poniedziałek, 18 stycznia 2016

Z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach... - "Moje córki krowy" (reż. Kinga Dębska, 2016)

Dawno nie miałem okazji zrecenzować dobrego polskiego filmu. Kiedy w mediach pojawiły się pierwsze pochwalne recenzje najnowszego filmu Kingi Dębskiej, wiedziałem, że muszę go obejrzeć. Nie chodziło tylko o genialną obsadę (Kulesza, Muskała, Dziędziel i Dorociński, czyli najlepsi z najlepszych), ale przede wszystkim o tematykę. Filmy o tematyce rodzinnej pojawiają się w polskiej kinematografii stosunkowo często, ale dawno nie było takiego, który potrafiłby mnie dogłębnie poruszyć. W końcu się doczekałem. "Moje córki krowy" to trochę taki polski "Sierpień w Hrabstwie Osage", czyli komediodramat z prawdziwego zdarzenia. Film ocieka od emocji, naprzemiennie wzrusza i bawi (również do łez!) i - co najważniejsze - jest tak bardzo autentyczny, że to wydaje się wręcz niemożliwe. W polskim kinie pojawia się ostatnio coraz więcej filmów prezentujących zupełnie nową jakość. Są to wzorowane na amerykańskiej kinematografii soczyste komediodramaty, znakomite nie tylko pod względem technicznym (w końcu wyraźnie słychać, kto co mówi), ale również fabularnym. Ogromnie się cieszę, że po "Bogach", "Body/Ciało" i "Warsaw by night" do tej kategorii dołączył właśnie taki film jak "Moje córki krowy". Film króluje w polskim box-office, tysiące zadowolonych widzów nie może się mylić. Pędźcie do kin, póki jeszcze grają. A o tym, co mnie zachwyciło, możecie przeczytać poniżej.


Marta (Agata Kulesza), gwiazda popularnych seriali, ma 42 lata, jest silna i dominująca. Pomimo sławy i pieniędzy wciąż nie może ułożyć sobie życia. Niestabilna emocjonalnie 40-letnia Kasia (Gabriela Muskała) tkwi w dalekim od ideału małżeństwie (w roli męża Marcin Dorociński), wychowując nastoletniego syna (Jeremi Protas). Siostry niezbyt za sobą przepadają, kompletnie nie rozumieją i nawet nie starają się zrozumieć swoich życiowych wyborów. Choroby, a w konsekwencji utrata jednego z rodziców zmuszają je do wspólnego działania. Kobiety stopniowo zbliżają się do siebie, odzyskują utracony kontakt, co wywołuje szereg tragikomicznych sytuacji (źródło: Filmweb.pl).

Rodzina w krzywym zwierciadle? Nie do końca. W najnowszym filmie Kingi Dębskiej możemy bowiem zobaczyć na ekranie nas samych. Bo to przecież oczywiste, iż każdy z nas ma swoją rację i każdy wie najlepiej. W dodatku nikt nie będzie nam mówił, co mamy robić! Marta i Kasia różnią się niemal we wszystkim (po jednej z rozmów z Kasią, Marta sama stwierdza, iż chyba została adoptowana), nieustannie się kłócą, rywalizują o względy rodziców, licytują, która z nich osiągnęła w życiu więcej. W krytycznej sytuacji związanej z ciężkim stanem rodziców obie próbują sobie radzić na swój własny sposób. I podczas gdy jedna szuka pomocy u "szamana", druga skupia się na kupieniu na lewo marihuany w celach leczniczych. Dodatkowych problemów dostarczają kobietom inne codzienne aspekty, w tym zmagania z bezrobotnym mężem (genialny Marcin Dorociński w roli męża-nieroba), trudności w pracy, próby radzenia sobie z samą sobą. I choć lista kłopotów zdaje się nie mieć końca, siostry dają z siebie wszystko, aby jakoś okiełznać to wszystko.

W komentarzach widzów pojawiają się krytyczne głosy związane z tym, w jaki sposób poszczególni członkowie rodziny zwracają się do siebie. No bo jak tak może być, żeby określać swą córkę/siostrę mianem "krowy" ?! Szczerze bawią mnie tego typu głosy, w każdej normalnej rodzinie pojawiają się różnego typu, mniej lub bardziej pieszczotliwe, określenia na danych członków rodziny. To coś w rodzaju kodu znanego tylko i wyłącznie rodzinie Iksińskich. Poza tym warto zwrócić uwagę na fakt, iż pomimo wyzywania się od "krów", siostry mogą liczyć na siebie nawzajem i ostatecznie zawsze, prędzej czy później, dojdą do porozumienia. Jestem pełen podziwu dla autentyczności dialogów i gry aktorskiej wszystkich zaangażowanych aktorów. Gdybym miał powiedzieć, kto zagrał najlepiej, miałbym z tym ogromny problem. W "Moich córkach krowach" Muskała, Kulesza, Dziędziel i Dorociński przechodzą samych siebie. Dawno tak nie kwiczałem w kinie ze śmiechu! Z drugiej strony film ogromnie porusza i zmusza do myślenia. Jestem przekonany, że po seansie niejeden/niejedna z Was poczuje wyrzuty sumienia z powodu ostatniej awantury z rodzeństwem/rodzicami i natychmiast postara się zrobić wszystko, aby tę sytuację naprawić.

Ogromnie zachęcam Was do seansu. Ogromnie! 9/10.

2 komentarze:

  1. Muszę czym prędzej wybrać się na ten film do kina, bo to będzie kolejna głośna, polska produkcja, którą przegapię :) A zazwyczaj staram się chodzić na wszystkie polskie filmy, poza głupawymi komediami :)

    OdpowiedzUsuń