niedziela, 12 kwietnia 2015

O filmach przyjemnych – Zacznijmy od nowa (Begin Again), Podróż na sto stóp (The Hundred-Foot Journey), Wypisz, wymaluj… miłość (Words and Pictures)



Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią, przez ostatnie 2 tygodnie zrobiłem sobie mały odpoczynek od bloga. Nie pisałem notek, wrzucałem pojedyncze posty na Facebooka, przystopowałem ze śledzeniem innych blogów filmowych. I choć może ciężko Wam w to uwierzyć, każdego dnia w ciągu tych dwóch tygodni czułem ogromne wyrzuty sumienia. Bo co, jeśli ta przerwa spodoba mi się na tyle, że całkiem zrezygnuję z pisania? A przecież nie raz obiecywałem, że będę dla Was pisał dopóki tylko będziecie chcieli mnie czytać. Spokojna głowa, nic się w tej kwestii nie zmieniło. Owszem, zrobiłem sobie krótką przerwę w pisaniu notek (to podobno wpływa pozytywnie na wenę), ale nie zrezygnowałem z oglądania filmów. Przez te dwa tygodnie nadrobiłem wszystkie zaległości z 2014 roku i do bycia na bieżąco brakuje mi już tylko jakieś 10 tytułów z bieżącego roku. Co prawda kompletnie zaniedbałem seriale, ale planuję je nadrobić w czasie kinowego sezonu ogórkowego, czyli w lipcu i sierpniu. Tymczasem dziś wracam do Was z notką niezwykle przyjemną, dotyczącą filmów, których oglądanie najzwyczajniej w świecie jest… przyjemne. Wszystkie trzy tytuły bardzo gorąco Wam polecam, ich seanse działają na widza bardzo odprężająco. Szczegóły poniżej.


Zacznijmy od nowa (Begin Again), reż. John Carney, 2013
Ona – Gretta (Keira Knightley), początkująca piosenkarka i kompozytorka, znalazła się w Nowym Jorku, bo towarzyszy swemu chłopakowi (Adam Levine) – wziętemu muzykowi, negocjującemu kontrakt życia. Są piękni, szczęśliwi, bogaci, świat zdaje się leżeć u ich stóp! On (Mark Ruffalo), mieszkający od lat na Manhattanie producent muzyczny, powoli traci kontakt z rzeczywistością… Rozstał się z żoną (Catherine Keener), jego kontakt z dorastającą córką (Hailee Steinfeld) słabnie, a do tego właśnie wyrzucono go z pracy. Wizyta w małej knajpie, w której występuje Gretta, na zawsze odmieni życie tych dwojga… (źródło: Filmweb.pl).


Nie, to wbrew pozorom wcale nie jest komedia romantyczna! I całe szczęście, bo wątek miłosny pomiędzy dwójką głównych bohaterów zepsułby całą tę historię. Jeśli jesteście zmęczeni po całym dniu i chcecie z lampką wina w ręku zrelaksować się przy ciepłym filmie z fenomenalną ścieżką dźwiękową, to ten film jest właśnie dla Was. Dawno nie widziałem równie lekkiego, mądrego i przyjemnego filmu co Zacznijmy od nowa. To film nie tylko o ludzkich uczuciach, emocjonalnych górach i dolinach, ale przede wszystkim o związku człowieka z muzyką. To właśnie muzyka łączy ludzi, wpływa na relacje między nimi, naprawia świat. Rozpoczynając seans nastawiałem się na kolejną infantylną bajeczkę, a dostałem oryginalny film z morałem. I choć szczerze nienawidzę Knightley (chyba nigdy ostatecznie się do niej nie przekonam), tak tutaj zagrała całkiem nieźle. Nadal jestem też kompletnie zaskoczony, iż potrafi ona tak pięknie śpiewać! Piosenek z filmu słucham do dziś i zapewne na długo pozostaną one na mojej mp3. Ruffalo, jak zwykle zresztą, zagrał bezbłędnie. Polecam, 8/10.



Podróż na sto stóp (The Hundred-Foot Journey), reż. Lasse Hallstrom, 2014
Dystyngowana Madame Mallory (Helen Mirren) od lat kieruje cenioną restauracją w niewielkiej miejscowości na południu Francji. Sława jej potraw wykracza daleko poza lokalną społeczność. A przyznana lokalowi prestiżowa gwiazdka w słynnym Przewodniku Michelina napawa dumą wszystkich mieszkańców. Pewnego dnia w miasteczku osiada rodzina emigrantów z Bombaju. Gdy przybysze otwierają skromny lokal vis a vis renomowanej restauracji, Madame Malory nie kryje oburzenia wobec ich kulinarnego nieokrzesania. Unoszące się w powietrzu zmysłowe nuty curry, kardamonu i kminu sprawiają jednak, że nowa knajpka zaczyna cieszyć się coraz większym zainteresowaniem. Czy uwodzicielskie smaki Orientu przekonają do życzliwych Hindusów również kuchenną arystokratkę? (źródło: Filmweb.pl).

Kolejny recenzowany dziś przeze mnie film ma nie tylko przyjemny wydźwięk, ale też ogromną klasę. Ale w końcu czegoż innego można by się spodziewać po Hallstromie, twórcy takich dzieł jak Mój przyjaciel Hachiko, Czekolada czy Wciąż ją kocham? Podróż na sto stóp to właśnie taka orientalna wersja Czekolady i jestem przekonany, że każdy fan poprzednich filmów Hallstroma się ze mną zgodzi. To film o różnicy pokoleń, wielokulturowości, o pasjach, talencie, spełnieniu swych marzeń. To wreszcie także film o miłości, samotności, przygodach i pysznej orientalnej kuchni. Mmmm, aż zachciało mi się to obejrzeć jeszcze raz. Oglądając Podróż na sto stóp w powietrzu naprawdę czuć nutę kardamonu… Genialna jak zawsze Helen Mirren w połączeniu z cudowną ścieżką dźwiękową i pięknymi zdjęciami gwarantują naprawdę miłe filmowe przeżycia. 7,5/10.



Wypisz, wymaluj… miłość (Words and Pictures), reż. Fred Schepisi, 2013
Choć Jack (Clive Owen) i Dina (Juliette Binoche) pracują w jednej szkole, z pozoru dzieli ich wszystko. On jest nauczycielem angielskiego, który nie stroni od alkoholu, ona malarką abstrakcyjną włoskiego pochodzenia. On zachwyca się możliwościami, jakie daje słowo pisane, ona uznaje tylko obrazy, które pobudzają wyobraźnię. Oboje są niespełnieni i nieszczęśliwi. On od lat nie może wydać książki, ona z powodu choroby przestała malować. Pewnego dnia Jack wpada na genialny pomysł. Chcąc oderwać swoich uczniów od telefonów komórkowych i mediów społecznościowych, planuje zainspirować ich prawdziwymi wartościami. Rzuca Dinie wyzwanie. Muszą udowodnić podopiecznym, co w życiu jest ważniejsze i co może ich więcej nauczyć: słowa, czy obrazy? Dina podejmuje się zadania i przystępuje do rywalizacji. Wkrótce Jack i Dina przekonają się, że więcej ich łączy niż dzieli, a prawdziwe problemy tkwią w nich samych (źródło: Filmweb.pl).

Sięgnąłem po ten film ze względu na ogromną sympatię do Owena i Binoche. Ani trochę się nie zawiodłem, każde z nich zagrało fenomenalnie, ale największym plusem filmu okazał się bardzo dobry scenariusz. Schepisi z wyjątkową subtelnością połączył ze sobą trzy gatunki filmowe: dramat, komedię i romans. W efekcie otrzymaliśmy to, o czym dystrybutorzy krzyczą na plakacie – nieprzeciętną i błyskotliwą komedię romantyczną. Wypisz, wymaluj… miłość nie jest tak dobre jak dwa wyżej zrecenzowane filmy, momentami jest infantylnie i nużąco, ale na plus zaliczyć należy brak zbędnego melodramatyzmu. To film o walce nie tylko słów i obrazów, ale przede wszystkim dwóch silnych osobowości. Dialogi Jacka i Diny są rozkoszne i bez wahania odważę się porównać je do tych z trylogii miłosnej Linklatera. Polecam, 7/10. 


Jakie inne przyjemne filmy możecie mi polecić? :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz