wtorek, 29 grudnia 2015

Recenzje, recenzyjki, czyli bardzo krótko o kilku ważnych filmach minionego roku

Tak, wiem, że w tym roku dałem ciała. Pomimo składanych obietnic, iż będę pisał regularnie, jakoś nie potrafiłem znaleźć czasu dla bloga. Praca oraz inne codzienne obowiązki okazały się ważniejsze, w związku z czym wyszło jak wyszło. Wiecie, to nie jest tak że z dnia na dzień odstawiłem swoje hobby. Mimo, iż na blogu nie pojawiały się regularne wpisy i recenzje, ja na bieżąco śledziłem większość filmowych i serialowych nowości. Nie mając jednak chęci i czasu, ograniczałem się do napisania kilku zdań po seansie na tablicy Facebooka na fanpage'u bloga. Zdaję sobie sprawę, iż wśród Was znajduje się pewna grupa osób, która nie zagląda na Facebooka, a jedynie na bloga. I właśnie wychodząc na przeciw tej grupie, poniżej wklejam moje krótkie "recenzje", a właściwie po-filmowe refleksje na temat kilku ważnych filmów minionego roku.



"Marsjanin", reż. Ridley Scott, 2015
Po swych ostatnich niewypałach ("Adwokat", "Exodus: Bogowie i królowie") Ridley Scott wraca do kin w blasku chwały. Tam, gdzie Nolan postawił na efekty specjalne ("Interstellar"), a Cuaron na dramat z prawdziwego zdarzenia ("Grawitacja"), Scott postanowił nieco spuścić z tonu i pokazać widzom piękno nauki przez duże N. W "Marsjaninie" rządzą tylko i wyłącznie prawa biologii, chemii i fizyki. Owszem, trochę za dużo w tym wszystkim optymizmu, szczęśliwego zrządzenia losu i technik rodem z MacGyvera, ale musiałbym być hipokrytą, gdybym napisał, że film mnie nie oczarował. Kolejne sceny na zmianę wprawiały mnie w stan osłupienia, rozbawienia i poruszenia. A Matt Damon naprawdę dał radę, wróżę przynajmniej jedną nominację aktorską do najważniejszych nagród filmowych nadchodzącego sezonu. Wybierzcie się do kin póki grają, naprawdę warto, 9/10.

"Steve Jobs", reż. Danny Boyle, 2015
Jestem już po seansie i wszystkie moje oczekiwania zostały spełnione. Boyle stworzył kolejny wielki film, Sorkin napisał scenariusz na miarę Oscara, a wszyscy aktorzy zagrali naprawdę wybitnie. "Steve Jobs" to film, w którym każdy z widzów samodzielnie będzie mógł poszukać cech człowieczeństwa u "kreatora wszechświata". Och, jak ja uwielbiam tak błyskotliwie przegadane filmy, w których liczą się wyłącznie ludzie, a nie jakieś tam efekty specjalne czy inne cuda. Mam duże obawy co do tego, czy przeciętny Kowalski dostrzeże piękno filmu i czy najzwyczajniej w świecie nie uzna go za nudę. Ja bawiłem się znakomicie, oglądanie duetu Fassbender&Winslet sprawiło mi ogromną przyjemność, a sam obraz ogromnie mnie poruszył. To musi się skończyć chociażby jednym Oscarem, 9/10.

"Młodość", Paolo Sorrentino, 2015
Nazwijcie mnie ignorantem, ale najzwyczajniej w świecie nie potrafię zachwycać się najnowszym filmem Sorrentino. Podobnie jak w przypadku "Wielkiego piękna" urzekła mnie forma (kadry są naprawdę wyjątkowe!), ale treść zupełnie do mnie nie przemówiła. Sorrentino to trochę taki kinowy Coelho, niestety. Za dużo tu pretensjonalności, sztucznej patetyczności, tej całej wytworności. Doceniam kunszt, umiem czytać między wierszami, ale za nic nie pojmuję idei. Całe szczęście, że na ekranie mogłem podziwiać znakomitych aktorów (Caine, Keitel, Weisz, Dano, Fonda), dzięki czemu jakoś wytrwałem do końca. Już teraz wiem, iż "Młodość" zostanie nominowana zarówno do Złotych Globów i Oscarów, ale mam ogromną nadzieję, iż film nie powtórzy sukcesu "Wielkiego piękna". Cóż, z Sorrentino jest trochę jak z Dolanem i Cronenbergiem, albo się ich kocha, albo nienawidzi. A ja nie potrafię iść za tłumem krytyków i chwalić obrazu, który totalnie mnie wymęczył. Ode mnie tylko 6,5/10. Za formę i genialne aktorstwo.

"Most szpiegów, reż. Steven Spielberg, 2015
Reżyseria Spielberga, scenariusz braci Coen, zdjęcia Kamińskiego, muzyka Newmana i Tom Hanks w głównej roli - to nie mogło się nie udać. Przedpremierowy seans typowanego do Oskarów 2016 "Mostu szpiegów" okazał się bardzo satysfakcjonujący. To bardzo dobrze zrealizowany obraz, historia wciąga i najzwyczajniej w świecie świetnie się to ogląda. Hanks jest jak zawsze szalenie autentyczny, uwielbiam tego aktora i oglądanie go na ekranie sprawia mi zawsze dużo radości. Postać Rudolfa Abla (genialny Mark Rylance!) jest żywcem wyrwana z filmowego świata Coenów, a Spielberg zdaje się trzymać rękę na pulsie i daje widzom film kompletnie... niespielbergowski. Zaskakująco mało tu efektów specjalnych i tzw. scen "wow", fabuła biegnie prostym torem i właściwie do samego końca nie ulega to większym zmianom. W porównaniu do zeszłorocznej skrojonej typowo pod Oskary historii Alana Turinga ("Gra tajemnic") film Spielberga wypada o niebo lepiej. Zaskakująco mało tu nachalnej patetyczności i machania amerykańską flagą, choć reżyser nie potrafi uciec od polityki i propagandy (Amerykanie to ci dobrzy, a Rosjanie to ci źli, standard). Jestem szalenie ciekawy, czy Akademia to wszystko kupi, stawiam na to, że właśnie tak będzie. Z czystym sumieniem polecam wszystkim "Most szpiegów", choć trzeba uczciwie przyznać, że do określania filmu mianem "hitu" czy "arcydzieła" trochę brakuje... Ode mnie 8/10.

"Makbet", reż. Justin Kurzel, 2015
"Makbet" Kurzela w pełni spełnił moje oczekiwania. Pod względem realizacyjnym ten film to prawdziwe cacuszko, świetny montaż i zapierające dech w piersiach zdjęcia w połączeniu z niepokojącą muzyką robią ogromne wrażenie. To nie jest blockbuster, nie będziecie się na tym filmie świetnie bawić (chyba każdy pamięta ze szkoły, jak ciężko czyta się Szekspira), ale mam nadzieję, że podobnie jak ja szepniecie kilka razy "wow". Michael Fassbender i Marion Cottilard przechodzą samych siebie, dosłownie. Jestem pełen zachwytu dla Fassa, który potrafił znaleźć w sobie tyle samo charyzmy, co szaleństwa. Wielki aktor, wielkie kino. Polecam. 8/10

"Spectre", reż. Sam Mendes, 2015
Muszę Wam się przyznać, że jarałem się tym nowym Bondem jak Gollum pierścieniem i na myśl o seansie niemalże skakałem z radości. Nie jestem zagorzałym fanem filmów sensacyjnych, ale seria o Bondzie ma w sobie te elementy, które zainteresują każdego faceta: piękne kobiety, fascynujące gadżety i niesamowite efekty specjalne. I choć w "Spectre" znajdziecie to wszystko, to jednak film nie dorasta do pięt genialnemu "Casino Royale" czy oryginalnemu "Skyfall". Największymi defektami filmu okazują się być słaba intryga (fajnie, że zespojono ze sobą wszystkie części, ale - na Boga - dlaczego było tak nudno?!) oraz kiepskie decyzje castingowe. Chociaż uwielbiam Christopha Waltza, nie zgadzam się na ciągłe obsadzanie go w tej samej roli. Niestety, na próżno szukać między Bondem a villainem takiej chemii, jaka była np. pomiędzy Agentem 007 a Bardemem. Decyzja o obsadzeniu Lei Seydoux okazała się strzałem w kolano, prywatną antypatię między Craig'em i aktorką można wyczuć na kilometr i niestety ogląda się to bardzo niekomfortowo. Uwielbiam Bonda, ale liczba obejrzanych przez mnie filmów nie pozwala mi podejść do tego jednego tak całkiem bezkrytycznie. I chociaż polecam Wam wszystkim wizytę w kinie (w końcu to Bond, a więc trzeba go obejrzeć!), odczuwam wielki smutek, iż Mendes zafundował widzom tak banalne ruchy scenariuszowe. Cóż, hajs musi się zgadzać, prawda? I na pewno będzie się zgadzał. Ode mnie tylko 5/10.


"Obce niebo", reż. Dariusz Gajewski, 2015
To dramat o iście skandynawskim klimacie, tak chłodny, że momentami aż przerażający. To nie tyle film o rodzinnym dramacie, ale przede wszystkim o bezdusznym systemie, odarciu z emocji i "pełnieniu tylko swoich obowiązków służbowych". Niektóre sceny naprawdę wbijają w fotel i to do tego stopnia, że widz mimowolnie odczuwa na sobie brak wyjścia z tej trudnej sytuacji. Wielka szkoda, że reżyserujący obraz Dariusz Gajewski tak bardzo uprościł przekaz i jednoznacznie podzielił swych bohaterów na raczej dobrych Polaków i raczej złych Szwedów. Film robi jednak ogromne wrażenie, a wcielający się w główne role aktorzy naprawdę zasługują na oklaski. Warto obejrzeć. 8/10.


"The Walk. Sięgając chmur", reż. Robert Zemeckis, 2015
Dawno nie widziałem filmu, który równie mocno by mnie zachwycał, co irytował. Reżyser "Forresta Gumpa" i "Cast away" w pełnej krasie korzysta z efektów specjalnych i prezentując widzom podniebną wędrówkę między szczytami wież World Trace Center osiąga zamierzone cele - pocą nam się ręce, przymykamy oczy, szepczemy "woooow" (efekty 3D naprawdę robią wrażenie). Niestety, za dużo tutaj tej całej widowiskowości, a za mało człowieka. Owszem, Gordon-Levitt dwoi się i troi, aby w interesujący sposób ukazać fascynującą postać Philippe'a Petita, ale efekt nie jest taki, jakiego byśmy oczekiwali. Otrzymujemy bowiem postać-karykaturę, którą bez większego trudu zaczynamy postrzegać jako szaleńca, a nie człowieka, który żyje dla swej pasji. Zemeckis trzyma nas w napięciu niemal do samego końca, ale w którymś momencie owe napięcie zaczyna zmieniać się w znużenie. Ktoś tu chyba przeholował, ktoś chyba zapomniał o tym, żeby na końcu nie kierować się pychą... Nieładnie panie reżyserze, oj nieładnie... Mimo wszystko, za muzykę, za widoki, za efekty specjalne - 7/10.
 


A więcej o filmach i serialach, które mi się podobały (lub też nie) już wkrótce w podsumowaniu 2015 roku. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz