Nie byłem fanem Amy Winehouse. Owszem,
tak jak cały świat zachwycałem się takimi hitami jak Rehab czy Back to black,
ale postać wokalistki kojarzyła mi się niemal wyłącznie z kolejnymi skandalami.
W chwili jej śmierci miałem przed oczami krzykliwe nagłówki gazet i zdjęcia, na
których pijana i naćpana wokalistka przypominała wrak człowieka. Do
wczorajszego dnia odbierałem ją jako rozpuszczoną gwiazdkę, która nie mogła
poradzić sobie ze swym ogromnym sukcesem i w efekcie marnie skończyła. Dziś,
kiedy jestem już po seansie najnowszego dokumentu Asifa Kapadii, zupełnie
inaczej patrzę na postać piosenkarki, a irytujące mnie dotychczas słowa
„wszyscy są winni śmierci Amy poza nią samą” nabrały dla mnie w końcu nowego
znaczenia. To wręcz niewyobrażalne, jak bardzo można być samotnym i
nieszczęśliwym będąc jednocześnie u szczytu sławy, w tłumie ludzi. Od czasu
obejrzenia filmu Kapadii wciąż brzmią mi w uszach słowa kolejnych piosenek
Winehouse i ciężko pozbyć mi się uczucia przygnębienia i smutku. Wielka postać,
wielka muzyka, wielkie kino. Szczegóły poniżej.
Film Kapadii to dokumentalna
opowieść o zmarłej w 2011 roku w wieku 27 lat brytyjskiej wokalistce Amy
Winehouse. To historia dziewczyny obdarzonej fenomenalnym talentem, która w
bardzo krótkim czasie stała się światową gwiazdą. Film został zrealizowany
dzięki nieznanym do tej pory materiałom archiwalnym, z bardzo bliska
pokazującym jej zawrotną karierę, presję globalnego sukcesu, potrzebę ryzykownego
życia i trudne związki z mężczyznami.
Kapadia nie jest w swym filmie
jedynie obserwatorem. Reżyser bardzo subtelnie i niemal niezauważalnie ocenia
osoby z otoczenia Winehouse, przez co film ukazuje nam ją jako ofiarę
popkultury XXI wieku. Widzowie mają okazję poznać bliżej rodziców Amy: matkę,
która kompletnie ignoruje jej problemy z bulimią i ojca, który pojawia się w
jej życiu dopiero wówczas, kiedy jest już sławna. Jest też Blake, czyli mąż,
który nie tylko nałogowo zażywa wszystkie możliwe środki odurzające, ale też
zdaje się kochać światła reflektorów bardziej niż sama zainteresowana. Na
drugim planie mamy wytwórnie płytowe, dystrybutorów, promotorów i agentów,
których nie obchodzi czyjś stan zdrowia czy samopoczucie – hajs się musi
zgadzać. Przewija się tu też wiele gwiazd popkultury, nie tylko innych muzyków
czy celebrytów, ale też dziennikarzy, którzy dla słupków oglądalności swych
programów z dnia na dzień potrafią całkowicie zmienić swe nastawienie i
zaczynają uprawiać przemysł pogardy: z zachwytów przechodzą znienacka do plucia
jadem. Na szarym końcu są wszechobecni i natarczywi paparazzi oraz fani, zwykli
ludzie, którzy z miłości do swej idolki nie cofną się przed niczym. Oglądając
na ekranie te wszystkie hieny widzowi może zrobić się w pewnym momencie
niedobrze. Nie od dziś wiadomo, że nawet najsilniejszy organizm nie przetrwa,
jeśli zasiedli go tak duża liczba pasożytów.
A Amy chciała po prostu kochać.
Nie udało jej się zaznać miłości w rodzinnym domu, później z kolei bardzo źle
lokowała swe uczucia. Śmiem twierdzić, iż właśnie brak prawdziwej miłości
popchnął ją w kierunku alkoholu i narkotyków. Co więcej, zdaje mi się, że ona
mogła zdawać sobie sprawę, iż większość otaczających ją osób, w tym również
tych najbliższych (ojciec, mąż), jest przy niej tylko ze względu na pieniądze.
Taka świadomość może okazać się wykańczająca… Jakże wymowna jest scena, w
której mąż Amy wkracza na plan zdjęciowy i widząc obiektyw zaczyna ją całować.
Jakże obłudna jest postawa ojca, który zjawia się u swej córki z bandą
wścibskich dziennikarzy i wprost zachęca ich do tego, aby wszystko filmowali. I
jeszcze słowa matki, która przyznaje się, że w żaden sposób nie skomentowała
słów swej nastoletniej córki o tym, iż odkryła nową cudowną dietę, która polega
na tym, że może jeść, co tylko chce, pod warunkiem, że potem wszystko
zwymiotuje. Oglądając i słuchając tego wszystkiego człowiekowi włos się na
głowie jeży… I, jestem co do tego przekonany, nie trzeba być popularną
piosenkarką, aby w takim otoczeniu popaść w uzależnienie.
Z drugiej strony, gdyby nie te
wszystkie problemy, świat nie poznałby hitów Winehouse. Teksty wszystkich jej
piosenek pisało samo życie. Gdyby Amy nie doświadczyła na własnej skórze tego
wszystkiego, nigdy nie powstałyby hity, za które zgarnęła najważniejsze nagrody
w przemyśle muzycznym. Amatorskie nagrania jasno pokazują, jaką osobą w życiu
codziennym była ta utalentowana wokalistka. Prostolinijną, szczerą do bólu,
charyzmatyczną, tak bardzo pragnącą skupienia na sobie czyjejś uwagi. W
ostatnich miesiącach swego życia Winehouse tak bardzo znienawidziła samą
siebie, że zechciała całkiem odciąć się od przeszłości i rozpocząć wszystko od
nowa, z zupełnie innymi ludźmi i nowym materiałem. Niestety, nie udało się.
Otaczające ją pasożyty oraz używki wygrały. A przecież sama śpiewała, że love is a losing game…
Nieważne, czy lubiliście
Winehouse i słuchaliście jej piosenek. Musicie obejrzeć ten film, koniecznie.
8/10.
Wspaniały film :)
OdpowiedzUsuńFajny wpis
OdpowiedzUsuń