sobota, 29 listopada 2014

Po trupach do sławy – Wolny strzelec (Nightcrawler), reż. Dan Gilroy, 2014



Jake Gyllenhaal to jeden z tych aktorów, których wszyscy znają i nad talentem których wszyscy się rozwodzą, a którzy z jakichś względów nie do końca zostają za swój warsztat docenieni. Do grupy tej można zaliczyć między innymi tak popularnych aktorów jak Ryan Gosling czy Ewan McGregor, którzy wciąż czekają na swojego Oscara (albo chociaż Złotego Globa). Gyllenhaal ma co prawda na swoim koncie nominacje do tych najważniejszych nagród (nominacja do Oscara za rolę w Tajemnicy Brokeback Mountain i do Złotego Globu za Miłość i inne używki), ale – nie oszukujmy się – powinien mieć ich kilka razy więcej. Jestem szalenie ciekawy, czy w tym roku w końcu uda ma się dosięgnąć szczytu. Jego rola w recenzowanym dziś przeze mnie Wolnym strzelcu jest absolutnie rewelacyjna i tylko dowodzi, jak duże aktorskie umiejętności posiada Gyllenhaal. Rola życia? Być może. W kontekście Wolnego strzelca bardziej zastanawiające jest jednak to, czy debiutujący w roli reżysera Dan Gilroy utrzyma tak wysoki poziom w swych kolejnych filmach. Bo Nightcrawler bez wątpienia zasługuje na same zachwyty! Pełna recenzja poniżej.


Film ukazuje, jak mroczne jest oblicze amerykańskiego snu i jak wygląda człowiek, który dla sukcesu nie cofnie się nawet przed zbrodnią. Jake Gyllenhaal występuje tu w życiowej kreacji wolnego strzelca, którego stać na absolutnie wszystko, żeby wspiąć się po szczeblach kariery kronikarza najniebezpieczniejszych dzielnic Los Angeles. Zobacz, jak spełnia się American Dream w czasach, gdy sumienie jest wadą, a droga do zwycięstwa nierzadko wiedzie po trupach (opis dystrybutora).

Czy we współczesnym świecie mediów społecznościowych i dziennikarstwa uprawianego przez 24 godziny na dobę istnieją jeszcze jakieś granice do przekroczenia? To właśnie to pytanie musiał postawić sobie Dan Gilroy pisząc scenariusz do Wolnego strzelca. Szukając nań odpowiedzi objął kręgiem poszukiwań znacznie szersze obszary, dzięki czemu w filmie pojawiają się również motywy american dream, sukcesu, ale  też szeroko-rozumianej socjopatii. Główny bohater, Lou Bloom, zaopatrzony w tanią kamerę i GPS, przemierza nocą ulice Los Angeles w poszukiwaniu sensacji. Wypadki, rozboje i napady okazują się być idealną pożywką dla takich jak on – wolnych strzelców, którzy nie mają żadnych hamulców moralnych i którzy nie cofną się przed niczym, aby osiągnąć zamierzone cele. Im więcej krwi i mózgu na wierzchu, tym lepiej. Telewizja potrafi bowiem naprawdę sowicie wynagrodzić swych najlepszych reporterów…

Czy w Wolnym strzelcu chodzi jednak wyłącznie o ukazanie telewizji jako żądnej sensacji nieczułej korporacji? Idąc tym tropem można wysunąć wniosek, iż Gilroy na dobrą sprawę niczym nie różni się od przedstawionych w filmie pozbawionych jakiejkolwiek moralności i zapatrzonych jedynie w słupki oglądalności pracowników stacji telewizyjnej (świetna Rene Russo) – on sam przyciąga widzów do kina dokładnie tym samym, czyli krwią i zepsuciem. Moim zdaniem znacznie większą uwagę warto zwrócić na postać Lou Blooma, który już w pierwszej scenie zostaje przedstawiony jako wyjątkowo inteligentny negocjator i dyplomata. Pod zewnętrzną otoczką życiowego nieudacznika (Bloom jest przeraźliwie blady, szczupły i ma wiecznie przetłuszczone włosy) kryje się człowiek wyjątkowo żądny sławy i sukcesu. Aby je osiągnąć, jest w stanie zrobić absolutnie wszystko, w tym nawet to najgorsze. Wszystkie wygłaszane przez niego hasła i frazesy jasno dowodzą, jaką filozofią się kieruje i do czego dąży. I choć oglądając film właściwie od pierwszych minut nienawidzi się tej postaci, to słucha się jej z prawdziwą fascynacją.

Akcja filmu ma miejsce niemal wyłącznie w nocy, co zazwyczaj daje filmowcom ogromne możliwości ciekawego sposobu przedstawienia świata. Gilroy wszystkie te możliwości wykorzystuje, gdyż ukazane w Wolnym strzelcu Los Angeles wygląda naprawdę zjawiskowo. Kolorowe szyldy sklepów, neonowe reklamy i światła ulicznych latarni rozświetlają ciemne zakątki Miasta Aniołów, które w kontekście przedstawionych wydarzeń jawi nam się jako wyjątkowo niebezpieczne miejsce do życia. Niepokojące brzmienia tylko wzmagają u widzów ciągłe poczucie zagrożenia, a finałowe sceny pościgu samochodowego skutecznie podnoszą adrenalinę. Dzięki wszystkim tym elementom (aktorstwo, scenariusz, montaż) Wolny strzelec okazuje się być jednym z najciekawszych thrillerów minionego roku. Bardzo mocno kibicuję Gyllenhaalowi i mam nadzieję, że w tym roku jego warsztat w końcu zostanie doceniony.

Ze swojej strony bardzo gorąco polecam Wolnego strzelca. Byłem na nim w kinie ze znajomymi, z których 4 z 5 była naprawdę zadowolona z seansu. 8,5/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz