Ci, którzy stale mnie czytają,
doskonale wiedzą, że bronię polskich filmów przy każdej możliwej okazji.
Niezmiennie twierdzę, że mamy grono bardzo zdolnych aktorów (zwłaszcza tych
reprezentujących młode pokolenie) i że 2013 był dla polskiego kina rokiem przełomowym,
o czym świadczy chociażby ogromny międzynarodowy sukces Idy Pawlikowskiego. Niestety, pierwsza połowa 2014 roku nie
przyniosła zbyt wielu ciekawych tytułów. Dzisiejszą notkę chciałbym poświęcić
trzem komediom, które niestety zupełnie nie spełniły moich oczekiwań. Po raz
kolejny nie było zabawnie, a żenująco. I znowu począłem się zastanawiać, czy
Polacy powinni w ogóle próbować swoich sił w gatunku komediowym.
Facet (nie)potrzebny od zaraz, reż. Weronika Migoń, 2014
Zosia (Katarzyna Maciąg) rozstaje
się z chłopakiem (Łukasz Garlicki) po tym, jak nakrywa go w swoim mieszkaniu z
inną dziewczyną. Zdradzona, staje przed koniecznością ułożenia sobie życia na
nowo. Dodatkowo sytuację świeżo upieczonej singielki komplikuje stary zakład,
zgodnie z którym Zosia, uważana za typową kandydatkę na "starą
pannę", nie może przyjść samotnie na ślub Anny (Anna Czartoryska) –
koleżanki z lat szkolnych. Za namową przyjaciółki – Patrycji (Joanna Kulig), postanawia odszukać facetów, którzy byli kiedyś ważni w jej
życiu i sprawdzić, czy gdzieś po drodze nie przegapiła wielkiej miłości i czy
któryś z "byłych" nie jest tym jedynym (źródło: Filmweb.pl).
Debiut reżyserski Weroniki Migoń okazał się być niezłym sukcesem kasowym, ale śmiem podejrzewać, iż to dlatego, że film miał swą premierę w walentynki. Jak powszechnie wiadomo, walentynkowy wieczór najlepiej spędzić w kinie. Pytanie tylko, czy Facet (nie)potrzebny od zaraz to na pewno odpowiedni wybór na wieczór dla zakochanych? Moim zdaniem zdecydowanie nie. Z pewnością nie jest to komedia romantyczna, a raczej jakiś niezidentyfikowany miszmasz gatunkowy. Wcielająca się w główną rolę Katarzyna Maciąg gra tak samo drętwo jak za czasów TVN-owskiego Teraz albo nigdy. Na ekranie przewija się całkiem sporo polskich gwiazdek (Żebrowski, Stuhr, Małaszyński, a nawet Mozil), ale kolejne sceny nie trzymają się całości – można odnieść wrażenie, jakby każde kolejne 10 minut pochodziło z innego filmu. Jedyne, czym broni się ten film, to muzyka. W tle pojawia się kilka naprawdę dobrych kawałków, choć moim zdaniem duża część z nich raczej nie pasuje do poszczególnych scen. Sama muzyka to jednak zbyt mało, by sięgnąć po Faceta (nie)potrzebnego od zaraz. Migoń reklamowała swój film jako „niebanalną historię o poszukiwaniu miłości”, ale dla mnie to dno i dwa metry mułu. 2,5/10 – nie oglądajcie tego!
Wkręceni, reż. Piotr Wereśniak, 2014
Franczesko (Piotr Adamczyk),
Fikoł (Bartosz Opania) i Szyja (Paweł Domagała) znają się od lat, razem pracują
i razem spędzają wolny czas. Kiedy tracą pracę w lokalnej fabryce, postanawiają
spędzić szalony weekend w stolicy. Jednak prawdziwa przygoda ma się dopiero
zacząć, gdy - podczas przymusowego postoju w urokliwych okolicach Zarzecza -
trzech kumpli zostaje omyłkowo wziętych za niemieckich inwestorów… (źródło:
Filmweb.pl).
Zawsze z wielkim dystansem podchodzę do kolejnych komedii Wereśniaka (lubię Zakochanych, ale nie cierpię Nie kłam, kochanie) i dlatego kiedy rozpoczęto kampanię promocyjną Wkręconych jako jednej z najzabawniejszych komedii ostatnich lat, byłem bardzo sceptycznie nastawiony. Teraz, kiedy jestem już po seansie, mogę przyznać, iż nie jest aż tak żenująco jak można by się było tego spodziewać (chociaż scen modlitw przy linii produkcyjnej czy podczas meczu nie jestem w stanie wybaczyć)... Co więcej, oglądając film na dvd można go obejrzeć bez przewijania kolejnych scen co 5 minut. Produkcja ukazała duży komediowy talent Pawła Domagały, który bez wątpienia powinien pokierować swą karierę właśnie w tym kierunku (btw, czy tylko ja widzę duże podobieństwo między nim a Mecwaldowskim?). Fabularnie Wkręceni mnie nie porwali, to właściwie powtórka z rozrywki, kolejna głupkowata komedia pomyłek (która to już z kolei?). Najgorsze w całym filmie okazało się jednak arcygłupie zakończenie, zupełnie niepasujące zresztą do całej konwencji i psujące jako-takie wrażenie o całości. Osobiście irytowała mnie też obecność tych wszystkich serialowych gwiazdeczek, ale z drugiej strony, czy ich udział powinien mnie dziwić, skoro producentem filmu jest Tadeusz Lampka? Ogólnie rzecz biorąc, dużo wątków mogło zostać lepiej poprowadzonych, z każdą kolejną minutą coraz bardziej raził mnie brak konsekwencji twórców w prowadzeniu głównych bohaterów. Stąd jedynie 4/10.
Dżej Dżej (reż.
Maciej Pisarek, 2014)
Jerzy (Borys Szyc), typowy
gadżeciarz, nawiązuje dziwną relację ze swoim GPS-em o kobiecym głosie
(Carmen), który sprowadza go na złą drogę. Carmen jest wyjątkowa. Chce, żeby
jej mężczyzna był prawdziwym facetem i traktował ją jak księżniczkę. Marzą się
jej dalekie podróże, odkrywanie nieznanych tras. Ma
seksowny głos i nie zawaha się go użyć, żeby jej Jerzy jechał dokładnie w tym kierunku,
w którym ona chce żeby podążał. Ale to ona prowadzi, to ona zna każdą trasę na
świecie na pamięć. I nie pozwoli, żeby ktoś nią rządził… (źródło: Filmweb.pl).
Kiedy tylko usłyszałem, że Dżej Dżej ma być polską odpowiedź na fenomenalny film Ona Spike’a Jonze’a, od razu wiedziałem, że to będzie tragedia. A wydawać by się mogło, że po Kac Wawie, Komisarzu Blondzie i Oku Sprawiedliwości i Last Minute gorzej być już nie może. Nic bardziej mylnego, Borys Szyc (laureat Węża w kategorii „Najgorszy aktor”) nie tylko po raz kolejny stacza się na samo dno, ale można wręcz odnieść wrażenie, że papranie się w tym bagnie (żeby nie użyć wulgarnego słowa na g) sprawia mu wielką przyjemność. Dżej Dżej jest potwornie słabe nie tylko z powodu Szyca, tutaj wszystko jest złe. Ten kto oglądał, ten wie o czym piszę. Bardziej koszmarnej ścieżki dźwiękowej nie słyszałem przez całe swoje życie, tego się przecież nie da słuchać! Podobnie jest z dialogami, które pod względem swej prymitywności, wulgarności i głupoty wygrywają z tymi przedstawionymi w wymienionych wyżej filmach. Ja naprawdę nie rozumiem, PO CO ktoś tworzy takie filmy? Załamka, 1/10.
Oby jak najmniej tego typu produkcji...
No właśnie - Polacy udowadniają, że potrafią zrobić niezły, często bardzo dobry dramat czy film psychologiczny, ale komedie prawie zawsze robione jako polskie kopie amerykańskich produkcji, wychodzą źle, nieudolnie. A Szyc to już chyba nie wygrzebie się z tej marności, w którą popadł.
OdpowiedzUsuń"Facet..." to dla mnie takie słabe 3/10
OdpowiedzUsuń"Wkręceni" niestety 2/10
"Dżej dżeja" nie oglądałem, ale z tego co czytam, to chyba całe moje szczęście...
Ale zgadzam się, że ostatnio zatraciliśmy (my jako naród) tworzenia dobrych i inteligentnych komedii. Szkoda, bo od "Kilera" minęło już trochę czasu :(
Ja podziwiam w ogóle za podjęcie seansu, bo ja bym się nie zdecydowała :D nie znoszę Borysa Szyca nigdy nie zrozumiem jego fenomenu w polskim kinie i telewizji, szczególnie w tej drugiej próbują wmówić, że to atrakcyjny mężczyzna....
OdpowiedzUsuń