Wojciech Smarzowski to mój
ulubiony polski reżyser. Nikt nie potrafi tak jak on obnażać grzechów Polaków.
Robi to wprost, bardzo brutalnie, wręcz naturalistycznie oraz co najważniejsze,
bez cenzury. I chyba właśnie dzięki temu jego wszystkie filmy, choć mocno
przerysowane, są tak bardzo prawdziwe. W Weselu wyśmiewał nasze narodowe
pijaństwo, prostactwo i zaściankowość, w Domu złym pokazał rzeczywistość lat
80., czyli smród, brud i ubóstwo, w obsypanej nagrodami Róży szczególnie
skupił się natomiast na ukazaniu okrucieństwa i brutalności. Teraz przyszedł
czas na polską drogówkę. I choć temat zdaje się być kompletnie inny, u Smarzowskiego
niektóre elementy się nie zmieniają – wódka nadal przelewa się hektolitrami, a
krew (czasem jedynie w postaci niewielkiej plamy) można znaleźć na mundurze
każdego z policjantów.
Cały film można właściwie
podzielić na dwie części: pierwsza z nich dotyczy codzienności policjantów
przedstawionej w postaci filmików nagranych przy pomocy telefonów komórkowych i
wciąż przewijających się w trakcie fabuły, druga z kolei to rdzeń całego filmu,
czyli bardzo dobra i trzymająca w napięciu historia rodem z niezłego filmu
akcji. Sielankę, zabawę i przyjacielskie stosunki pomiędzy policjantami burzy
wiadomość o tym, że jeden z nich zginął. Wszystkie znaki na niebie i ziemi
wskazują, że w morderstwo jest zamieszany niejaki sierżant Ryszard Król
należący do ich grupy. Śledztwo jest nieprzewidywalne, szalenie wciągające i
właściwie do samego końca nie wiemy, czy grany przez Bartłomieja Topę bohater
zdoła udowodnić swoją niewinność. Ci, którzy znają poprzednie filmy
Smarzowskiego mogą jedynie się domyślać, że nawet jeśli mu się to uda, to i tak
ostatecznie przyjdzie mu za to zapłacić sowitą karę. W końcu zło zawsze
wygrywa…
Drogówka to trochę taki
miszmasz. Jedne sceny bawią nas do łez, drugie napawają obrzydzeniem, a jeszcze
inne ogromnie szokują. Opisując codzienność policjantów z drogówki, Smarzowski
znów postawił na naturalizm. Może nie jest on tutaj aż tak przesadny jak w Domu złym (z pewnością mamy do czynienia z nieco czystszymi i jaśniejszymi
wnętrzami), ale objawia się przede wszystkim w postaciach. Wszyscy bohaterowie
są brzydcy nie tylko duchowo, ale też cieleśnie. Brudne, spocone i oblepione
krwią ciała policjantów wymuszają grymas na twarzy niejednego widza, podobnie
zresztą jak obsceniczne sceny seksu czy wypowiadane kwestie, z których może
jedna na dziesięć nie zawiera wulgaryzmów. To właśnie z tego względu niektórzy
bojkotują film lub nazywają Smarzowskiego zwyrodnialcem. Ale przecież czy
właśnie taka nie jest nasza rzeczywistość? Czy słowa wypowiadane przez
przypadkowych ludzi spotykanych przez nas na przystankach, w autobusie czy w
sklepie aż tak bardzo różnią się od tych zaprezentowanych w filmie? Jeśli ktoś
twierdzi, że tak, to żyje chyba w jakiejś mydlanej bańce.
W swym najnowszym filmie
Smarzowski po raz pierwszy poważnie (choć nieco skrycie) podejmuje też temat
religii. Bardzo łatwo zauważyć, że każdy z siedmiu policjantów reprezentuje swą
osobą jeden z siedmiu grzechów głównych. Sierżanta Króla cechuje ogromna pycha,
posterunkowego Trybusa (genialny Jacek Braciak!) – nieumiarkowanie w jedzeniu i
piciu, sierżanta Petryckiego – nieczystość. Jest też zazdrość (Madecka), gniew
(Banaś), lenistwo (Hawryluk) i chciwość (Lisowski). Zło czai się tutaj na
każdym kroku – właściwie każdy ma swoje za paznokciami. I nieważne, czy chodzi
tu o gwałt, wyrzucanie śmieci w lesie, korupcję czy rasizm. Nawet najbardziej
szlachetny z policjantów – główny bohater sierżant Król nie jest krystalicznie
czysty i bez skazy. Mimo, że jako jedyny w wydychanym powietrzu ma 0,0, na jego
sumieniu ciąży małżeńska zdrada. Czas pokaże jednak, że prędzej czy później
każdy będzie musiał zapłacić wysoką cenę za swój grzech, np. zupełnie
przypadkowo straci najcenniejszą dla siebie część ciała albo będzie musiał
zaakceptować członka rodziny o innym kolorze skóry.
Pod względem aktorskim nie jest
zaskakująco. Na ekranie pojawiają się wszystkim dobrze znane twarze z
poprzednich filmów reżysera: Dziędziel, Dorociński, Topa, Braciak, Jakubik.
Smarzowski korzysta ze sprawdzonych aktorów i póki co nie eksperymentuje z
młodym pokoleniem. Co ciekawe, chyba właśnie dzięki temu Drogówka jest tak
szalenie prawdziwa – ma się wrażenie, że takie postaci istnieją naprawdę. Bo
czy wśród polskich aktorów jest taki, który mógłby zagrać postać Petryckiego
lepiej niż Arkadiusz Jakubik? Marian Dziędziel wyjątkowo pasuje natomiast do
roli komendanta. Największe wrażenie robi jednak wspomniany już wcześniej
Bartłomiej Topa, który pod względem aktorskim naprawdę bardzo się rozwinął. To
najlepsza rola jego w karierze, za co powinien być Smarzowskiemu dozgonnie
wdzięczny.
Wady? Praktycznie ich nie ma.
Razić może jedynie jednostronność w ukazywaniu postaci policjantów. Bo czy
wszyscy gliniarze to alkoholicy korzystający z usług prostytutek? Z pewnością
nie. Nieco razi też odśpiewany w policyjnym autobusie „Biały miś”, który już
chyba mimowolnie kojarzy się z Weselem i który mógł zostać zastąpiony jakimś
innym disco hitem na miarę „Jesteś szalona”. No i kurczę, czy każdy policjant w
czasach papieskiej pielgrzymki miał supernowoczesnego smartfona? To jednak
szczegóły i drobne niuanse, które w żaden sposób nie zakłócają odbioru.
Kończąc te wywody, chciałbym
jeszcze zwrócić uwagę na wykorzystanie motywu filmów kręconych telefonami
komórkowymi. „Rozpikselowane” i wrzeszczące twarze ich bohaterów wprawiają
wszystkich widzów w zażenowanie, ale czy przecież nie identycznie wyglądają
nasze własne filmy np. z imprez ze znajomymi? A może warto się w tym momencie
zastanowić, na ilu filmach i w czyich telefonach komórkowych to my jesteśmy
głównymi i wprawiającymi w zażenowanie bohaterami? Znakomite, że Smarzowski
wykorzystał tę wszechobecną cyfryzację w swym filmie.
Podsumowując, Drogówka to film,
który powinien obejrzeć każdy Polak. Nie tylko ze względu na fantastyczny
montaż, genialne kreacje aktorskie i wciągającą fabułę, ale przede wszystkim z
powodu bijącego z ekranu realizmu. Smarzowski po raz kolejny opowiedział
niesamowitą historię. I prawdziwą aż do bólu! Brawo, gorąco polecam.
Smarzowski rządzi! Ale Dom zły bardziej mi się podobał od Drogówki.
OdpowiedzUsuńDobry polski film? Oho, muszę zobaczyć!
OdpowiedzUsuńW ostatnim czasie miałam (nie)przyjemność widzieć "Bejbi Blues" i "Nieulotne", które skutecznie odstraszyły mnie od rodzimych produkcji.
Uwielbiam za to kino Machulskiego i "Dzień Świra". Ratują jakąś tą naszą nieszczęsną kinematografię.
Właśnie słyszałem same niepochlebne opinie o "Bejbi blues" i "Nieulotne", a przecież obie zdobyły już nagrody festiwalowe - ten pierwszy zdaje się na Berlinale, a drugi w Sundance. Z drugiej strony teraz dosłownie wszystko pokazuje się na festiwalach. No nic, muszę obejrzeć, aby mieć własne zdanie :)
UsuńNie widziałem jeszcze "Drogówki", ale "Dom zły" mi się nie podobał, znacznie lepsze według mnie są "Wesele" i przede wszystkim "Róża".
OdpowiedzUsuńNie zauważyłam w tym filmie obsceniczności ale może za dużo rzeczy gorszych widzialam, żeby poczuć jakąś solidarność. Generalnie fajny pomysł z tymi grzechami, niezauważyłam :)
OdpowiedzUsuńi witamy wśród swoich :)