Zgodnie z wcześniejszą
zapowiedzią, przez ostatnie 2 tygodnie zrobiłem sobie mały odpoczynek od bloga.
Nie pisałem notek, wrzucałem pojedyncze posty na Facebooka, przystopowałem ze
śledzeniem innych blogów filmowych. I choć może ciężko Wam w to uwierzyć,
każdego dnia w ciągu tych dwóch tygodni czułem ogromne wyrzuty sumienia. Bo co,
jeśli ta przerwa spodoba mi się na tyle, że całkiem zrezygnuję z pisania? A
przecież nie raz obiecywałem, że będę dla Was pisał dopóki tylko będziecie
chcieli mnie czytać. Spokojna głowa, nic się w tej kwestii nie zmieniło.
Owszem, zrobiłem sobie krótką przerwę w pisaniu notek (to podobno wpływa
pozytywnie na wenę), ale nie zrezygnowałem z oglądania filmów. Przez te dwa
tygodnie nadrobiłem wszystkie zaległości z 2014 roku i do bycia na bieżąco
brakuje mi już tylko jakieś 10 tytułów z bieżącego roku. Co prawda kompletnie
zaniedbałem seriale, ale planuję je nadrobić w czasie kinowego sezonu ogórkowego,
czyli w lipcu i sierpniu. Tymczasem dziś wracam do Was z notką niezwykle
przyjemną, dotyczącą filmów, których oglądanie najzwyczajniej w świecie jest…
przyjemne. Wszystkie trzy tytuły bardzo gorąco Wam polecam, ich seanse działają
na widza bardzo odprężająco. Szczegóły poniżej.
Zacznijmy od nowa (Begin Again), reż. John Carney, 2013
Ona – Gretta (Keira Knightley),
początkująca piosenkarka i kompozytorka, znalazła się w Nowym Jorku, bo
towarzyszy swemu chłopakowi (Adam Levine) – wziętemu muzykowi, negocjującemu
kontrakt życia. Są piękni, szczęśliwi, bogaci, świat zdaje się leżeć u ich
stóp! On (Mark Ruffalo), mieszkający od lat na Manhattanie producent muzyczny,
powoli traci kontakt z rzeczywistością… Rozstał się z żoną (Catherine Keener),
jego kontakt z dorastającą córką (Hailee Steinfeld) słabnie, a do tego właśnie
wyrzucono go z pracy. Wizyta w małej knajpie, w której
występuje Gretta, na zawsze odmieni życie tych dwojga… (źródło: Filmweb.pl).
Nie, to
wbrew pozorom wcale nie jest komedia romantyczna! I całe szczęście, bo wątek
miłosny pomiędzy dwójką głównych bohaterów zepsułby całą tę historię. Jeśli
jesteście zmęczeni po całym dniu i chcecie z lampką wina w ręku zrelaksować się
przy ciepłym filmie z fenomenalną ścieżką dźwiękową, to ten film jest właśnie
dla Was. Dawno nie widziałem równie lekkiego, mądrego i przyjemnego filmu co Zacznijmy od nowa. To film nie tylko o
ludzkich uczuciach, emocjonalnych górach i dolinach, ale przede wszystkim o
związku człowieka z muzyką. To właśnie muzyka łączy ludzi, wpływa na relacje
między nimi, naprawia świat. Rozpoczynając seans nastawiałem się na kolejną
infantylną bajeczkę, a dostałem oryginalny film z morałem. I choć szczerze
nienawidzę Knightley (chyba nigdy ostatecznie się do niej nie przekonam), tak
tutaj zagrała całkiem nieźle. Nadal jestem też kompletnie zaskoczony, iż
potrafi ona tak pięknie śpiewać! Piosenek z filmu słucham do dziś i zapewne na
długo pozostaną one na mojej mp3. Ruffalo, jak zwykle zresztą, zagrał
bezbłędnie. Polecam, 8/10.
Podróż na sto stóp (The Hundred-Foot Journey), reż. Lasse Hallstrom, 2014
Dystyngowana Madame Mallory
(Helen Mirren) od lat kieruje cenioną restauracją w niewielkiej miejscowości na
południu Francji. Sława jej potraw wykracza daleko poza lokalną społeczność. A
przyznana lokalowi prestiżowa gwiazdka w słynnym Przewodniku Michelina napawa
dumą wszystkich mieszkańców. Pewnego dnia w miasteczku osiada rodzina
emigrantów z Bombaju. Gdy przybysze otwierają skromny lokal vis a vis
renomowanej restauracji, Madame Malory nie kryje oburzenia wobec ich kulinarnego nieokrzesania. Unoszące się w powietrzu zmysłowe
nuty curry, kardamonu i kminu sprawiają jednak, że nowa knajpka zaczyna cieszyć
się coraz większym zainteresowaniem. Czy uwodzicielskie smaki Orientu
przekonają do życzliwych Hindusów również kuchenną arystokratkę? (źródło:
Filmweb.pl).
Kolejny recenzowany dziś przeze
mnie film ma nie tylko przyjemny wydźwięk, ale też ogromną klasę. Ale w końcu
czegoż innego można by się spodziewać po Hallstromie, twórcy takich dzieł jak Mój przyjaciel Hachiko, Czekolada czy Wciąż
ją kocham? Podróż na sto stóp to
właśnie taka orientalna wersja Czekolady
i jestem przekonany, że każdy fan poprzednich filmów Hallstroma się ze mną
zgodzi. To film o różnicy pokoleń, wielokulturowości, o pasjach, talencie,
spełnieniu swych marzeń. To wreszcie także film o miłości, samotności,
przygodach i pysznej orientalnej kuchni. Mmmm, aż zachciało mi się to obejrzeć
jeszcze raz. Oglądając Podróż na sto stóp
w powietrzu naprawdę czuć nutę kardamonu… Genialna jak zawsze Helen Mirren w
połączeniu z cudowną ścieżką dźwiękową i pięknymi zdjęciami gwarantują naprawdę
miłe filmowe przeżycia. 7,5/10.
Wypisz, wymaluj… miłość (Words and Pictures), reż. Fred Schepisi, 2013
Choć Jack (Clive Owen) i Dina
(Juliette Binoche) pracują w jednej szkole, z pozoru dzieli ich wszystko. On
jest nauczycielem angielskiego, który nie stroni od alkoholu, ona malarką abstrakcyjną
włoskiego pochodzenia. On zachwyca się możliwościami, jakie daje słowo pisane,
ona uznaje tylko obrazy, które pobudzają wyobraźnię. Oboje są niespełnieni i
nieszczęśliwi. On od lat nie może wydać książki, ona z powodu choroby przestała
malować. Pewnego dnia Jack wpada na genialny pomysł. Chcąc oderwać swoich
uczniów od telefonów komórkowych i mediów
społecznościowych, planuje zainspirować ich prawdziwymi wartościami. Rzuca
Dinie wyzwanie. Muszą udowodnić podopiecznym, co w życiu jest ważniejsze i co
może ich więcej nauczyć: słowa, czy obrazy? Dina podejmuje się zadania i
przystępuje do rywalizacji. Wkrótce Jack i Dina przekonają się, że więcej ich
łączy niż dzieli, a prawdziwe problemy tkwią w nich samych (źródło:
Filmweb.pl).
Sięgnąłem po
ten film ze względu na ogromną sympatię do Owena i Binoche. Ani trochę się nie
zawiodłem, każde z nich zagrało fenomenalnie, ale największym plusem filmu
okazał się bardzo dobry scenariusz. Schepisi z wyjątkową subtelnością połączył
ze sobą trzy gatunki filmowe: dramat, komedię i romans. W efekcie otrzymaliśmy
to, o czym dystrybutorzy krzyczą na plakacie – nieprzeciętną i błyskotliwą
komedię romantyczną. Wypisz, wymaluj…
miłość nie jest tak dobre jak dwa wyżej zrecenzowane filmy, momentami jest
infantylnie i nużąco, ale na plus zaliczyć należy brak zbędnego melodramatyzmu.
To film o walce nie tylko słów i obrazów, ale przede wszystkim dwóch silnych
osobowości. Dialogi Jacka i Diny są rozkoszne i bez wahania odważę się porównać
je do tych z trylogii miłosnej Linklatera. Polecam, 7/10.
Jakie inne przyjemne filmy
możecie mi polecić? :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz