środa, 12 sierpnia 2015

Love is a losing game… - Amy (reż. Asif Kapadia, 2015)

Nie byłem fanem Amy Winehouse. Owszem, tak jak cały świat zachwycałem się takimi hitami jak Rehab czy Back to black, ale postać wokalistki kojarzyła mi się niemal wyłącznie z kolejnymi skandalami. W chwili jej śmierci miałem przed oczami krzykliwe nagłówki gazet i zdjęcia, na których pijana i naćpana wokalistka przypominała wrak człowieka. Do wczorajszego dnia odbierałem ją jako rozpuszczoną gwiazdkę, która nie mogła poradzić sobie ze swym ogromnym sukcesem i w efekcie marnie skończyła. Dziś, kiedy jestem już po seansie najnowszego dokumentu Asifa Kapadii, zupełnie inaczej patrzę na postać piosenkarki, a irytujące mnie dotychczas słowa „wszyscy są winni śmierci Amy poza nią samą” nabrały dla mnie w końcu nowego znaczenia. To wręcz niewyobrażalne, jak bardzo można być samotnym i nieszczęśliwym będąc jednocześnie u szczytu sławy, w tłumie ludzi. Od czasu obejrzenia filmu Kapadii wciąż brzmią mi w uszach słowa kolejnych piosenek Winehouse i ciężko pozbyć mi się uczucia przygnębienia i smutku. Wielka postać, wielka muzyka, wielkie kino. Szczegóły poniżej.


Film Kapadii to dokumentalna opowieść o zmarłej w 2011 roku w wieku 27 lat brytyjskiej wokalistce Amy Winehouse. To historia dziewczyny obdarzonej fenomenalnym talentem, która w bardzo krótkim czasie stała się światową gwiazdą. Film został zrealizowany dzięki nieznanym do tej pory materiałom archiwalnym, z bardzo bliska pokazującym jej zawrotną karierę, presję globalnego sukcesu, potrzebę ryzykownego życia i trudne związki z mężczyznami.

Kapadia nie jest w swym filmie jedynie obserwatorem. Reżyser bardzo subtelnie i niemal niezauważalnie ocenia osoby z otoczenia Winehouse, przez co film ukazuje nam ją jako ofiarę popkultury XXI wieku. Widzowie mają okazję poznać bliżej rodziców Amy: matkę, która kompletnie ignoruje jej problemy z bulimią i ojca, który pojawia się w jej życiu dopiero wówczas, kiedy jest już sławna. Jest też Blake, czyli mąż, który nie tylko nałogowo zażywa wszystkie możliwe środki odurzające, ale też zdaje się kochać światła reflektorów bardziej niż sama zainteresowana. Na drugim planie mamy wytwórnie płytowe, dystrybutorów, promotorów i agentów, których nie obchodzi czyjś stan zdrowia czy samopoczucie – hajs się musi zgadzać. Przewija się tu też wiele gwiazd popkultury, nie tylko innych muzyków czy celebrytów, ale też dziennikarzy, którzy dla słupków oglądalności swych programów z dnia na dzień potrafią całkowicie zmienić swe nastawienie i zaczynają uprawiać przemysł pogardy: z zachwytów przechodzą znienacka do plucia jadem. Na szarym końcu są wszechobecni i natarczywi paparazzi oraz fani, zwykli ludzie, którzy z miłości do swej idolki nie cofną się przed niczym. Oglądając na ekranie te wszystkie hieny widzowi może zrobić się w pewnym momencie niedobrze. Nie od dziś wiadomo, że nawet najsilniejszy organizm nie przetrwa, jeśli zasiedli go tak duża liczba pasożytów.

A Amy chciała po prostu kochać. Nie udało jej się zaznać miłości w rodzinnym domu, później z kolei bardzo źle lokowała swe uczucia. Śmiem twierdzić, iż właśnie brak prawdziwej miłości popchnął ją w kierunku alkoholu i narkotyków. Co więcej, zdaje mi się, że ona mogła zdawać sobie sprawę, iż większość otaczających ją osób, w tym również tych najbliższych (ojciec, mąż), jest przy niej tylko ze względu na pieniądze. Taka świadomość może okazać się wykańczająca… Jakże wymowna jest scena, w której mąż Amy wkracza na plan zdjęciowy i widząc obiektyw zaczyna ją całować. Jakże obłudna jest postawa ojca, który zjawia się u swej córki z bandą wścibskich dziennikarzy i wprost zachęca ich do tego, aby wszystko filmowali. I jeszcze słowa matki, która przyznaje się, że w żaden sposób nie skomentowała słów swej nastoletniej córki o tym, iż odkryła nową cudowną dietę, która polega na tym, że może jeść, co tylko chce, pod warunkiem, że potem wszystko zwymiotuje. Oglądając i słuchając tego wszystkiego człowiekowi włos się na głowie jeży… I, jestem co do tego przekonany, nie trzeba być popularną piosenkarką, aby w takim otoczeniu popaść w uzależnienie.

Z drugiej strony, gdyby nie te wszystkie problemy, świat nie poznałby hitów Winehouse. Teksty wszystkich jej piosenek pisało samo życie. Gdyby Amy nie doświadczyła na własnej skórze tego wszystkiego, nigdy nie powstałyby hity, za które zgarnęła najważniejsze nagrody w przemyśle muzycznym. Amatorskie nagrania jasno pokazują, jaką osobą w życiu codziennym była ta utalentowana wokalistka. Prostolinijną, szczerą do bólu, charyzmatyczną, tak bardzo pragnącą skupienia na sobie czyjejś uwagi. W ostatnich miesiącach swego życia Winehouse tak bardzo znienawidziła samą siebie, że zechciała całkiem odciąć się od przeszłości i rozpocząć wszystko od nowa, z zupełnie innymi ludźmi i nowym materiałem. Niestety, nie udało się. Otaczające ją pasożyty oraz używki wygrały. A przecież sama śpiewała, że love is a losing game

Nieważne, czy lubiliście Winehouse i słuchaliście jej piosenek. Musicie obejrzeć ten film, koniecznie. 8/10.    

2 komentarze: