Przyznaję się bez bicia, że o
filmie Ida po raz pierwszy usłyszałem
po ogłoszeniu wyników Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Film Pawła
Pawlikowskiego zdobył aż 9 Złotych Lwów, w tym za Najlepszy film i Najlepszą
pierwszoplanową rolę kobiecą. Zeszły tydzień przyniósł kolejne dobre nowiny,
gdyż Ida została uznana za najlepszy
film na festiwalu w Londynie. Już wtedy wiedziałem, że będę musiał ten film
obejrzeć. Po wyjątkowo dobrych Wałęsie.
Człowieku z nadziei oraz Chce się żyć
seanse polskich filmów okazują się być prawdziwą przyjemnością. W przypadku Idy też wszystko się zgadza i ani trochę
nie dziwię się, że film spotkał się z tak dobrym odbiorem. Bo to kolejny polski
film na bardzo dobrym poziomie! W swojej prywatnej klasyfikacji stawiam go nawet
wyżej niż Wałęsę Wajdy i już teraz
gorąco zachęcam Was do wizyty w kinie.
Lata 60. w Polsce. Anna (Agata Trzebuchowska) jest nowicjuszką, sierotą wychowywaną w zakonie. Przed złożeniem ślubów matka przełożona stawia warunek: Anna musi odwiedzić swoją ciotkę Wandę (Agata Kulesza), jedyną żyjącą krewną. Obie wyruszają w podróż, która ma im pomóc nie tylko w poznaniu tragicznej historii ich rodziny, ale i prawdy o tym, kim są (źródło: Filmweb.pl).
W filmie mamy dwie główne
bohaterki – skromną i oddaną Bogu Annę oraz jej rozpustną ciotkę Wandę. Ta
pierwsza za cztery dni ma złożyć śluby i stać się zakonnicą, druga natomiast to
pani sędzia z czasów stalinowskich, określana przez skazywanych jako Krwawa
Wanda. Los zechce, że tym dwóm kompletnie różnym kobietom przyjdzie się spotkać,
poznać oraz wspólnie odkryć tajemnice z przeszłości. Anna już w czasie
pierwszej rozmowy dowie się od swej ciotki, że tak naprawdę nazywa się Ida
Lebenstein i jest Żydówką. Z dnia na dzień panie wyruszą do rodzinnej wioski,
gdzie będą chciały poznać całą prawdę o losach swej rodziny. W czasie podróży nie
zabraknie błyskotliwych dialogów, w których Wanda objawi się widzom jako szatan
chcący przeciągnąć małego aniołka na złą stronę mocy. I choć Anna pozostaje
wierna religii, z coraz większą fascynacją przygląda się poczynaniom swej
ciotki… Już teraz zapewniam, że finał, choć nieco przewidywalny, jest wyjątkowo
smaczny.
Ida to kolejny film, który próbuje zmierzyć się z kontrowersyjnym
tematem antysemityzmu wśród Polaków. W tym momencie każdy czytający i obeznany
w polskim kinie widz bez wątpienia pomyśli o zeszłorocznym Pokłosiu. To prawda, te dwa filmy poruszają ten sam motyw, ale
naprawdę ciężko je między sobą porównać. Bo wszędzie tam, gdzie Pasikowski
stawiał na kontrowersyjność i mocny wydźwięk scen, Pawlikowski broni się minimalizmem
i prostotą w ukazywaniu historii. W przeciwieństwie do bohaterów Pokłosia, postaci z Idy wydają się sprawiać wrażenie znacznie bardziej przyziemnych.
Oczywiście też skrywają w szafach trupy i też cierpią, ale pozostają przy tym
normalni. W Idzie stosunkowo dużo
milczenia. Bohaterowie nie wykrzykują całej swej złości i nie intrygują za
plecami szlachetnej jednostki, ale najzwyczajniej w świecie milczą. Porażające,
że właśnie te przemilczane sceny w niektórych momentach mówią znacznie więcej
niż kontrowersyjne sceny z Pokłosia
(jak choćby scena finałowa).
Pawlikowski stworzył film idealny
pod względem technicznym. Czarno-białe kadry, stonowane barwy, powolność w
ukazywaniu kolejnych scen – prawdziwy majstersztyk! Na mnie największe wrażenie
zrobił jednak niesamowity klimat. Dałem się w pełni ponieść tej historii i
wciąż zastanawiam się, na ile w tym zasługa klimatycznego Kina Pod Baranami, a
na ile samego filmu. Polska muzyka lat 60. stanowi idealną ścieżkę dźwiękową,
zwłaszcza, kiedy jest wyśpiewywana przez zespół, w którego szeregach można
zobaczyć śpiewającą Joannę Kulig i grającego na saksofonie Dawida Ogrodnika.
Uwielbiam tych aktorów i bardzo się cieszę, że mogłem ich zobaczyć w Idzie w rolach drugoplanowych.
Debiutująca Agata Trzebuchowska bardzo dobrze poradziła sobie w roli tytułowej
bohaterki, ale film bezapelacyjnie skradła Agata Kulesza. Obecnie to chyba
najlepsza polska aktorka. Jestem pod ogromnym wrażeniem jej kolejnych filmowych
wcieleń (Róża, Drogówka, Miłość
Fabickiego) i przyznaję, że jej obecność w filmie za każdym razem mnie
elektryzuje. Nie wyobrażam sobie, aby ktoś mógł zagrać jej rolę w Idzie lepiej.
To zupełnie nowy typ polskiej femme fatale.
Czy polecam? Oczywiście! Ode mnie
film zyskuje zacną ocenę 9/10. Wraz z Kinem Pod Baranami gorąco zapraszam na
seans. Chyba nie znajdziecie w Krakowie lepszego kina do obejrzenia tego filmu.
Bardzo lubię filmy Pawlikowskiego, choć ten z pewnością jest inny. 9/10 to świetna rekomendacja, ale dobrego miejsca będę musiała poszukać we Wrocławiu ;-)
OdpowiedzUsuńGdyby z tego filmu, jak z cytryny sok, wycisnąć estetyzacje - to zostanie tylko zwiędła skórka. Postać głównej bohaterki to kukiełka bez emocji wynikającej z głębokiej, niemal histerycznej wiary. Równie płasko rysuje się od momentu gdy dowiedziała się o swoim pochodzeniu. Gdzie w niej temperament izraelskich dziewczyn co z Ameryki na ochotnika, przyjeżdżają do Izraela by służyć w armii.
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńSzkoda, że na końcu filmu nie pojawiły się napisy, że pierwowzorem postaci Wandy była Helena Wolińska, która nie popełniła samobójstwa skacząc z okna tylko komfortowo dożyła starych lat w Londynie zasłaniając się antysemityzmem przed deportacją do Polski i sprawiedliwym wyrokiem. I tak powstał dla młodzieży stereotypowy wizerunek niby psychopatycznej żydówki ale z głębokimi uczuciami. Ten alkoholizm i k...stwo dodał jej tylko ludzkich cech a być może (albo na pewno) była to wyrachowana s...ka.
W sumie mimo pięknych zdjęć film jest tendencyjny i apologetyczny...