piątek, 21 listopada 2014

O religijnym fanatyzmie - Noe: Wybrany przez Boga (Noah), reż. Darren Aronofsky, 2014



Nieustannie nadrabiam swoje filmowo-serialowe zaległości (czy ja kiedykolwiek będę na bieżąco?) i obiecuję, że już wkrótce zostaniecie zasypani  toną nowych notek. Póki co jednak chciałbym przedstawić Wam swoją opinię na temat filmu, który miał być hitem minionej wiosny. O Noe: Wybrany przez Boga pisali już chyba wszyscy znajomi blogerzy i zapewne większość z Was, Drodzy Czytelnicy, już widziała ten film. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie napisał przynajmniej kilku słów na temat Noah. Dlaczego? Bo to film Aronofsky’ego, który przez wielu jest uważany za mistrza współczesnej reżyserii. Bo to film, w którym występuje uwielbiana przeze mnie Emma Watson. I, wreszcie, bo szalenie uwielbiam nowatorskie adaptacje powszechnie znanych historii. Film został właściwie zmiażdżony przez krytyków i okrzyknięto go nawet mianem „najbardziej rozczarowującego filmu początku roku 2014”. A ja się pytam, skąd tyle jadu?


Wskutek niegodziwości człowieka świat zaczął obumierać. Zamieszkujący wielkie miasta potomkowie Kaina pogrążają się w grzechu. Jedynie ród Seta stara się wykonywać wolę Stwórcy. Pewnej nocy Noe (Russell Crowe), uzdrowiciel i były wojownik, widzi we śnie gigantyczną powódź. Wraz ze swoją żoną Naameh (Jennifer Connelly) i trzema synami udaje się po radę do swojego dziadka, Matuzalema (Anthony Hopkins). Tam przekonuje się, że jego sen to zapowiedź potopu, mającego zniszczyć całą ludzkość. Pewien, że Stwórca wyznaczył mu zadanie ocalenia niewinnych, Noe postanawia zbudować arkę i umieścić w niej zwierzęta. Pomagają mu w tym kamienne olbrzymy zwane Strażnikami. Po latach, gdy budowla jest prawie ukończona, a znaki wieszczące zagładę stają się coraz wyraźniejsze, pojawia się Tubal-Kain (Ray Winstone). Samozwańczy król i potomek pierwszego mordercy żąda miejsca w arce dla siebie i swoich poddanych (źródło: Filmweb.pl).

Jak już wspomniałem, film jest bardzo luźną adaptacją znanej wszystkim z biblii historii o Noe i jego arce. Aronofsky, twórca takich hitów jak Pi, Requiem dla snu czy Czarny łabędź, postanowił przedstawić widzom swoją autorską wersję przygód jednej z najpopularniejszych postaci biblijnych. I trzeba przyznać, że zrobił to w sposób kontrowersyjny. Noe nie jest tu uosobieniem dobra, ciepła i miłości. Tak bardzo zatraca się on w swej religijności, że z dnia na dzień staje się fanatykiem, w bardzo złym tego słowa znaczeniu. Nade wszystko ufa on swemu Bogu i jest dla niego nawet w stanie poświęcić ukochaną rodzinę i mordować innych. Dawno nie spotkałem się w kinie z tak zaawansowanym stadium fanatyzmu i przyznaję, że chyba właśnie dlatego film tak mocno mnie zaintrygował. Nomen omen, Noe: Wybrany przez Boga to szalenie wciągająca pod względem fabularnym historia i temu raczej nikt nie zaprzeczy.

Arka Noego ocieka emocjami, Aronofsky ukazuje widzom całe spektrum bardzo różnych emocji, uczuć, moralnych dylematów. Jest w niej schronienie i miejsce na miłość, ale są też łzy, krew i zdrada. I choć to wszystko początkowo może odstraszać swą pompatycznością i patetycznością, to w efekcie robi naprawdę niezłe wrażenie. Bardzo podobały mi się efekty specjalne, muzyka Clinta Mansella i piękne zdjęcia Libatique’a. Aktorsko film wypada bardzo dobrze, najsłabszym ogniwem jest bezapelacyjnie Jennifer Connelly, która od początku nie pasowała mi do roli Naameh. Crowe świetnie sprawdza się w roli rozdartego wewnętrznie fanatyka religijnego, Emma Watson też jak zawsze nie zawodzi. Największą gwiazdą filmu okazuje się być jednak Logan Lerman, którego większość widzów kojarzy jedynie z roli Percy’ego Jacksona. Ja widziałem go już wcześniej w filmie Charlie (również u boku Emmy Watson) i już wtedy zrobił na mnie ogromne wrażenie. Co na minus? Koszmarny plakat (!) i elementy sci-fi, które nie pasowały mi do całej konwencji.

Podsumowując, Noe: Wybrany przez Boga to bardzo poprawnie zrealizowany, dobrze zagrany i wciągający film, który z pewnością nie zasługuje na taki ogrom negatywnych komentarzy, jakie na niego spadły. Ja śmiało polecam, 7/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz