sobota, 6 lutego 2016

We're not bad people, but we did a bad thing... - recenzja 1 sezonu serialu "Bloodline"

Wydawać by się mogło, iż telewizja wyprodukowała już tyle seriali o tematyce rodzinnej, że temat został całkowicie wyczerpany. Nic bardziej mylnego, a jeśli mi nie wierzycie, jak najszybciej sięgnijcie po "Bloodline". Ten wyprodukowany przez platformę Netflix serial jest praktycznie nieznany w naszym kraju, wielu z serialomaniaków usłyszało o nim dopiero przy okazji ogłoszenia nominacji do Złotych Globów. Wielka szkoda, bo naprawdę dawno nie było serialu, który w równie dobry sposób próbowałby się zmierzyć z tematem skomplikowanych więzi rodzinnych. To trochę taki "The Affair" w wersji rodzinnej, tzn. o ile ten pierwszy skupia się na ukazaniu rodzących się uczuć i postrzeganiu tego w zależności od płci, o tyle "Bloodline" pozwala nam bardzo dogłębnie poznać psychologię członków rodziny Rayburnów. Już po pierwszym epizodzie zorientujecie się, iż tutaj nie ma jednoznacznie dobrych czy jednoznacznie złych postaci, nic nie jest czarne lub białe. I właściwie każdy trzyma w swojej szafie innego trupa... Niebywałe, iż twórcom udało się stworzyć serial, który choć bazuje na znanym wszystkim schematach, to jednocześnie tak bardzo wciąga, trzyma w napięciu i - co najważniejsze - nie ma nic wspólnego z soap-operą. To właśnie dlatego uważam "Bloodline" za najlepszą serialową premierę 2015 roku. Szczegóły poniżej.


Danny (Ben Mendelsohn) - najstarszy z rodzeństwa i jednocześnie czarna owca rodziny powraca po latach do domu. Niespodziewany przyjazd na rodzinną uroczystość okazuje się próbą naprawienia relacji, która spotyka się z odrzuceniem. Krewni nie są skłonni zaakceptować powrotu syna marnotrawnego, którego pojawienie się odbierają jako rodzaj złego omenu. Obecność Danny'ego przywołuje bowiem niewygodne wspomnienia. Komfort i spokój rodzinnego ośrodka w idyllicznym Florida Keys zostaje zaburzony, a stopniowo odkrywane okoliczności tragicznego wypadku sprzed lat rzucają nowe światło na oblicze klanu Rayburnów.

Akcja ma miejsce u wybrzeży wysp wietrznej i słonecznej Florydy. Rajskie krajobrazy, błękitna woda, iście wakacyjny klimat - cóż złego mogłoby się wydarzyć w tak uroczym, pocztówkowym miejscu? To właśnie tam swój hotel prowadzi znany w całej okolicy klan Rayburnów, wydawać by się mogło, rodzina idealna. Jak powszechnie wiadomo, za zamkniętymi drzwiami domów bliskich nam osób często mają miejsce zdarzenia, które nawet nie przeszłyby nam przez myśl. W przypadku Rayburnów nie ma mowy o żadnej patologii, każdy z członków rodziny ma mniej lub bardziej ustabilizowane życie, panuje ogólna idylla. Wszystko zmienia się wraz z momentem powrotu najstarszego syna, Danny'ego. Dawne wspomnienia i niezakończone waśnie prowokują bohaterów do nowych kłamstw, pojawiają się nowe sekrety i wewnętrzne układy... Dreszczyku emocji dodaje fakt, iż już w pierwszym odcinku pokazane zostaje, jak ta historia się zakończy. W każdym z kolejnych epizodów, bohaterowie tylko odsłaniają kolejne karty...

Całą historię poznajemy z perspektywy Johna (Kyle Chandler), tego najporządniejszego z całej rodziny, policjanta, który zdołał już założyć rodzinę i zagwarantować jej stabilne warunki do życia i rozwoju. John zawsze stara się wszystkim pomóc, służy dobrą radą, stara się być przede wszystkim uczciwy sam ze sobą. Nieco inaczej sytuacja przedstawia się w przypadku pozostałej dwójki rodzeństwa. Meg (Linda Cardellini) nie do końca może poradzić sobie z faktem, iż zrezygnowała z wielkiej kariery dla rodzinnego biznesu, a tłumione emocje rozładowuje romansując za plecami swego chłopaka. Kevin (Norbert Leo Butz) to z kolei ten najbardziej porywczy, chaotyczny - typ, który najpierw działa, a dopiero potem myśli. No i jest jeszcze Danny, czarna owca rodziny, o którym od samego początku wiemy najmniej i dlatego też nie rozumiemy negatywnego nastawienia rodzeństwa do jego osoby. Jak pokazuje cała historia, tutaj nic nie jest takie, na jakie wygląda. Najporządniejsi mają na sumieniu najgorsze grzechy, a ten uznawany za wcielone zło może być jedynie ofiarnym kozłem...

"Bloodline" w genialny sposób ukazuje, jak pojedyncze zdarzenia z przeszłości mogą wpłynąć na naturę człowieka i całe jego dalsze życie. Niesamowity jest też fakt, iż wstydząc się niektórych ze swych czynów, bohaterowie najzwyczajniej w świecie wypierają je z pamięci lub zastępują je zupełnie innymi wspomnieniami. To chyba pierwszy serial od czasu "Dextera", w którym tak trudno negatywnie oceniać zachowanie głównych bohaterów. Oglądając kolejne sceny, w tym przede wszystkim wstrząsający finał w głowie widza wciąż pojawia się pytanie - "a jak ja zachowałbym się w takiej sytuacji?". Skomplikowane charakterologicznie postaci nie robiłyby takiego wrażenia, gdyby nie aktorzy, którzy wcielają się w te postaci. Tutaj nie ma słabego ogniwa, każdy daje z siebie wszystko, każdy wchodzi w postać całym sobą. Nikt nie osiąga jednak takiego poziomu mistrzostwa, co wcielający się w rolę Danny'ego Ben Mendelsohn. To właśnie on sprawia, iż jego postać jednocześnie się kocha i nienawidzi, współczuje jej się, a za chwilę najzwyczajniej w świecie się nią gardzi. Najlepsza serialowa rola minionego roku!

Z niecierpliwością czekam na 2. sezon "Bloodline". Obowiązkowo sięgnijcie po ten serial, gwarantuję wyjątkowo smaczną serialową ucztę. Bardzo polecam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz