środa, 17 lutego 2016

O dojrzewaniu, dylematach i rozdarciu wewnętrznym młodej emigrantki - recenzja "Brooklyn" (reż. John Crowley, 2015)


Saoirse Ronan zwróciła na siebie uwagę widzów i krytyków już w jednym z pierwszych filmów, w których się pojawiła. W "Pokucie" Wrighta wcieliła się w postać nastoletniej Briony, której intryga doprowadziła do ogromnego zamieszania. Oglądając kolejne filmy z Ronan, wszyscy byliśmy świadkami jej dojrzewania i przemiany z nieopierzonego pisklęcia w pięknego, świadomego swego ciała łabędzia. Finał tej zaskakującej przemiany można obejrzeć we wchodzącym w najbliższy piątek na ekrany kin filmie "Brooklyn". Ronan nie tylko dźwiga na swych barkach cały film, ale też gra tak fenomenalnie, że nie da się od niej oderwać wzroku. Nic dziwnego, że właśnie za tę rolę została (już drugi raz w swej karierze!) nominowana do Oscara w kat. Najlepsza aktorka pierwszoplanowa. Wszyscy wiemy, że statuetka w tej kategorii trafi w tym roku w ręce równie genialnej Brie Larson ("Pokój"), ale faktem jest, iż gdybyśmy mieli do czynienia z zawodami sportowymi, to srebrny medal trafiłby właśnie do Saoirse. A sam "Brooklyn" to póki co najbardziej sentymentalny i nostalgiczny film, jaki udało mi się zobaczyć w 2016 roku. Gorąco zachęcam Was do wizyty w kinie i już teraz prezentuję Wam moją recenzję filmu (ostrzegam, że recenzja zawiera spoilery!).



Lata 50. XX wieku. Eilis Lacey (Saoirse Ronan), młoda dziewczyna z Irlandii, opuszcza rodzinny kraj i wyrusza do Ameryki, by szukać szczęścia w Nowym Jorku. Początkowa tęsknota za domem mija, gdy w życiu Eilis pojawia się mężczyzna, a wraz z nim pierwsza miłość i romantyczne uniesienia. Wkrótce jednak przeszłość daje o sobie znać i Eilis musi dokonać dramatycznego wyboru między dwoma krajami i dwoma stylami życia…

Wielka szkoda, iż polska premiera filmu "Brooklyn" nie przypadła na weekend walentynkowy, bo wówczas trafiłby on do dużo większego grona odbiorców. To film zarówno dla zakochanych, jak i dla singli. Dlaczego? Bo nie opowiada jednoznacznie o miłości, a o dojrzewaniu, tęsknocie, rozterkach i dylematach moralnych, z którymi każdy z nas prędzej czy później będzie miał do czynienia. Główna bohaterka, Ellis, to urocza, sympatyczna i przede wszystkim porządna dziewczyna, która przez całe swe dotychczasowe życie kierowała się wyłącznie rozumem. Zmuszona do emigracji zarobkowej opuszcza ojczystą Irlandię  i wyrusza za wielką wodę. Tam zmaga się z ogromną tęsknotą za najbliższymi, próbuje oswoić się z różnicami kulturowymi i przede wszystkim pragnie rozpocząć dorosłe życie. Znajomość z innym allochtonem, młodym Włochem (Emory Cohen), pozwala Ellis zaaklimatyzować się w Nowym Jorku i w pewien sposób ustatkować. Wszystko zmieni się z momentem otrzymania wiadomości, która zmusi Ellis do powrotu do Irlandii. Powrotu, który sprawi, że bohaterka będzie musiała odpowiedzieć sobie na kilka niezwykle ważnych pytań.

Ronan w fenomenalny sposób ukazuje ogromne rozdarcie wewnętrzne swej postaci. Ellis będzie zmuszona wybierać pomiędzy słynącą z tradycji Irlandią a kosmopolitycznym Nowym Jorkiem. Na co postawić: na spełnienie marzeń i życie w zgodzie z samą sobą czy na to, co wydaje się takie rozsądne, czyli wygodne życie w rodzinnym domu? Serce czy rozum? Ubogi Włoch za oceanem czy miejscowy bogacz, który będzie mógł jej dać wszystko to, czego pragnie? W podjęciu tej trudnej decyzji z pewnością nie pomogą jej okoliczności, tzn. przebywanie w Irlandii, w której - jak może się wydawać - wszyscy bliscy zdecydowali już za nią. "Brooklyn" jest też filmem o poszukiwaniu samego siebie w kontekście kwestii emigracji. Wielka szkoda, że wyprodukowano tak mało filmów, które w podobny sposób ukazałyby wszystkie bolączki osób, które zdecydowały się na taki życiowy krok. W kraju, w którym tak wiele młodych osób wyjeżdża w poszukiwaniu lepszego miejsca do życia poza granicami, oglądanie filmów takich jak "Brooklyn" może wręcz mieć wymiar terapeutyczny.

"Pewnego dnia wzejdzie słońce... Nie zauważysz tego od razu, ale zrozumiesz... Będziesz myśleć o czymś lub o kimś, z czym nic cię nie wiąże. Kimś szczególnym. Zrozumiesz... że tu jest twoje życie". Właśnie tymi słowami kończy się "Brooklyn". Mimo, iż w powyższej recenzji zdradziłem bardzo wiele, nie powiem Wam, co ostatecznie wybrała Ellis. Obowiązkowo udaje się do kin i sprawdźcie sami. To naprawdę piękny film. 9/10.

1 komentarz:

  1. Bardzo sympatyczna recenzja. Zgadzam się w 100%. Niedawno opisywałem Brooklyn u siebie, zapraszam przy okazji http://nieobiektywnyblogfilmowy.blogspot.com/ Przyznaję też rację co do talentu Saoirse Ronan. Widziałem większość filmów z jej udziałem, niektóre może nie były najwyższych lotów, ale potencjał tkwiący w młodej aktorce dawał się zauważać zawsze. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń