środa, 15 kwietnia 2015

O wojnie po raz enty – Furia (Fury), reż. David Ayer, 2014



Wydawać by się mogło, że na temat wojen zostało powiedziane/napisane/pokazane już wszystko, a tymczasem co roku powstają kolejne filmy o tej tematyce, które nie dość, że są realizowane z ogromnym rozmachem, to w dodatku niezmiennie nas poruszają. Tak jest również w przypadku Furii, najnowszego filmu Davida Ayera, twórcy genialnych Bogów ulicy. Furię mogliśmy oglądać w polskich kinach już kilka miesięcy temu, ale ponieważ nie zrecenzowałem filmu od razu, notka zawieruszyła mi się pośród innych, nieskończonych. Dziś chcę wrócić do tego tytułu i bardzo mocno Wam go polecić. Nie jest to kino lekkie, przyjemne, nie jest to również kino dla wrażliwców, ale mimo wszystko uważam, że każda dorosła osoba powinna je zobaczyć. To bez wątpienia najlepszy film wojenny 2014 roku. Zachęcam do zapoznania się z całą recenzją Furii.


Kwiecień 1945 roku. Po sforsowaniu Renu zwycięskie alianckie armie maszerują w kierunku Berlina. W Niemczech narasta jednak fanatyczny opór kierowany przez wierne wodzowi oddziały SS. Powołane zostaje także pospolite ruszenie, w skład którego nierzadko wchodzą również kobiety i dzieci. Amerykańskie oddziały pancerne ponoszą duże straty. Jednym z czołgów 2. Dywizji Pancernej, nazywanym pieszczotliwie "Furią", dowodzi sierżant Don Collier (Brad Pitt). Do jego załogi dołącza Norman Ellison (Logan Lerman) przebywający w armii od zaledwie ośmiu tygodni. Niewinny, nieskażony jeszcze brutalnością wojny młodzieniec dopasowuje się do zaprawionych w bojach weteranów, takich jak Boyd Swan (Shia LaBeouf), Grady Travis (Jon Bernthal) i Trini Garcia (Michael Peña). Niebawem pluton czołgów, do którego przynależy "Furia", otrzymuje niebezpieczne zadanie (źródło: Filmweb.pl).

Furia różni się od innych filmów o tematyce wojennej. Krajobraz wojny staje się dla Ayera tłem dla ukazania przemiany chłopca w mężczyznę. Jest to krajobraz wyjątkowo nieprzychylny, ale Norman w głębi serca wie, że jeśli nie porzuci swych zasad i sam nie zacznie postępować zgodnie z regułami otaczającej go brutalnej rzeczywistości, to najzwyczajniej w świecie nie przetrwa. W świecie tym trup ściele się gęsto, w przestrzeni powietrznej wciąż latają pociski, a wokół można zobaczyć tylko czołgi, zahartowanych żołnierzy oraz krew. Mnóstwo krwi. Tak, trzeba przyznać, że film zawiera kilka naprawdę makabrycznych scen, ale one tylko wzmacniają jego przekaz. W połączeniu ze świetnym aktorstwem i patetyczną ścieżką dźwiękową film na naprawdę mocny wydźwięk. Wspomniany przekaz, jak w przypadku wszystkich takich filmów, jest dosyć prosty – wojna to czyste zło.

Na przykładzie swych bohaterów Ayer pokazuje widzom, że w czasie wojny absolutnie nic nie ma znaczenia. Religia (modlitwa przy posiłku w takich okolicznościach przywodzi na myśl fanatyzm), miłość (inicjacja seksualna Normana i bolesne zmierzenie się z rzeczywistością) czy przyjaźń (pamiętna scena przy stole w domu Niemek) nabierają zupełnie innego znaczenia. Zmienia się także zachowanie ludzi, którzy często tracą swe zmysły i zamieniają się w bezrozumne potwory. W Furii można zobaczyć kilku różnych bohaterów, z których każdy zdaje się mieć inny sposób na przetrwanie wojny. Trzeba przyznać, że Ayer powołał do życia bardzo atrakcyjną dla widzów ekipę amerykańskich herosów, z Bradem Pittem na czele. 

Pitt bardzo dobrze poradził sobie z rolą zahartowanego wojną twardziela - każda zmarszczka na jego twarzy mimowolnie kojarzy się ze zmęczeniem spowodowanym wojną. Największe wrażenie zrobił jednak na mnie Logan Lerman, któremu znakomitą karierę wróżyłem już po obejrzeniu Charliego. Ten 23-letni aktor w świetny sposób oddał charakter chłopaka, który nie chce pogodzić się z tym, co dzieje się wokół niego. Na uwagę zasługują też ciekawe role LaBeoufa oraz Bernthala. Widzowie muszą się przygotować na to, że podczas 2,5-godzinnego seansu większą połowę filmu spędzą we wnętrzu czołgu. I chociaż ktoś może powiedzieć, że to już przecież było, to mimo wszystko ogląda się to rewelacyjnie. Każdy fan filmów wojennych będzie zachwycony.

Polecam. 8/10.

5 komentarzy:

  1. Nie mogę się zgodzić, choć filmy wojenne lubię. Wizualnie imponująco, ale emocjonalnie raczej słabo. To ostatnie jednak mocno zależne jest od poziomu wrażliwości widza i jego podatności na zastosowane tu chwyty.
    Pisałem o tym u siebie:
    http://slesz.blogspot.com/2015/03/filmowy-twitter-cz-12.html#furia
    A z filmów Ayera zdecydowanie bardziej podobał mi się "Sabotaż", który z niezrozumiałych dla mnie powodów nie pojawił się nawet w polskich kinach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja również nie mogę się zgodzić z tak wysoką oceną. Dla mnie film pełen schematów przerysowanych do granic możliwości. To tacy trochę amerykańscy "Czterej pancerni" bez psa w wersji "krew i flaki".
    Też już o tym filmie pisałem jakiś czas temu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Na filmach nie da się przekazać wszystkiego o wojnie. Ten, kto jej nie przeżył, nigdy nie zrozumie ogromu cierpienia jaki ze sobą niesie. Filmy mogą być tylko jego namiastką, dlatego tak chętnie je oglądamy..paradoksalnie dążymy do poznania najgorszego bólu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale moga byc filmy sugestywnie oddajace obraz wojny tzw. dramaty wojenne i moze byc kino akcji majace jedynie widza rozerwac nie dostarczajac glebszych przezyc emocjonalnych. Jest tez taki gatunek jak s-f. W tym przypadku autorom wyszedl mix wszystkich trzech.

      Usuń