Filmowcy stosunkowo często sięgają
po motyw starości. W największej liczbie przypadków chodzi o jej wyśmianie – w końcu
przygłuchy dziadek (lub babcia) pojawia się w niemal każdej komedii. Istnieje
też grupa twórców filmowych, którzy traktują starość śmiertelnie poważnie, jak np.
Michael Haneke, reżyser znakomitej i nagrodzonej w zeszłym roku Oscarem Miłości. To dwie skrajne formy
wykorzystania motywu starości. A czy nie można ich połączyć? Przecież starość
to okres życia jak każdy inny, z charakterystycznymi dla siebie elementami,
zarówno zabawnymi jak i dramatycznymi. Dwa recenzowane poniżej filmy próbują połączyć
komedię z dramatem, co szalenie mi się podoba. Owszem, poruszają (i to
momentami bardzo dogłębnie) i wzruszają, ale również bawią. Co najważniejsze,
jest to humor w najwyższej formie, podany z klasą, stylem i elegancją. I niech
nikt nie próbuje mi wmówić, że Kwartet
lub Zamieszkajmy razem to filmy dla
emerytów, bo to nieprawda. Wręcz przeciwnie, należy po nie sięgnąć przed osiągnięciem
wieku wspomnianego emeryta, aby nabrać szacunku do ludzi i życia.
Kwartet (reż. Dustin Hoffman, 2012)
W domu spokojnej starości dla
śpiewaków operowych organizowany jest koncert. Zakłóca go przyjazd niepoprawnej
diwy, byłej żony jednego z rezydentów. Zapowiada się, że będzie to
niepowtarzalne wydarzenie - światowej sławy kwartet wokalny znów zaśpiewa
razem. Na scenie spotkają się Jean (Maggie Smith) – ekscentryczna diva, jej
pierwszy mąż – Reggie (Tom Courtenay), lubieżny Wilfred (Billy Connolly) oraz
roztrzepana Cissy (Pauline Collins), przedmiot pożądania Wilfreda. Tylko czy
cała czwórka na pewno zgodzi się na występ?
Kwartet jest filmem wyjątkowym z dwóch powodów – nie tylko dlatego, że opowiada o starości w formie komediodramatu, ale również dlatego, że jego bohaterami są gwiazdy estrady. Jak powszechnie wiadomo, dla gwiazd operowych dobry wygląd zewnętrzny i zdrowe struny głosowe to dwie najistotniejsze rzeczy. Wraz z upływem czasu wszystko jednak przemija – pewnego dnia można zobaczyć w lustrze pomarszczoną twarz i zastanawiać się, do kogo ona należy. Co więcej, może okazać się, że znakomity głos brzmi zupełnie inaczej niż wcześniej. Czy warto zatem bawić się w jakieś koncerty i ryzykować utratą dobrych wspomnień o samym sobie? Właśnie z takimi problemami zmagają się bohaterowie Kwartetu, którzy nie do końca godzą się ze swą starością i w swych próbach udawania osób w sile wieku stają się na tyle komiczni, że zaczynają przypominać… dzieci. Bo czyż cudacznie biegająca Cissy lub wiecznie sfochowana Jean nie przypominają Wam przedszkolaków? Jedno jest pewne – Pan Bóg dziwnie urządził ten świat, skoro zarówno na początku życia jak i tuż przed jego końcem zdajemy się być kompletnie zależnymi od pomocy innych. Ale czy powinniśmy się obawiać tego okresu? Raczej nie. W końcu, jak wesoło krzyczy Cissy, „(…) starość nie jest dla cykorów!”. Staruszkowie z Kwartetu to w większości normalni ludzie, którzy mają takie same pragnienia, marzenia i słabości jak inni ludzie. A to, że ze względu na wiek duża część z nich wydaje się być dziwna lub śmieszna to już inna sprawa… Cała czwórka pierwszoplanowych aktorów spisuje się znakomicie, ale mnie najbardziej podobała się Maggie Smith, do której mam ogromną słabość i którą kocham w każdej roli. Bardzo polecam Wam Kwartet, ode mnie zasłużone 7/10.
Zamieszkajmy razem
(reż. Stephane Robelin, 2011)
Niezależna Jeanie (Jane Fonda),
grzeczna i układna Annie (Geraldine Chaplin), sybaryta Albert (Pierre Richard),
wieczny aktywista Jean (Guy Bedos) oraz kobieciarz Claude (Claude Rich)
przyjaźnią się od ponad czterdziestu lat. Mając na względzie swój podeszły wiek
i wszystkie niedogodności, które się z nim wiążą, postanawiają zamieszkać
razem. W ten sposób chcą się uchronić przed przymusową rozłąką i domem starców,
gdzie byliby samotni i zdani na łaskę obcych osób. Wierzą, że razem są
silniejsi i mogą sobie pomóc, kiedy nastaną ciężkie chwile. Z seniorami
zamieszkuje student antropologii (Daniel Bruhl), który prowadzi badania na
temat starości... (źródło: Filmweb.pl).
Film Zamieszkajmy razem, zarówno pod względem treści jak i formy, jest
bardzo podobny do Kwartetu. Na
pierwszym planie znów możemy zobaczyć staruszków, z których każdy ma swoje
własne obawy i fantazje. To, co odróżnia ich od bohaterów Kwartetu, to świadomość upływającego czasu i związanej z tym utraty
sił. Właśnie dlatego decydują się zamieszkać razem, ze względu na swą wieloletnią
przyjaźń chcą pomagać sobie nawzajem w codziennym życiu. Jak można się
domyślać, będzie to obfitowało w wiele zabawnych scen (mój absolutnie ulubiony
motyw to ciężarówka z zamówioną wołowiną - kto oglądał, ten wie o czym piszę).
Do seniorów wprowadza się młody student antropologii, który postanawia zgłębić
badania na temat starości. Połączy go bardzo specyficzna więź z Jeanne, z którą
będzie prowadził niezwykle interesujące rozmowy. Mnie jako widzowi najbardziej
podobały się właśnie sceny tej dwójki. I mimo, że doskonale prezentują one
różnicę pokoleń, po ich obejrzeniu nasuwa się jeden wniosek – nieważne ile ma
się lat, człowiek pozostaje człowiekiem. Oczywiście bardzo poruszył mnie finał,
uważam, że lepiej tego filmu nie można było zakończyć. O ile w Kwartecie królowała Maggie Smith, o tyle
tutaj pierwsze skrzypce gra utalentowana Jane Fonda. Oceniłem film na 6/10,
gdyż Kwartet bardziej mi się podobał.
Czy mogę go Wam polecić? Raczej tak, choć nie spodziewajcie się fajerwerków.
Kwartet widziałam kilka miesięcy temu i bardzo przypadł mi do gustu. Również mogę polecić!:)
OdpowiedzUsuńHm mi właśnie kwartet nie bardzo przypadł do gustu. Jest jeszcze Song for Marion, The Late Quartet i pewnie kilka innych filmów, które eksploatują motyw pochwały dojrzałości (wiekowej). Mi jakoś bardziej podobał się klimat sprzed kilku lat mówiący o jiesieni życia: jak Schmidt, Evrybody's Fine czy The Bucker List
OdpowiedzUsuńDzięki za te tytuły, części z nich nie widziałem, a na pewno warto je obejrzeć :)
Usuń