czwartek, 29 stycznia 2015

O wojnie, matematyce i homoseksualizmie - Gra tajemnic (The Imitation Game), reż. Morten Tyldum, 2014



Gdyby ktoś zapytał mnie o listę najpopularniejszych współczesnych aktorów, bez wątpienia wymieniłbym na niej Benedicta Cumberbatcha. Trzeba przyznać, że jest to pewnego rodzaju fenomen. Aktor posiada na całym świecie miliony zakochanych w nim fanek, a przecież pod względem urody zupełnie nie przypomina aktorów z najwyższej hollywoodzkiej półki. Owa egzotyczna uroda w połączeniu z brytyjskim akcentem i nieprzeciętnym charakterem robi jednak swoje. Cumberbatch gra już od 2002 roku, ale dopiero rola w brytyjskim serialu Sherlock okazała się dla niego przełomowa. W tym roku jego warsztat został doceniony – aktor otrzymał oscarową nominację i wielu twierdzi, iż to właśnie on może okazać się największym rywalem Michaela Keatona (Birdman) i jednocześnie czarnym koniem całego plebiscytu. Przyznaję, Benedict zagrał w Grze tajemnic naprawdę dobrze, chociaż oglądając film trudno było mi nie oprzeć się wrażeniu, że gdzieś już to wszystko widziałem… A sama Gra tajemnic okazuje się być filmem na tyle nierównym, że aż ciężko uwierzyć mi w te 8 oscarowych nominacji… Szczegóły poniżej.


Film przedstawia historię niezwykle utalentowanego Alana Turinga (Benedict Cumberbatch), brytyjskiego matematyka, który w kluczowym momencie II wojny światowej złamał niemiecki kod Enigma. Zespół najbardziej utalentowanych ludzi na świecie pracuje pod okiem Turinga nad złamaniem skomplikowanego kodu, którym posługują się naziści. Ich niesamowite dokonania, oparte częściowo na pracy polskich naukowców, pozwalają położyć kres najbardziej okrutnej wojnie w historii dużo wcześniej, niż wydawało się to możliwe. Po tych wydarzeniach Turing w blasku chwały przystępuje do badań, których efektem będzie największa rewolucja naszych czasów – powstanie komputera. Mimo niesamowitych zasług, ekscentryczny geniusz wpadnie w poważne kłopoty, które doprowadzą do nieoczekiwanego zwrotu w tej fascynującej historii (źródło: Filmweb.pl).

Przedstawiona w filmie historia złamania kodu Enigmy okazała się być dla Polaków bardzo kontrowersyjna – wielu upiera się przy tym, że film przedstawia zakłamaną rzeczywistość i że kod został tak naprawdę złamany przez Polaków, a nie przez ekipę Turinga. Nie jestem historykiem, ale przed kolejnym pluciem jadem radzę wszystkim zapoznać się z biografią Alana. Nie zapominajmy, że Gra tajemnic to film, który jest poświecony właśnie jemu, a nie samej historii złamania kodu. Poza tym słysząc kolejne pretensje i krzyki oburzenia polskiego społeczeństwa mam ochotę jedynie wybuchnąć śmiechem. Który to już raz? Ile jeszcze przed nami? Dlaczego tak bardzo boli nas, jeśli ktoś gdzieś powie o nas coś złego? Nie jesteśmy krystalicznie biali i choć przeszliśmy w historii wiele złego, nie zapominajmy, że sami też mamy trochę za paznokciami…

Tak jak wspomniałem we wstępie do notki, Gra tajemnic to film szalenie nierówny. Akcja rozkręca się właściwie dopiero po pierwszej nudnej godzinie… Poza tym Tyldum tak żongluje planami czasowymi i poruszanymi motywami, że można odnieść wrażenie, iż on sam do końca nie wiedział, w którym kierunku poprowadzić tę historię. Tym oto sposobem otrzymujemy historię ekscentrycznego matematyka-geja, którego osiągnięcia przyczyniły się do zakończenia II wojny światowej. Wszystko to polane gęstym sosem patetycznych polityczno-patriotycznych frazesów. Bleh. Film rzeczywiście przedstawia ważną historię, ale ktoś w którymś momencie przekroczył umowną granicę politycznej poprawności i dlatego też wyszło jak wyszło. W efekcie wychodzi na to, że jedynym elementem, dla którego warto obejrzeć Grę tajemnic jest właśnie aktorstwo Cumberbatcha.

Benedict jest stworzony do wcielania się w role oryginalnych odludków. Śledząc na ekranie losy Alana Turinga nie mogłem jednak uciec od skojarzeń z Sherlockem czy Julianem Assangem (Piąta władza). Lubię Cumberbatcha, ale trochę boję się, czy z czasem nie stanie się z nim to samo, co z Johnnym Deppem, który nie potrafi odkleić od siebie łatki Jacka Sparrowa. Pozostali aktorzy są zupełnie pozbawieni charyzmy, no może poza Matthew Goode, który jak zawsze gra poprawnie. Keira Knightley nie potrafi uciec od swej neurotyczności, w Grze tajemnic była dla mnie niestrawna jak zawsze. Jestem w szoku, że dostała nominację do Oscara… Jedyna scena, w której mi się podobała, to ta finałowa, w której szczerze rozmawia z Turingiem o jego osiągnięciach. Na plus na pewno zaliczyć można też świetną ścieżkę dźwiękową Alexandre Desplate’a.

Ode mnie słabe 7/10. Czy polecam? Zupełnie bez ciśnienia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz