James McAvoy to bez wątpienia
jeden z najzdolniejszych brytyjskich aktorów. Mimo, że powoli zbliża się już do
magicznej 40-tki, na jego koncie wciąż znajduje się bardzo mało nagród za
filmowe osiągnięcia. Na 3 nominacje do nagród BAFTA, tylko jedna zamieniła się
w statuetkę, ta w kategorii „Największa aktorska nadzieja kina”. To oczywiście ogromne
wyróżnienie, ale wielu krytyków filmowych nadal twierdzi, iż jest to mało
prestiżowe „okazanie sympatii na kredyt”. Spośród hollywoodzkich nagród McAvoy
zdołał póki co zyskać jedynie nominację do Złotych Globów za rolę w Pokucie Wrighta. Oburzające jest to, iż
większość widzów utożsamia tego fenomenalnego aktora jedynie z rolą Charlesa
Xaviera z X-Menów. Przyznaję, że
bardzo długo czekałem, aż James dostanie rolę, w której będzie mógł pokazać wszystkim,
na co naprawdę go stać. Doczekałem się. Po świetnej roli w Trans, miałem okazję obejrzeć go w filmie, który chcę dziś dla Was
zrecenzować. Mimo, że oglądałem go już dobre kilka miesięcy temu, nadal siedzi
mi w głowie i czuję, że na długo jeszcze w niej pozostanie. Panie i Panowie,
zachęcam do zapoznania się z poniższą recenzją Brudu, prawdziwego filmu-petardy.
Edynburg. Detektyw Bruce
Robertson (James McAvoy) pracuje w wydziale kryminalnym
miejscowej policji. Jest uzależniony od alkoholu, narkotyków, seksu i
pornografii, zastrasza podejrzanych, bezczelnie wykorzystuje powierzoną mu
przez społeczeństwo władzę. Pewnego dnia dostaje do rozwiązania sprawę
brutalnego morderstwa japońskiego studenta. Bruce skupia się jednak bardziej na
zdobyciu upragnionego awansu na stanowisko inspektora. Aby osiągnąć swój cel,
cynicznie manipuluje kolegami z pracy i stosuje wszelkie możliwe brudne gierki.
Wierzy, że jeśli dostanie awans, odzyska żonę i córkę. Wkrótce wyniszczające
nałogi i intrygi wymierzone w konkurentów do awansu zaczynają odbijać się na
jego zdrowiu psychicznym (źródło: Filmweb.pl).
Jakże się cieszę, iż osoby
odpowiedzialne za tłumaczenie zagranicznych tytułów filmów nie spartoliły
roboty w tym przypadku. Bo choć tytuł jest szalenie prosty, to mówi o filmie absolutne
wszystko. Krótko mówiąc, mamy tu niezły syf. Najwięcej brudu za paznokciami ma
oczywiście główny bohater, który uzależniając się coraz bardziej od alkoholu,
narkotyków i pornografii popada w prawdziwą paranoję. Bruce jest przekonany, że
jeśli zdobędzie upragniony awans w pracy, to zdoła odzyskać zaufanie dwóch najważniejszych
kobiet w jego życiu: żony i córeczki. I właśnie dlatego zaczyna intrygować i manipulować
wszystkimi wokół. Główny bohater tak bardzo zatraca się w swych intrygach, że
nie zauważa, kiedy sytuacja wymyka się spod kontroli… Finał jest mega
zaskakujący – ja w życiu czegoś takiego się nie spodziewałem!
Brud to film spod znaku ADHD. Naprawdę trudno spotkać się z
produkcją, która od początku do końca utrzymuje takie tempo. Uwierzcie mi na
słowo, tutaj nie ma czasu na nawet sekundę nudy! Bardzo dobrze przemyślany
montaż w połączeniu ze zróżnicowaną ścieżką dźwiękową (usłyszycie tu wszystko,
od Merry Christmas Everyone do Born to be wild) nadaje temu obrazowi
niesamowitą dynamiczność. Jest bardzo niegrzecznie, seksistowsko, wulgarnie,
sprośnie. Pierwsze skrzypce gra tu wspomniany James McAvoy, który za rolę Bruce’a
zasługuje na jakieś trzy Oscary! Jego twarz jest odbiciem wszystkich emocji tej
postaci. Postaci, która zmienia się z prędkością światła i która wkurza, bawi i
wzrusza zarazem. Fenomenalna wizja mani i szaleństwa.
Bardzo gorąco polecam Wam Brud. To wyjątkowo zręczne połączenie niegrzecznej
komedii kryminalnej i dramatu. Mocne 8/10.
Dobry film:) warto zobaczyć!
OdpowiedzUsuń