Kino oferuje widzom coraz więcej
możliwości – żyjemy w czasach, kiedy właściwie każdy może wybrać coś dla
siebie z co piątkowej listy filmowych premier. Przy wyborze filmu często
sugerujemy się znanymi nazwiskami odtwórców głównych
ról oraz reżysera. Jak donoszą statystyki, najczęściej decydujemy się na
hollywoodzkie hity wierząc, że to zagwarantuje nam dobrą zabawę. Powszechnie
jednak wiadomo, że z tą zabawą bywa bardzo różnie, nawet największe gwiazdy nie
uratują bowiem filmu z kiepskim scenariuszem. Może więc warto dać
szansę kinu spoza Hollywoodu? Może warto postawić na coś niszowego,
niezależnego, niekoniecznie z USA? Dziś chciałbym Wam przedstawić trzy filmy
nieanglojęzyczne, o których nie bez powodu było w tym roku głośno. I choć nie
są one skierowane do szerokiego grona widzów, bez wątpienia warto przyjrzeć im
się bliżej.
Omar, reż. Hany Abu-Assad, 2013
Omar (Adam Bakri) jest
palestyńskim piekarzem. Żeby spotkać się ze swoją ukochaną Nadją (Leem Lubany)
codziennie nielegalnie przekracza oddzielający ich mur. Pewnej nocy przyłapany
staje przed trudną decyzją - albo walczy o wolność, wyruszając na wrogie
wojska, bądź zostaje uznany za terrorystę. Postanawia trwać u boku przyjaciół z
dzieciństwa. Wkrótce jednak osamotniony z zarzutem zabójstwa izraelskiego
żołnierza, podejmuje ciężką i niebezpieczną pracę informatora, w nadziei na
odzyskanie dawnego życia (źródło: Filmweb.pl).
O Omarze było w zeszłym roku głośno z powodu nominacji do Oscara w
kategorii „Najlepszy film nieanglojęzyczny”. Kiedy zatem nadarzyła się
okazja obejrzenia tego filmu, nie mogłem jej przegapić. Co mogę napisać po
seansie? To na pewno dobry film, ale nie do końca rozumiem wszystkie zachwyty
nad nim. Co więcej, uważam że w zeszłym roku było bardzo dużo filmów, które
znacznie bardziej zasługiwały na oscarową nominację w tej kategorii. Warto też wspomnieć, że
plakatowy napis o treści „nieprawdopodobna love story” najzwyczajniej w świecie
wprowadza widzów w błąd. Omar nie
opowiada o historii miłosnej, a o trudach życia w Palestynie. Główny bohater
zostaje poddany wielu szantażom emocjonalnym i musi się zmierzyć z ogromnymi
dylematami moralnymi. To nie jest łatwy film, wymaga skupienia, gdyż tylko
wtedy można w pełni zrozumieć dramat Omara. Zasłużone 6/10.
Pozycja dziecka (Poziţia copilului), reż. Calin Peter Netzer, 2013
Cornelia (Luminita Gheorghiu)
właśnie skończyła 60 lat, jest zadbana, majętna i szanowana. Osiągnęła sukces
zawodowy, ma oddanego, siedzącego pod pantoflem męża oraz wpływowych znajomych
wśród bukareszteńskich elit. Jednak życie wcale Cornelii nie cieszy... Ukochany
jedynak, jej oczko w głowie, 34-letni Barbu (Bogdan Dumitrache) ze wszystkich
sił stara się uniezależnić od matki. Wyprowadził się z domu, ma własny
samochód, a także dziewczynę, która zupełnie nie spełnia standardów Cornelii. A
najsmutniejsze jest to, że Barbu unika rodzicielki jak
ognia. Nie raczył nawet przyjść na jej urodziny! Kiedy Cornelia dowiaduje się,
że syn uczestniczył w tragicznym wypadku, zaczyna walczyć o niego jak lwica o
swoje młode. Używa wszystkich wpływów, ustosunkowanych przyjaciół i pieniędzy,
aby uchronić Barbu przed więzieniem. Marzy, by syn wrócił do domu i znowu stał
się jej "małym chłopcem"... (źródło: Filmweb.pl).
Pozycja dziecka zdobyła 2 Złote Niedźwiedzie na festiwalu Berlinale,
a to jest już wystarczającym powodem, aby bliżej zainteresować się tą
produkcją. Na dobrą sprawę ta historia mogła zdarzyć się wszędzie (i zapewne
nie raz się zdarzyła) – zaborcza i dominująca matka nie chce odciąć pępowiny od
swego jedynego syna. Kiedy więc dochodzi do wypadku i Barbu będzie potrzebował
jej pomocy, może się wydawać, że do Cornelii uśmiechnął się los. Postanawia
zrobić wszystko, aby ocalić swego pierworodnego przed więzieniem. W tym celu
nie cofnie się przed niczym i rozpocznie pełną manipulacji grę z osobami
stojącymi jej na drodze, w tym z rodziną zmarłego w wypadku mężczyzny. Pytanie
tylko, czyje szczęście Cornelia chce tak naprawdę kupić: swoje czy syna? Tłem
tych wszystkich wydarzeń są salony rumuńskich elit. Netzer pokazuje w Pozycji dziecka, jak wyglądają wszystkie
zależności i układy we współczesnej Rumunii, gdzie biednych i bogatych wciąż
dzieli ogromna przepaść. Przyznaję, że film oglądało mi się bardzo ciężko.
Wyjątkowo surowy klimat, brak jakiejkolwiek ścieżki dźwiękowej i przydługawy
charakter scen okazały się być dla mnie nieco męczące. Stąd, podobnie jak w
przypadku Omara, 6/10.
Wilgotne miejsca (Feuchtgebiete), reż. David Wnendt, 2013
Lubi swój zapach intymny, a
podczas masturbacji chętnie eksperymentuje z warzywami. Rzadko się myje, bo
higiena intymna jest dla niej mocno przereklamowana. Otwarcie mówi o tematach,
o których wielu z nas nawet nie śmie myśleć, a z przyjaciółką wymienia się
tamponami. Najbardziej fascynują ją zabrudzone deski sedesowe, które znajduje w
miejskich toaletach… To właśnie ona – nastolatka Helen Memel (Carla Juri), nie
bez powodu nazywana Amelią 2.0. Helen nie chce pogodzić się z rozwodem rodziców i marzy, żeby znów zamieszkali razem. Łamie
jedno tabu za drugim i nie próbuje wcielać się w męskie fantazje, bo z oddaniem
realizuje własne. Przy goleniu miejsc intymnych, zacina się i trafia do
szpitala. Ma nadzieję, że zmieni to jej życie. Czy odnajdzie prawdziwą miłość?
(źródło: Filmweb.pl).
Amelia 2.0? Come on, nie
przesadzajmy... Muszę Wam się zwierzyć, że dawno żaden film nie przysporzył mi
takich problemów z oceną. Bo to całkowity ewenement! Za oryginalność,
przełamywanie tabu i nowatorskie podejście do fabuły Wilgotne miejsca zasługują na wysoką ocenę. Nic jednak nie poradzę
na to, że dla mnie granica dobrego smaku została mocno przekroczona. Sceny
takie jak ta z wymianą zakrwawionych tamponów pomiędzy koleżankami czy też
męskiej masturbacji nad pizzą przyprawiły mnie o odruch wymiotny i naprawdę porządnie
zastanawiałem się, czy nie zrezygnować z seansu. Z drugiej strony jest w tej
historii dużo pozytywnych wątków, w tym przede wszystkim interesująca relacja
między Helen a pielęgniarzem Robinem. Dużo świetnych dialogów i kolorowość
przedstawianego świata kłóci mi się z tym perwersyjnym i momentami absurdalnym wręcz komizmem sytuacji. Nazywajcie mnie jak chcecie, ale według mnie
reżyser nieco przegiął... Z tego też względu oceniam film jedynie na 3/10,
ale nie potrafię go jednoznacznie ani polecić, ani odradzić. Musicie sami stwierdzić, czy to hit
czy kit, ale ostrzegam – przygotujcie się na wyjątkowo dużą ilość dziwnych
scen.
Ktoś już widział recenzowane
wyżej filmy? Jak je oceniacie? Komentujcie!
Dwa pierwsze były u mnie na blogu :) Omar - 7, a Pozycja dziecka - 8 :) ja polecam szczerze (zwłąszcza rumuński), a 3 nie widziałem, ale nie żałuję jakoś ;)
OdpowiedzUsuńWilgotne miejsca choć wywołują skrajne emocje to ja twardo przystaję na swoim, że zasługują przynajmniej na 6/10 a dlaczego - bo trzeba mieć nie małą wyobraźnię i odwagę żeby podjąć się takiego tematu. Dla mnie osobiście mimo obrzydliwych i w pewnym sensie nieprzyzwoitych scen film zachwyca nieprzewidywalną fabułą i grą aktorską Carli Juri. Tak więc panie blogerze zgodnie z obietnicą oficjalnie na forum przyznaję, że wyjątkowo w kwestii Twojej oceny i punktacji dla "Wilgotnych miejsc" się nie zgadzam.
OdpowiedzUsuń