiedzieć, czy to co właśnie widzieli było rzeczywistością, czy może jedynie kolejną projekcją wyobraźni głównego bohatera. Wielu słynnych reżyserów nie raz próbowało wykorzystać motyw hipnozy w swych filmach, ale dopiero Danny Boyle zrobił to tak, jak należy. Z błyskotliwością, inteligencją i prawdziwym kunsztem. Pod względem treści Trans przypomina nieco Panaceum Soderbergha, natomiast co do prób oszukania widza, film jest bardzo podobny do Incepcji Christophera Nolana. Dla poniektórych może się on nawet okazać bardziej przejrzysty w odbiorze niż nolanowska opowieść o błądzeniu w snach.

Ludzki umysł skrywa w sobie naprawdę wiele tajemnic. Nikomu na świecie zapewne nigdy nie uda się do końca poznać wszystkich jego sekretów. Właśnie w tym tkwi jego magia. W Trans mamy okazję przekonać się, jak wielką rolę wśród terapii może odgrywać hipnoza. Nie znam się na hipnoterapii i zapewne wielu specjalistów wyśmieje film nazywając go przekombinowanym i kompletnie nierealnym. Ale czy wszystko zawsze musi być aż tak bardzo poprawne i oparte na faktach lub naukowych przesłankach? Kino z natury ma ekscytować, bawić, poruszać i intrygować. I tak jest właśnie w przypadku najnowszego filmu Boyle’a. Trans przez cały czas trzyma w napięciu, nie pozwala się nudzić, a wręcz prowokuje do samodzielnych odkryć i poszukiwań. Wprowadza w trans, który z czasem przechodzi w kompletne zagubienie, a momentami może wręcz irytować i pobudzać do pytań w stylu: „o co w tym wszystkim chodzi?”. I niech nikt mi nie wpiera, że film jest przewidywalny, bo zakończenie okazuje się być naprawdę zaskakujące.

Trans to nie tylko zjawiskowy montaż i trzymająca w napięciu fabuła. Na uwagę zasługuje też bardzo dobra ścieżka dźwiękowa, na którą składają się niepokojące i wprowadzające w wyjątkowy stan kawałki. Nie można też zapomnieć o aktorstwie. Znany z Pokuty czy X-Mena James McAvoy zagrał tu chyba rolę swojego życia. Jego postać okazuje się być na tyle skomplikowana, że naprzemiennie budzi w widzu sprzeczne uczucia. Pierwszoplanowo grają też Vincent Cassel (Czarny łabędź, Niebezpieczna metoda) oraz Rosario Dawson, która pokazuje się tutaj w pełnej krasie i z pewnością zachwyci niejednego osobnika płci męskiej. Moim zdaniem to znakomity materiał na kolejną dziewczynę Bonda. Każda z tych trzech postaci gra tutaj dla siebie, walczy o swoje, kieruje się własnymi motywami. Przez chwilę można odnieść wrażenie, że bohaterowie wciąż zmieniają fronty, ale to tylko zasługa zgrabnego montażu. Bo ta poplątana układanka naprawdę ma swoje rozwiązanie i wszystko w końcu łączy się w sensowną całość.

Bardzo polecam Trans. Fani Boyle’a po raz kolejny się nie zawiodą, a nieznający jego twórczości po tym filmie z pewnością sięgną po inne jego filmy. Oby tylko ten znakomity film nie zginął w bluszczu innych głośnych czerwcowych premier. Bo w tym transie naprawdę warto się pogrążyć… Za seans dziękuje portalowi Gildia.pl (Gildia Filmu) oraz kinu Cinema City.



1 komentarz:

  1. Nie jestem szczególnym fanem Boyle'a, choć nigdy mnie nie zawiódł (poza Slumdogiem). Ale też oglądam go zawsze z ciekawością i Trans też na pewno zobaczę, tylko raczej nie w najbliższym czasie w kinie, bo mam zupełnie inne plany (chociażby Only God Forgives), a wszystkiego obejrzeć nie dam rady obejrzeć.

    OdpowiedzUsuń