Ostatnie dni wakacji okazują się
być tak zajmujące, że naprawdę ciężko znaleźć mi czas, żeby przysiąść do
komputera i napisać coś sensownego. Co nie znaczy, że niczego nie oglądam –
wręcz przeciwnie! Co prawda ze względu na obecne położenie i brak kina w
promieniu 20 km. jestem trochę do tyłu z premierami kinowymi, ale za to mam możliwość
nadrobienia choć część zaległości filmowych. Tym razem na mój ruszt trafił Przyjaciel do końca świata. To bez
wątpienia film niebanalny i oryginalny, ale podczas seansu miałem identyczne
wrażenie, jak w przypadku recenzowanej jakiś czas temu Nocy oczyszczenia. O co się rozchodzi? A no o zmarnowany potencjał!
Bo mogło być super fajnie, a wyszło jedynie tak sobie…
Gdy ludzie dowiadują się, że w kierunku Ziemi zmierza asteroida, która zniszczy całą planetę, wpadają w panikę. Dodge (Steve Carell) ma podwójnego pecha: nie dość, że świat stoi w obliczu zagłady, to na dodatek właśnie teraz opuszcza go żona. Kiedy wydaje się, że nic nie ma już sensu, mieszkająca obok Penny (Keira Knightley) przynosi mu list, który trafił do niej przez pomyłkę. Napisała go licealna sympatia Dodge’a, która chce go jeszcze zobaczyć. Sąsiadka oferuje mu podwiezienie i wspólnie ruszają w być może ostatnią, ale grzechu wartą podróż życia (źródło: Filmweb.pl).
Przyjaciel do końca świata to kolejny
film, który próbuje zmierzyć się z motywem nieuchronnej apokalipsy. Trzeba
przyznać, że pod tym względem film jest naprawdę ciekawy. Twórcy filmowi
zagwarantowali widzom czarny humor z najwyższej półki, choćby w postaci
plakatów, z których hasła radzą mieszkańcom Ziemi, jak powinni zachować się w
ostatnich dniach swego życia (hasła w stylu „Zatrudnij mordercę!” albo „Przeleć
dziewicę!” są naprawdę intrygujące). Z drugiej strony ludzie doskonalą radzą
sobie sami – oddają się swym największym przyjemnościom tzn. biorą narkotyki i
uprawiają przygodny seks, ogólnie Sodoma i Gomora, no ale skoro koniec świata,
to czemu nie?! W klimat ten w żaden sposób nie może wpisać się opuszczony przez
żonę Dodge, którego zmęczona twarz idealnie zwiastuje nadchodzącą katastrofę.
Bohater ten jest tak przeświadczony o braku sensu życia, że absolutnie nic nie
może go zainteresować. Najciekawsze jest to, iż jego największą bolączką jest
to, że umrze samotnie. I właśnie wtedy w jego życiu pojawia się neurotyczna i
roztrzepana Penny…
I chyba na
tym koniec dobrego. Niestety, wraz z pojawieniem się Keiry Knightley na ekranie
czar pryska. Nie jestem do niej w żaden sposób uprzedzony i uważam ją za bardzo
utalentowaną aktorkę (idealnie odgrywa swe role w licznych filmach kostiumowych
jak np. Anna Karenina, Duma i uprzedzenie, Księżna), ale w żaden sposób nie pasuje ona do wcielającego się w
rolę Dodge’a Steve’a Carella. Moim zdaniem to jedna z najgorszych par filmowych
ever. Carell ze swą wiecznie zmartwioną facjatą wydaje się być wręcz stworzony
do roli człowieka, który jest samotny i nie widzi jakiegokolwiek sensu życia.
Knightley dwoi się i troi, aby ukazać ekscentryczność cierpiącej na chroniczną
bezsenność Penny, ale najzwyczajniej w świecie jej to nie wychodzi, a wręcz
staje się swą własną karykaturą, w dodatku bardzo irytującą. Film został
odebrany przez widzów bardzo średnio i jestem przekonany, że duża w tym wina
Keiry.
To, co w Przyjacielu do końca świata zasługuje na
uwagę to specyficzny klimat. Jest sennie, nastrojowo, baaaaardzo pesymistycznie.
To właśnie dlatego określiłem go mianem Poradnika negatywnego myślenia – czy
naprawdę od początku do końca musi być aż tak posępnie? Dla mnie film okazał
się być znakomitą kołysanką i choć spało mi się wyjątkowo smacznie, to jednak
powątpiewam, czy aby na pewno jest to jego zaletą. Najbardziej podobały mi się różne
hasła i frazesy jak np. „już nikt nie należy do nikogo”, „śmierć w samotności
jest dla mnie najgorszą karą”. Pod względem dialogów film okazuje się być
bowiem całkiem interesujący (wielu bohaterów wygłasza wyjątkowo błyskotliwe
monologi), ale ze względu na ogólny klimat i udzielające się poczucie
beznadziei mogą one pozostać niezauważone. Warto też wspomnieć, że film zalicza
się do nurtu „kina drogi”, ale na tle innych filmów tego typu jest wyjątkowo
nudny.
Piszę to z bólem serca (przepraszam, Carell!), ale nie
polecam Wam Przyjaciela do końca świata.
No, chyba że dla Steve’a Carella ;)
Mnie też nieco rozczarował ten film, pomysł niezły, można było lepiej go zrealizować. No i Keirę z pewnością stać na więcej, u Lorene Scafarii zagrała, niestety, jedną ze swoich najsłabszych ról.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z twoją recenzją, Keira tym razem się nie popisała. Generalnie film można obejrzeć na nudny wieczór, ale na pewno nie zapadnie on w pamięć. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNie oglądałem i nie planowałem oglądać (po Twojej recenzji tym bardziej), ale jednak kiedyś przeczytałem kilka zachecających opinii, a że Carella lubię, to myślałem, że to może być nawet fajne filmidło. Jak widać chyba nie.
OdpowiedzUsuńCarell jest w tym filmie chyba jedynym pozytywnym akcentem. Wielka szkoda, bo też liczyłem na więcej. A może miałem zbyt duże oczekiwania i stąd to zawiedzenie? ;)
UsuńPozdrawiam!