Jake Gyllenhaal to jeden z tych
aktorów, których wszyscy znają i nad talentem których wszyscy się rozwodzą, a
którzy z jakichś względów nie do końca zostają za swój warsztat docenieni. Do
grupy tej można zaliczyć między innymi tak popularnych aktorów jak Ryan Gosling
czy Ewan McGregor, którzy wciąż czekają na swojego Oscara (albo chociaż Złotego
Globa). Gyllenhaal ma co prawda na swoim koncie nominacje do tych
najważniejszych nagród (nominacja do Oscara za rolę w Tajemnicy Brokeback Mountain i do Złotego Globu za Miłość i inne używki), ale – nie
oszukujmy się – powinien mieć ich kilka razy więcej. Jestem szalenie ciekawy,
czy w tym roku w końcu uda ma się dosięgnąć szczytu. Jego rola w recenzowanym
dziś przeze mnie Wolnym strzelcu jest
absolutnie rewelacyjna i tylko dowodzi, jak duże aktorskie umiejętności posiada
Gyllenhaal. Rola życia? Być może. W kontekście Wolnego strzelca bardziej zastanawiające jest jednak to, czy
debiutujący w roli reżysera Dan Gilroy utrzyma tak wysoki poziom w swych
kolejnych filmach. Bo Nightcrawler
bez wątpienia zasługuje na same zachwyty! Pełna recenzja poniżej.
Film ukazuje, jak mroczne jest
oblicze amerykańskiego snu i jak wygląda człowiek, który dla sukcesu nie cofnie
się nawet przed zbrodnią. Jake Gyllenhaal występuje tu w życiowej kreacji wolnego
strzelca, którego stać na absolutnie wszystko, żeby wspiąć się po szczeblach
kariery kronikarza najniebezpieczniejszych dzielnic Los Angeles. Zobacz, jak
spełnia się American Dream w czasach, gdy sumienie jest wadą, a droga do
zwycięstwa nierzadko wiedzie po trupach (opis dystrybutora).
Czy we współczesnym świecie
mediów społecznościowych i dziennikarstwa uprawianego przez 24 godziny na dobę
istnieją jeszcze jakieś granice do przekroczenia? To właśnie to pytanie musiał
postawić sobie Dan Gilroy pisząc scenariusz do Wolnego strzelca. Szukając nań odpowiedzi objął kręgiem poszukiwań
znacznie szersze obszary, dzięki czemu w filmie pojawiają się również motywy american dream, sukcesu, ale też szeroko-rozumianej socjopatii. Główny
bohater, Lou Bloom, zaopatrzony w tanią kamerę i GPS, przemierza nocą ulice Los
Angeles w poszukiwaniu sensacji. Wypadki, rozboje i napady okazują się być
idealną pożywką dla takich jak on – wolnych strzelców, którzy nie mają żadnych
hamulców moralnych i którzy nie cofną się przed niczym, aby osiągnąć zamierzone
cele. Im więcej krwi i mózgu na wierzchu, tym lepiej. Telewizja potrafi bowiem
naprawdę sowicie wynagrodzić swych najlepszych reporterów…
Czy w Wolnym strzelcu chodzi jednak wyłącznie o ukazanie telewizji jako
żądnej sensacji nieczułej korporacji? Idąc tym tropem można wysunąć wniosek, iż
Gilroy na dobrą sprawę niczym nie różni się od przedstawionych w filmie
pozbawionych jakiejkolwiek moralności i zapatrzonych jedynie w słupki
oglądalności pracowników stacji telewizyjnej (świetna Rene Russo) – on sam
przyciąga widzów do kina dokładnie tym samym, czyli krwią i zepsuciem. Moim
zdaniem znacznie większą uwagę warto zwrócić na postać Lou Blooma, który
już w pierwszej scenie zostaje przedstawiony jako wyjątkowo inteligentny negocjator
i dyplomata. Pod zewnętrzną otoczką życiowego nieudacznika (Bloom jest
przeraźliwie blady, szczupły i ma wiecznie przetłuszczone włosy) kryje się
człowiek wyjątkowo żądny sławy i sukcesu. Aby je osiągnąć, jest w stanie zrobić
absolutnie wszystko, w tym nawet to najgorsze. Wszystkie wygłaszane przez niego
hasła i frazesy jasno dowodzą, jaką filozofią się kieruje i do czego dąży. I
choć oglądając film właściwie od pierwszych minut nienawidzi się tej postaci,
to słucha się jej z prawdziwą fascynacją.
Akcja filmu ma miejsce niemal
wyłącznie w nocy, co zazwyczaj daje filmowcom ogromne możliwości ciekawego
sposobu przedstawienia świata. Gilroy wszystkie te możliwości wykorzystuje,
gdyż ukazane w Wolnym strzelcu Los
Angeles wygląda naprawdę zjawiskowo. Kolorowe szyldy sklepów, neonowe reklamy i
światła ulicznych latarni rozświetlają ciemne zakątki Miasta Aniołów, które w
kontekście przedstawionych wydarzeń jawi nam się jako wyjątkowo niebezpieczne
miejsce do życia. Niepokojące brzmienia tylko wzmagają u widzów ciągłe poczucie
zagrożenia, a finałowe sceny pościgu samochodowego skutecznie podnoszą
adrenalinę. Dzięki wszystkim tym elementom (aktorstwo, scenariusz, montaż)
Wolny strzelec okazuje się być jednym z najciekawszych thrillerów minionego
roku. Bardzo mocno kibicuję Gyllenhaalowi i mam nadzieję, że w tym roku jego
warsztat w końcu zostanie doceniony.
Ze swojej strony bardzo gorąco
polecam Wolnego strzelca. Byłem na
nim w kinie ze znajomymi, z których 4 z 5 była naprawdę zadowolona z seansu.
8,5/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz