środa, 19 lipca 2017

Jesteśmy od nich lepsi, czyli dlaczego oglądamy "Warsaw Shore"


Domyślam się, że dzisiejszy wpis może wywołać całkiem sporo kontrowersji, jednakże już od dłuższego czasu przymierzałem się do jego napisania. Kilka dni temu stacja MTV Polska poinformowała widzów na swej stronie internetowej, że właśnie rozpoczęto zdjęcia do kolejnego, ósmego (!) już sezonu flagowej produkcji stacji, czyli "Warsaw Shore: Ekipy z Warszawy". Program cieszy się wciąż ogromną popularnością i gromadzi przed telewizorami ok. 100 tys. widzów, co jak na godz. 23:00 w niedzielę jest w Polsce naprawdę dobrym wynikiem. Ogromna część widzów śledzi losy zwariowanych imprezowiczów dzień później, za pomocą Player.pl, gdzie można obejrzeć odcinek bez opłat aż przez tydzień od dnia premiery telewizyjnej. Jakie jest wytłumaczenie faktu, że program telewizyjny określany mianem "najniższej formy sztuki telewizyjnej" okazał się fenomenem i kurą znoszącą złote jaja? Dlaczego, niejednokrotnie pomimo faktu, że się tego wstydzimy, oglądamy "Warsaw Shore?"? Spróbuję Wam odpowiedzieć na to pytanie. (ps: wpis zawiera ilustracje z treściami uznanymi powszechnie za wulgarne).

Dla niewiedzących, "Warsaw Shore: Ekipa z Warszawy" to program telewizyjny typu reality show, który oparty jest na amerykańskim formacie "Ekipa z New Jersey". Dotychczas na całym świecie powstało kilka wersji programu, z których największą popularnością bez wątpienia cieszy się wersja brytyjska, czyli "Ekipa z New Castle". Format programu nie jest skomplikowany - 8 osób wyłonionych w ramach castingu zostaje zamkniętych na 2 tygodnie w jednym domu i daje się im przyzwolenie na wielkie imprezowanie. Istotnym faktem jest to, że bohaterowie nie są całkiem odcięci od świata zewnętrznego, tzn. spędzają wolny czas angażując się w różne aktywności sportowe oraz, co najważniejsze, imprezując w znanych klubach, a zatem mają stały kontakt z innymi ludźmi (nie jest to więc imprezowa wersja "Big Brothera"). Dotychczasowe polskie edycje programu były realizowane w takich miastach jak: Warszawa, Wrocław, Zakopane, Łeba i Mielno. Program przedstawia codzienne perypetie ekipowiczów skupiając się przede wszystkim na ich wzajemnych relacjach.


Wydawać by się mogło, że czasy popularności reality show, w których brali udział zwykli ludzie, odeszły już do lamusa. W miejsce bijących rekordy oglądalności "Big Brothera" czy "Baru" pojawiły się różnego rodzaju talent-show ("Mam talent", "The Voice of Poland", "X Factor", "Masterchef") lub celebryckie wersje programów survivalowych ("Agent: Gwiazdy", "Azja Express"), które zdołały przyciągnąć naprawdę duże grupy widzów i stały się najbardziej popularnymi programami rozrywkowymi w Polsce. Zaskakujące, że właśnie w tych czasach znalazło się w telewizji miejsce dla formatu takiego jak "Warsaw Shore", który - powiedzmy to sobie szczerze - jest jednym z najbardziej niegrzecznych formatów w historii polskiej telewizji. Uczestnicy przeklinają na potęgę (nie ma tu cenzury, czyli charakterystycznego "pikania" w momencie wypowiedzenia przekleństwa), piją do nieprzytomności i uprawiają przygodny seks z dopiero co poznanymi osobami. Żyją chwilą, balują na całego i mają w głębokim poważaniu, co pomyślą o ich zachowaniu inni. Oni po prostu się bawią, są sobą i nikogo nie udają. Widzicie, w przypadku wymienionych wyżej programów ogromną rolę odgrywają scenariusz, reżyseria i montaż, tzn. w czasie talent show emitowanych na żywo nikt nie może sobie pozwolić na to, aby jakakolwiek "motylanoga" wymsknęła się komuś z ust. Wszystko jest przećwiczone, wykalkulowane, każdy ruch kamery jest zaplanowany. W przypadku "Warsaw Shore" oczywiście również istnieje scenariusz, przy czym spada on na drugie tło. Jaki jest sens planować zachowanie uczestników, skoro łatwiej dać im nieograniczony dostęp do alkoholu i kazać się bawić? To oczywiste, że kamera zdoła uchwycić obrazki, których nie zaplanowałby nawet najbardziej utalentowany scenarzysta. I właśnie ta prawda jest jednym z głównych powodów, dla którego 100 tys. Polaków zasiada w niedzielę o 23.00 przed telewizorami i włącza kanał MTV.


Ktoś może zapytać, jaka to prawda? Przecież ci ludzie z programu nie reprezentują sobą zupełnie nic, nie da się ich słuchać i można odnieść wrażenie, że mają iloraz inteligencji planktonu. Faktem jest jednak to, że na dobrą sprawę nikt z nas nie zna do końca żadnego z uczestników i nie wiemy, na ile obraz z telewizji pokrywa się z rzeczywistością. Wielu celebrytów decyduje się na stworzenie różnego rodzaju wizerunków telewizyjnych, których odbiór przez widzów może okazać się absolutnie nieprzewidywalny. Uczestnicy "Warsaw Shore" bez wątpienia nie zaliczają się do grona wykształciuchów czy elit kulturalnych (bo i po co?), jednakże śmiem podejrzewać, iż niektóre wypowiadane przez nich kwestie (w tym przede wszystkim te najbardziej żenujące i obciachowe) są przez nich całkowicie zaplanowane. Im głupsza wypowiedź, tym większa szansa na to, że ktoś udostępni jakiegoś mema w internecie i tym samym autor zapisze się nie tylko w historii internetu, ale też w głowach widzów. Widzicie, ekipowicze nie aspirują do bycia wielkimi gwiazdami (choć oglądając snapy niektórych z nich można odnieść zupełnie inne wrażenie) - im wystarczy jedynie sympatia widzów, gdyż przełoży się ona na intratne zaproszenia do promowania klubów, biur turystycznych czy reklamowania produktów, których jakość niejednokrotnie ciężko zdefiniować (no bo jak nazwać ubrania, które są sprzedawane po 50 groszy za sztukę?). I to wszystko. Zarobionych pieniędzy wystarczy nie tylko od pierwszego do pierwszego, ale jeszcze znajdzie się część na zabiegi kosmetyczne lub sponsor zafunduje za darmo wczasy w słonecznej Bułgarii. Być może odrę Was, Droczy Czytelnicy, ze złudzeń, ale uczestnikom programu "Warsaw Shore" naprawdę opłaca się robić z siebie idiotów i wymiotować z powodu przedawkowania alkoholu na oczach całej Polski... To jest biznes, ot co.


Czy dla widza ma to jednak jakiekolwiek znaczenie? Nie sądzę. Dla nas istotne jest to, że możemy po ciężkim dniu pracy zasiąść spokojnie przed telewizorem i popatrzeć na twarze zwykłych osób, które są do bólu szczere i - przynajmniej w założeniu - nikogo nie grają (przy takich ilościach wypitego alkoholu raczej ciężko kogoś udawać). Osób, które mogłyby być naszymi sąsiadami czy kolegami/koleżankami, z którymi zresztą znakomicie bawilibyśmy się na imprezach. W swym bliskim otoczeniu nie mam ludzi, których mógłbym porównać do uczestników "Warsaw Shore", ale byłbym hipokrytą, gdybym napisał, że nigdy nie miałem z takimi osobami do czynienia. Ba! Ja codziennie spotykam takie osoby na ulicy, w tramwaju, na przystanku autobusowym czy na wiślanych bulwarach. To młodzi ludzie, którzy często nie wiedzą, czym jest wstyd, obraza czy poczucie zażenowania. Bardzo często takie osoby okazują się być najlepszymi wodzirejami imprezy czy - jak właśnie głoszą spoty reklamowe MTV - "bogami melanżu", "królami parkietu". Nie utożsamiamy się z tymi osobami, ale śmiejemy się z nich i sami niejednokrotnie, przynajmniej na chwilę, wcielamy się w ich role i doskonale się bawimy (kto nigdy nie przeholował z alkoholem, niech pierwszy rzuci kamieniem!). Istotnym faktem jest też to, że słuchając głupkowatych wypowiedzi uczestników czy oglądając ich pijackie przygody nie trudno poczuć się kimś lepszym, mądrzejszym. To już aspekt psychologiczny, który wiąże nas z programem - krytykujemy zachowanie uczestników utwierdzając samych siebie w przekonaniu, że jednak jesteśmy ogarniętymi osobami, skoro nie zdecydowalibyśmy się na to, co Trybson czy Stifler, ale jednak wciąż zasiadamy przed TV i dalej śledzimy losy tych, wydawałoby się, nieprzystosowanych społecznie i krnąbrnych balangowiczów. Członkowie "Ekipy z Warszawy" kupują nas bowiem swą naturalnością, brakiem nabzdyczenia i totalnie nieformalnym stylem bycia, czyli wszystkim tym, czego nie obejrzymy w innych programach telewizyjnych.


Ja również zaliczam się do grona widzów "Warsaw Shore". Nie jest to jednak program, bez którego nie potrafiłbym żyć i pragnę zaznaczyć, że pierwsze odcinki wprawiły mnie w stan totalnego osłupienia. Nie mam swojego ulubionego bohatera, częściej niż rzadziej jestem zniesmaczony, ale ciekawość wygrywa. Poza tym mogę śmiało przyznać, że mimowolnie polubiłem bohaterów tego programu. Owszem, gardzę niektórymi ich zachowaniami, jednakże jestem osobą myślącą i całkiem świadomie filtruję informacje, które docierają do mnie z ekranu TV. Mam własną moralność, etykę, wiem, co jest dobre, a co złe. Wielu sytuacji i zachowań nie pochwalam, ale przecież mogę na nie popatrzeć, poobserwować je. I właśnie na moim przykładzie chciałbym wskazać kolejny powód, dla którego oglądamy "Warsaw Shore" - ciekawość. W naszym szaro-burym życiu (które niejednokrotnie od poniedziałku do piątku wiąże się z nieustannymi podróżami z domu do pracy i na odwrót) nie ma miejsca na takie ekscesy, jakie przeżywają bohaterowie programu. Doskonale zdaję sobie sprawę, że sam na dany krok bym się nie zdecydował, jednakże jestem ciekawy, jak zachowa się uczestnik programu, który - daję sobie za to uciąć głowę - bez większego namysłu zrobi coś, na co ja w życiu bym się nie zgodził. Po siedmiu sezonach programu mogę śmiało przyznać, że członkowie ekipy wciąż nie przestają mnie zaskakiwać... A ja wciąż jestem ciekawy...


Oglądając kolejne odcinki niejednokrotnie czuję dyskomfort. Bardzo często w czasie oglądania dociera do mnie, że ten program telewizyjny być może poza funkcją iście rozrywkową pełni też wiele funkcji negatywnych, tzn. promuje przemoc, nieobyczajne zachowanie, chamstwo i brak kultury. Z drugiej jednak strony, program dedykowany jest osobom po 18. roku życia, a więc osobom dorosłym. Każdy z nas ma swój własny mózg i jest całkowicie świadomy, na oglądanie czego się decyduje. Jestem szalenie daleki od oceniania ludzi na podstawie tego, co robią w życiu czy co oglądają w telewizji. Czy osoba utrzymująca się w życiu z udziału w filmach pornograficznych jest gorszą osobą ode mnie czy od Ciebie, Drogi Czytelniku? Absolutnie nie! Po prostu taki wybrała styl życia i sama będzie mierzyć się z konsekwencjami tego. Czy uczestnicy "Warsaw Shore" będą w przyszłości żałować swych pijackich harców przed tysiącami widzów? Nie wiem, ale nawet jeśli tak, będzie to tylko i wyłącznie ich sprawa. Uważam, że dopóki nikt nikogo do czegoś nie zmusza i dopóki nikomu nie dzieje się krzywda, to nie ma co rozprawiać nad czyjąś moralnością lub jej brakiem. 


Czy powyższy post oznacza, że rekomenduję i polecam Wam "Warsaw Shore"? Nic podobnego! Jak już pisałem, mam wiele zastrzeżeń co do twórców tego programu. Nie podoba mi się, że twórcy nie reagują w jednakowy sposób na przejawy agresji w programie (niektórzy uczestnicy są wyrzucani z programu za agresję, podczas gdy inni dostają jedynie nagany). Przez agresję mam na myśli nie tylko agresję fizyczną, ale również psychiczną. Jeden z sezonów programu został stworzony w dosyć specyficznym formacie - dwójka uczestników nie będących już w programie oceniała i komentowała odcinki dla widzów nie rezygnując przy tym z wyjątkowo złośliwych i obraźliwych epitetów. Widzicie, to bardzo nieładnie, kiedy jedna strona atakuje drugą, a ta druga nie ma nawet szansy się obronić. Nie jestem też fanem oglądania zaspokajania przez uczestników swoich prymitywnych potrzeb fizjologicznych - ok, rozumiem, że seks najlepiej się klika i sprzedaje, ale już niektóre odgłosy wydawane przez uczestników w kuchni czy toalecie mogłyby zostać widzom darowane. Ogólnie rzecz biorąc wad jest dużo więcej niż zalet, ale w przypadku tej produkcji nie ma to większego znaczenia - ciekawość, poczucie wyższości nad osobami z TV i naturalność uczestników zdecydowanie wygrają z komentarzami autorytetów ze świata kultury.


ps: Jeszcze raz podkreślam, że post nie ma na celu promować "Warsaw Shore", a jest jedynie próbą zastanowienia się, dlaczego program tego typu cieszy się tak ogromną popularnością. "Ekipa" jest pewnego rodzaju popkulturalnym fenomenem, nad którym zapewne jeszcze nie raz się pochylę. Postaci uczestników programu, ich tamtejsze relacje, ale też nieudolny sposób, w jaki poruszają się po świecie social media zasługuje na zupełnie osobną notkę. Dajcie tylko znać w komentarzu, czy chcecie o tym przeczytać :)

ps2: za ilustracje do wpisu służą pamiętne cytaty uczestników programu (źródło: https://www.facebook.com/teksty.warsaw.shore.helvetica/)

3 komentarze:

  1. A może film Pętla będzie grany w TV, a nie w kinie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Super blog. Ciekawie ile osób wejdzie na ten blog.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem pewny ,że dużo osób wejdzie na ten blog. Po prostu się opłaca.

    OdpowiedzUsuń