O filmie Chazelle’a usłyszałem po
raz pierwszy dokładnie rok temu. Whiplash
osiągnął wielki sukces na Festiwalu Filmowym Sundance – został uhonorowany
Nagrodą Jury oraz Nagrodą Publiczności. Już wtedy wiedziałem, że warto się bliżej
przyjrzeć temu tytułowi. Bardzo ciekawa okazała się też sama historia kręcenia
filmu. Chazelle nie miał początkowo funduszy na pełny metraż, więc w 2013 roku stworzył
film krótkometrażowy o tym samym tytule. Kiedy udało mu się zdobyć pieniądze, nie
zdecydował się na realizację filmu o innej tematyce. Podobnie jak główny
bohater swego filmu, konkretnie i zdecydowanie realizował swój plan. I, ku
zaskoczeniu wszystkich, udało mu się. Przed rokiem jeszcze nikt nawet nie
podejrzewał, że ten 29-letni nieznany nikomu reżyser tak namiesza w nadchodzącym
sezonie. Whiplash został 6-krotnie
nominowany do Oskara, w tym w głównej kategorii (Najlepszy film), a krytycy i
wszyscy widzowie wciąż nie mogą ochłonąć po seansie filmu. I ja również się do
nich zaliczam, Whiplash to jeden z
najlepszych dramatów muzycznych, jakie widziałem w swoim życiu. Szczegóły
poniżej.
Andrew (Miles Teller) jest
utalentowanym młodym perkusistą, uczniem konserwatorium muzycznego na
Manhattanie. Chłopak marzy o wielkiej karierze. Aby zrealizować plany,
postanawia dołączyć do szkolnej orkiestry jazzowej prowadzonej przez okrutnego
nauczyciela Terence'a Fletchera (J.K. Simmons), który często wyładowuje swoje
frustracje na uczniach. Pod kierunkiem bezwzględnego Fletchera, Andrew za
wszelką cenę zaczyna dążyć do doskonałości…(źródło: Filmweb.pl).
Uwielbiam dramaty muzyczne z
dobrze zarysowanymi psychologicznie bohaterami, a pod tym względem Whiplash nie ma sobie równych. Chazelle ukazuje
widzom, jak cienka jest granica między mistrzostwem a szaleństwem. Pragnienie
bycia najlepszym okazuje się tak silne, że czasami można zapomnieć o swym
człowieczeństwie. Nie liczą się wówczas najbliżsi, zmęczenie czy też inne
problemy codziennego świata – chodzi tylko to, aby pokonać samego siebie, i to niezależnie
od kapiącego z czoła potu, łez czy krwi. Do takiego stanu doprowadza się
właśnie główny bohater filmu, Andrew. Pod wodzą najlepszego z najlepszych,
nauczyciela Terence’a Fletchera, próbuje on dosięgnąć samego szczytu. Fletchera
nie zadowalają półśrodki i stara się on wykrzesać ze swych uczniów talent
tyranizując ich. Oglądając jedną z pierwszych scen, w której grupa młodych
chłopaków stoi przed swym mistrzem z opuszczonymi głowami jak na musztrze w
wojsku, emocje, presja i stres mimowolnie udzielają się widzom. Ale to jeszcze
nic, Fletcher dopiero się rozkręca…
Los bywa jednak bardzo przewrotny
i zsyła Fletcherowi Andrew, młodego i ambitnego perkusistę, dla którego muzyka
i pragnienie zdobycia sławy są absolutnymi priorytetami. I choć początkowo na
to nie wygląda, oglądając finał filmu śmiało można rzec, trafiła kosa na kamień…
Whiplash to nie tylko film o zatraceniu
się w swej pasji i o wyjątkowo intrygującej relacji mistrz-uczeń. To przede
wszystkim fenomenalny pojedynek dwóch silnych osobowości, to ciągła gra
psychologiczna i kolejne, zupełnie nieprzewidywalne starcia. Oglądając film
widz wciąż zadaje sobie pytanie – ile krytyki można znieść?! Chazelle między
wierszami ukazuje też, jak łatwo można w kimś stłamsić talent, ducha, miłość do
czegoś, w tym przypadku do instrumentu muzycznego. I choć jest taki moment, w
którym Whiplash na chwilę traci
tempo, mistrzowski finał w pełni nam to rekompensuje. Bo czy jest ktoś, komu
mocniej nie zabiło serce w czasie ostatniej sceny?
Film Chazelle’a jest świetny nie
tylko pod względem fabularnym, ale też technicznym. Reżyser stawia na
minimalizm, stąd też mnogość kadrów ukazujących jedynie fragmenty instrumentów
muzycznych. Fani muzyki, w tym przede wszystkim fani jazzu i perkusji, wyjdą z
kina oszołomieni. Przyznaję, że ja, czyli osoba, która nie umie grać na żadnym
instrumencie fizycznym, pierwszy raz w życiu pojąłem, że to nie tylko pasja,
ale też sport. Wcielający się w główne role Miles Teller i J.K. Simmons grają
REWELACYJNIE! O tym drugim mówią już wszyscy na całym świecie i chyba nikt nie
ma wątpliwości, że po Złotym Globie Simmons otrzyma też Oscara, w pełni zasłużonego.
Wielka szkoda natomiast, że tak mało dobrego pisze i mówi się na temat Tellera,
który przecież zagrał równie dobrze i bez którego ten film nie byłby taki sam.
To jeden z najbardziej utalentowanych aktorów młodego pokolenia i bez wątpienia
jeszcze nie raz o nim usłyszymy.
Whiplash to film, który spodoba się każdemu. I choć mimowolnie
czuję, że nie wygra Oscara w kat. Najlepszy film, będę mu bardzo mocno
kibicował. Ode mnie bardzo mocne 8,5/10.
z przyjemnością go obejrze!! :)
OdpowiedzUsuń