niedziela, 26 kwietnia 2015

Film spod znaku ADHD – Brud (Filth), reż. Jon S. Baird, 2013



James McAvoy to bez wątpienia jeden z najzdolniejszych brytyjskich aktorów. Mimo, że powoli zbliża się już do magicznej 40-tki, na jego koncie wciąż znajduje się bardzo mało nagród za filmowe osiągnięcia. Na 3 nominacje do nagród BAFTA, tylko jedna zamieniła się w statuetkę, ta w kategorii „Największa aktorska nadzieja kina”. To oczywiście ogromne wyróżnienie, ale wielu krytyków filmowych nadal twierdzi, iż jest to mało prestiżowe „okazanie sympatii na kredyt”. Spośród hollywoodzkich nagród McAvoy zdołał póki co zyskać jedynie nominację do Złotych Globów za rolę w Pokucie Wrighta. Oburzające jest to, iż większość widzów utożsamia tego fenomenalnego aktora jedynie z rolą Charlesa Xaviera z X-Menów. Przyznaję, że bardzo długo czekałem, aż James dostanie rolę, w której będzie mógł pokazać wszystkim, na co naprawdę go stać. Doczekałem się. Po świetnej roli w Trans, miałem okazję obejrzeć go w filmie, który chcę dziś dla Was zrecenzować. Mimo, że oglądałem go już dobre kilka miesięcy temu, nadal siedzi mi w głowie i czuję, że na długo jeszcze w niej pozostanie. Panie i Panowie, zachęcam do zapoznania się z poniższą recenzją Brudu, prawdziwego filmu-petardy.


Edynburg. Detektyw Bruce Robertson (James McAvoy) pracuje w wydziale kryminalnym miejscowej policji. Jest uzależniony od alkoholu, narkotyków, seksu i pornografii, zastrasza podejrzanych, bezczelnie wykorzystuje powierzoną mu przez społeczeństwo władzę. Pewnego dnia dostaje do rozwiązania sprawę brutalnego morderstwa japońskiego studenta. Bruce skupia się jednak bardziej na zdobyciu upragnionego awansu na stanowisko inspektora. Aby osiągnąć swój cel, cynicznie manipuluje kolegami z pracy i stosuje wszelkie możliwe brudne gierki. Wierzy, że jeśli dostanie awans, odzyska żonę i córkę. Wkrótce wyniszczające nałogi i intrygi wymierzone w konkurentów do awansu zaczynają odbijać się na jego zdrowiu psychicznym (źródło: Filmweb.pl).

Jakże się cieszę, iż osoby odpowiedzialne za tłumaczenie zagranicznych tytułów filmów nie spartoliły roboty w tym przypadku. Bo choć tytuł jest szalenie prosty, to mówi o filmie absolutne wszystko. Krótko mówiąc, mamy tu niezły syf. Najwięcej brudu za paznokciami ma oczywiście główny bohater, który uzależniając się coraz bardziej od alkoholu, narkotyków i pornografii popada w prawdziwą paranoję. Bruce jest przekonany, że jeśli zdobędzie upragniony awans w pracy, to zdoła odzyskać zaufanie dwóch najważniejszych kobiet w jego życiu: żony i córeczki. I właśnie dlatego zaczyna intrygować i manipulować wszystkimi wokół. Główny bohater tak bardzo zatraca się w swych intrygach, że nie zauważa, kiedy sytuacja wymyka się spod kontroli… Finał jest mega zaskakujący – ja w życiu czegoś takiego się nie spodziewałem!

Brud to film spod znaku ADHD. Naprawdę trudno spotkać się z produkcją, która od początku do końca utrzymuje takie tempo. Uwierzcie mi na słowo, tutaj nie ma czasu na nawet sekundę nudy! Bardzo dobrze przemyślany montaż w połączeniu ze zróżnicowaną ścieżką dźwiękową (usłyszycie tu wszystko, od Merry Christmas Everyone do Born to be wild) nadaje temu obrazowi niesamowitą dynamiczność. Jest bardzo niegrzecznie, seksistowsko, wulgarnie, sprośnie. Pierwsze skrzypce gra tu wspomniany James McAvoy, który za rolę Bruce’a zasługuje na jakieś trzy Oscary! Jego twarz jest odbiciem wszystkich emocji tej postaci. Postaci, która zmienia się z prędkością światła i która wkurza, bawi i wzrusza zarazem. Fenomenalna wizja mani i szaleństwa.

Bardzo gorąco polecam Wam Brud. To wyjątkowo zręczne połączenie niegrzecznej komedii kryminalnej i dramatu. Mocne 8/10.

1 komentarz: