piątek, 22 lutego 2013

O polowaniu z suszarkami – Drogówka (reż. Wojciech Smarzowski, 2013)



Wojciech Smarzowski to mój ulubiony polski reżyser. Nikt nie potrafi tak jak on obnażać grzechów Polaków. Robi to wprost, bardzo brutalnie, wręcz naturalistycznie oraz co najważniejsze, bez cenzury. I chyba właśnie dzięki temu jego wszystkie filmy, choć mocno przerysowane, są tak bardzo prawdziwe. W Weselu wyśmiewał nasze narodowe pijaństwo, prostactwo i zaściankowość, w Domu złym pokazał rzeczywistość lat 80., czyli smród, brud i ubóstwo, w obsypanej nagrodami Róży szczególnie skupił się natomiast na ukazaniu okrucieństwa i brutalności. Teraz przyszedł czas na polską drogówkę. I choć temat zdaje się być kompletnie inny, u Smarzowskiego niektóre elementy się nie zmieniają – wódka nadal przelewa się hektolitrami, a krew (czasem jedynie w postaci niewielkiej plamy) można znaleźć na mundurze każdego z policjantów.

Cały film można właściwie podzielić na dwie części: pierwsza z nich dotyczy codzienności policjantów przedstawionej w postaci filmików nagranych przy pomocy telefonów komórkowych i wciąż przewijających się w trakcie fabuły, druga z kolei to rdzeń całego filmu, czyli bardzo dobra i trzymająca w napięciu historia rodem z niezłego filmu akcji. Sielankę, zabawę i przyjacielskie stosunki pomiędzy policjantami burzy wiadomość o tym, że jeden z nich zginął. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że w morderstwo jest zamieszany niejaki sierżant Ryszard Król należący do ich grupy. Śledztwo jest nieprzewidywalne, szalenie wciągające i właściwie do samego końca nie wiemy, czy grany przez Bartłomieja Topę bohater zdoła udowodnić swoją niewinność. Ci, którzy znają poprzednie filmy Smarzowskiego mogą jedynie się domyślać, że nawet jeśli mu się to uda, to i tak ostatecznie przyjdzie mu za to zapłacić sowitą karę. W końcu zło zawsze wygrywa…

Drogówka to trochę taki miszmasz. Jedne sceny bawią nas do łez, drugie napawają obrzydzeniem, a jeszcze inne ogromnie szokują. Opisując codzienność policjantów z drogówki, Smarzowski znów postawił na naturalizm. Może nie jest on tutaj aż tak przesadny jak w Domu złym (z pewnością mamy do czynienia z nieco czystszymi i jaśniejszymi wnętrzami), ale objawia się przede wszystkim w postaciach. Wszyscy bohaterowie są brzydcy nie tylko duchowo, ale też cieleśnie. Brudne, spocone i oblepione krwią ciała policjantów wymuszają grymas na twarzy niejednego widza, podobnie zresztą jak obsceniczne sceny seksu czy wypowiadane kwestie, z których może jedna na dziesięć nie zawiera wulgaryzmów. To właśnie z tego względu niektórzy bojkotują film lub nazywają Smarzowskiego zwyrodnialcem. Ale przecież czy właśnie taka nie jest nasza rzeczywistość? Czy słowa wypowiadane przez przypadkowych ludzi spotykanych przez nas na przystankach, w autobusie czy w sklepie aż tak bardzo różnią się od tych zaprezentowanych w filmie? Jeśli ktoś twierdzi, że tak, to żyje chyba w jakiejś mydlanej bańce. 

W swym najnowszym filmie Smarzowski po raz pierwszy poważnie (choć nieco skrycie) podejmuje też temat religii. Bardzo łatwo zauważyć, że każdy z siedmiu policjantów reprezentuje swą osobą jeden z siedmiu grzechów głównych. Sierżanta Króla cechuje ogromna pycha, posterunkowego Trybusa (genialny Jacek Braciak!) – nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, sierżanta Petryckiego – nieczystość. Jest też zazdrość (Madecka), gniew (Banaś), lenistwo (Hawryluk) i chciwość (Lisowski). Zło czai się tutaj na każdym kroku – właściwie każdy ma swoje za paznokciami. I nieważne, czy chodzi tu o gwałt, wyrzucanie śmieci w lesie, korupcję czy rasizm. Nawet najbardziej szlachetny z policjantów – główny bohater sierżant Król nie jest krystalicznie czysty i bez skazy. Mimo, że jako jedyny w wydychanym powietrzu ma 0,0, na jego sumieniu ciąży małżeńska zdrada. Czas pokaże jednak, że prędzej czy później każdy będzie musiał zapłacić wysoką cenę za swój grzech, np. zupełnie przypadkowo straci najcenniejszą dla siebie część ciała albo będzie musiał zaakceptować członka rodziny o innym kolorze skóry. 

Pod względem aktorskim nie jest zaskakująco. Na ekranie pojawiają się wszystkim dobrze znane twarze z poprzednich filmów reżysera: Dziędziel, Dorociński, Topa, Braciak, Jakubik. Smarzowski korzysta ze sprawdzonych aktorów i póki co nie eksperymentuje z młodym pokoleniem. Co ciekawe, chyba właśnie dzięki temu Drogówka jest tak szalenie prawdziwa – ma się wrażenie, że takie postaci istnieją naprawdę. Bo czy wśród polskich aktorów jest taki, który mógłby zagrać postać Petryckiego lepiej niż Arkadiusz Jakubik? Marian Dziędziel wyjątkowo pasuje natomiast do roli komendanta. Największe wrażenie robi jednak wspomniany już wcześniej Bartłomiej Topa, który pod względem aktorskim naprawdę bardzo się rozwinął. To najlepsza rola jego w karierze, za co powinien być Smarzowskiemu dozgonnie wdzięczny.

Wady? Praktycznie ich nie ma. Razić może jedynie jednostronność w ukazywaniu postaci policjantów. Bo czy wszyscy gliniarze to alkoholicy korzystający z usług prostytutek? Z pewnością nie. Nieco razi też odśpiewany w policyjnym autobusie „Biały miś”, który już chyba mimowolnie kojarzy się z Weselem i który mógł zostać zastąpiony jakimś innym disco hitem na miarę „Jesteś szalona”. No i kurczę, czy każdy policjant w czasach papieskiej pielgrzymki miał supernowoczesnego smartfona? To jednak szczegóły i drobne niuanse, które w żaden sposób nie zakłócają odbioru.

Kończąc te wywody, chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na wykorzystanie motywu filmów kręconych telefonami komórkowymi. „Rozpikselowane” i wrzeszczące twarze ich bohaterów wprawiają wszystkich widzów w zażenowanie, ale czy przecież nie identycznie wyglądają nasze własne filmy np. z imprez ze znajomymi? A może warto się w tym momencie zastanowić, na ilu filmach i w czyich telefonach komórkowych to my jesteśmy głównymi i wprawiającymi w zażenowanie bohaterami? Znakomite, że Smarzowski wykorzystał tę wszechobecną cyfryzację w swym filmie.

Podsumowując, Drogówka to film, który powinien obejrzeć każdy Polak. Nie tylko ze względu na fantastyczny montaż, genialne kreacje aktorskie i wciągającą fabułę, ale przede wszystkim z powodu bijącego z ekranu realizmu. Smarzowski po raz kolejny opowiedział niesamowitą historię. I prawdziwą aż do bólu! Brawo, gorąco polecam.

5 komentarzy:

  1. Smarzowski rządzi! Ale Dom zły bardziej mi się podobał od Drogówki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobry polski film? Oho, muszę zobaczyć!
    W ostatnim czasie miałam (nie)przyjemność widzieć "Bejbi Blues" i "Nieulotne", które skutecznie odstraszyły mnie od rodzimych produkcji.
    Uwielbiam za to kino Machulskiego i "Dzień Świra". Ratują jakąś tą naszą nieszczęsną kinematografię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie słyszałem same niepochlebne opinie o "Bejbi blues" i "Nieulotne", a przecież obie zdobyły już nagrody festiwalowe - ten pierwszy zdaje się na Berlinale, a drugi w Sundance. Z drugiej strony teraz dosłownie wszystko pokazuje się na festiwalach. No nic, muszę obejrzeć, aby mieć własne zdanie :)

      Usuń
  3. Nie widziałem jeszcze "Drogówki", ale "Dom zły" mi się nie podobał, znacznie lepsze według mnie są "Wesele" i przede wszystkim "Róża".

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie zauważyłam w tym filmie obsceniczności ale może za dużo rzeczy gorszych widzialam, żeby poczuć jakąś solidarność. Generalnie fajny pomysł z tymi grzechami, niezauważyłam :)

    i witamy wśród swoich :)

    OdpowiedzUsuń