Nieustannie nadrabiam swoje
filmowo-serialowe zaległości (czy ja kiedykolwiek będę na bieżąco?) i obiecuję,
że już wkrótce zostaniecie zasypani toną
nowych notek. Póki co jednak chciałbym przedstawić Wam swoją opinię na temat filmu,
który miał być hitem minionej wiosny. O Noe:
Wybrany przez Boga pisali już chyba wszyscy znajomi blogerzy i zapewne
większość z Was, Drodzy Czytelnicy, już widziała ten film. Nie byłbym jednak
sobą, gdybym nie napisał przynajmniej kilku słów na temat Noah. Dlaczego? Bo to film Aronofsky’ego, który przez wielu jest
uważany za mistrza współczesnej reżyserii. Bo to film, w którym występuje
uwielbiana przeze mnie Emma Watson. I, wreszcie, bo szalenie uwielbiam
nowatorskie adaptacje powszechnie znanych historii. Film został właściwie
zmiażdżony przez krytyków i okrzyknięto go nawet mianem „najbardziej
rozczarowującego filmu początku roku 2014”. A ja się pytam, skąd tyle jadu?
Wskutek niegodziwości człowieka
świat zaczął obumierać. Zamieszkujący wielkie miasta potomkowie Kaina pogrążają
się w grzechu. Jedynie ród Seta stara się wykonywać wolę Stwórcy. Pewnej nocy
Noe (Russell Crowe), uzdrowiciel i były wojownik, widzi we śnie gigantyczną
powódź. Wraz ze swoją żoną Naameh (Jennifer Connelly) i trzema synami udaje się
po radę do swojego dziadka, Matuzalema (Anthony Hopkins). Tam przekonuje się,
że jego sen to zapowiedź potopu, mającego zniszczyć całą ludzkość. Pewien, że
Stwórca wyznaczył mu zadanie ocalenia niewinnych, Noe postanawia zbudować arkę
i umieścić w niej zwierzęta. Pomagają mu w tym kamienne olbrzymy zwane
Strażnikami. Po latach, gdy budowla jest prawie ukończona, a znaki wieszczące
zagładę stają się coraz wyraźniejsze, pojawia się Tubal-Kain (Ray Winstone).
Samozwańczy król i potomek pierwszego mordercy żąda miejsca w arce dla siebie i
swoich poddanych (źródło: Filmweb.pl).
Jak już wspomniałem, film jest
bardzo luźną adaptacją znanej wszystkim z biblii historii o Noe i jego arce.
Aronofsky, twórca takich hitów jak Pi,
Requiem dla snu czy Czarny łabędź, postanowił przedstawić
widzom swoją autorską wersję przygód jednej z najpopularniejszych postaci
biblijnych. I trzeba przyznać, że zrobił to w sposób kontrowersyjny. Noe nie jest tu
uosobieniem dobra, ciepła i miłości. Tak bardzo zatraca się on w swej
religijności, że z dnia na dzień staje się fanatykiem, w bardzo złym tego słowa
znaczeniu. Nade wszystko ufa on swemu Bogu i jest dla niego nawet w stanie
poświęcić ukochaną rodzinę i mordować innych. Dawno nie spotkałem się w kinie z
tak zaawansowanym stadium fanatyzmu i przyznaję, że chyba właśnie dlatego film
tak mocno mnie zaintrygował. Nomen omen, Noe:
Wybrany przez Boga to szalenie wciągająca pod względem fabularnym historia
i temu raczej nikt nie zaprzeczy.
Arka Noego ocieka emocjami,
Aronofsky ukazuje widzom całe spektrum bardzo różnych emocji, uczuć, moralnych
dylematów. Jest w niej schronienie i miejsce na miłość, ale są też łzy, krew i
zdrada. I choć to wszystko początkowo może odstraszać swą pompatycznością i
patetycznością, to w efekcie robi naprawdę niezłe wrażenie. Bardzo podobały mi
się efekty specjalne, muzyka Clinta Mansella i piękne zdjęcia Libatique’a.
Aktorsko film wypada bardzo dobrze, najsłabszym ogniwem jest bezapelacyjnie
Jennifer Connelly, która od początku nie pasowała mi do roli Naameh. Crowe
świetnie sprawdza się w roli rozdartego wewnętrznie fanatyka religijnego, Emma
Watson też jak zawsze nie zawodzi. Największą gwiazdą filmu okazuje się być
jednak Logan Lerman, którego większość widzów kojarzy jedynie z roli Percy’ego
Jacksona. Ja widziałem go już wcześniej w filmie Charlie (również u boku Emmy Watson) i już wtedy zrobił na mnie
ogromne wrażenie. Co na minus? Koszmarny plakat (!) i elementy sci-fi, które
nie pasowały mi do całej konwencji.
Podsumowując, Noe: Wybrany przez Boga to bardzo poprawnie zrealizowany, dobrze
zagrany i wciągający film, który z pewnością nie zasługuje na taki ogrom
negatywnych komentarzy, jakie na niego spadły. Ja śmiało polecam, 7/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz