sobota, 27 września 2014

Odrobina fantasy - Czarownica (Maleficent), Zimowa opowieść (Winter's Tale), Legenda Herkulesa (The Legend of Hercules)



Każdy z nas od czasu do czasu pragnie przenieść się w świat fantasy. Taką podróż możemy zafundować sobie w każdej chwili poprzez sięgnięcie po dobrą książkę lub wizytę w kinie. W przeciwieństwie do poprzednich pokoleń, mamy to szczęście, że zarówno książki jak i filmy mogą zaoferować nam wyjątkowe doznania. I choć sam jestem bardzo sceptycznie nastawiony do kina 3D, to w przypadku filmów fantasy zawsze wolę dorzucić te kilka złotych więcej i zafundować sobie kilka dodatkowych wrażeń. Dziś chciałbym Wam przedstawić kolejną notkę z cyklu #MOVIE_SHORT, w której pokrótce zrecenzowałem trzy filmy osadzone właśnie w tematyce fantasy. Niestety, z czystym sercem mogę Wam polecić tylko jeden z nich i zapewne jeszcze nie rozpoczynając czytania notki, możecie łatwo się domyślić, o który mi chodzi. Z chęcią poznam jednak Wasze opinie, zatem tradycyjnie już namawiam wszystkich czytających do komentowania.



Czarownica (Maleficent), reż. Robert Stromberg, 2014
Tytułowa Czarownica (Angelina Jolie) była niegdyś piękną i dobrą dziewczyną. Jej radosną młodość przerwała wojna, podczas której bohaterka z oddaniem broniła swojej ojczyzny. Jednak zdrada, której doświadczyła, zmieniła jej czyste serce w kamień... Żądna zemsty rzuca klątwę na Aurorę (Elle Fanning) – nowonarodzoną córkę następcy tronu wrogiego królestwa.






Film jest wariacją doskonale wszystkim znanej opowieści o Śpiącej Królewnie. Reżyserii podjął się Robert Stromberg, dwukrotny laureat Oscara za scenografie do filmów Avatar i Alicja w Krainie Czarów. To tak bardzo wiele wyjaśnia, prawda? ;-) Scenografia w Czarownicy jest obłędna, Stromberg zdołał stworzyć absolutnie wyjątkowy świat, pełen barw, magii i charakterystycznych stworów. Kiedy świetną scenografię połączy się z fenomenalną ścieżką dźwiękową Howarda, znakomitym aktorstwem Jolie i ciekawym tłem fabularnym, można otrzymać naprawdę udany film familijny. W dzisiejszych czasach, kiedy producenci filmowi prześcigają się w tworzeniu coraz to bardziej wymyślnych efektów specjalnych czy kompletnie odrealnionych postaci, powrót do klasycznej baśni o Śpiącej Królewnie zdaje się być rewelacyjnym posunięciem. Niech nikogo nie dziwią zatem kolejne miliony dolarów na koncie filmu – jeśli coś jest dobrze zrealizowane, to po prostu zostanie docenione i się sprzeda. Mam jedynie niewielkie zarzuty za postawienie przez scenarzystów wyłącznie na postaci kobiece – w filmie brakowało mi charyzmatycznej postaci męskiej (Sharlto Copley w roli Stefana niestety nie spełnił moich oczekiwań). Oczywiście Angelina zagrała bosko, o czym wszyscy doskonale już wiecie. Bardzo polecam, 7/10.



Zimowa opowieść (Winter’s Tale), reż. Akiva Goldsman, 2014
Akcja filmu rozgrywa się w Nowym Jorku, pod koniec XX wieku. Peter Lake (Colin Farrell) to irlandzki rzezimieszek. Pewnego dnia, plądrując kolejny dom, poznaje jego piękną mieszkankę, Beverly Penn (Jessica Brown Findlay). Między dwójką bohaterów rodzi się uczucie, mogące zmienić zachwiane wartości moralne mężczyzny. Niespodziewanie, młoda kobieta umiera. Peter desperacko próbuje odkryć sposób na zatrzymanie czasu i przywrócenie jej życia… (źródło: Filmweb.pl).




O Boże, co to jest za film… Przyznaję, że naprawdę dawno nie widziałem równie infantylnej i głupiej produkcji, kompletnie bez ładu i składu. Domyślam się, że w zamyśle twórców Zimowa opowieść miała być romantyczną historyjką dla zakochanych, w końcu film miał swoją premierę w dniu Walentynek. Docelowo to miała być opowieść o nadziei, wypełnianiu przeznaczenia oraz o odwiecznej walce dobra ze złem. Cóż, wyszło jak wyszło, czyli romantyzmu tutaj jak na lekarstwo, banał goni banał i jest po prostu nudno. Ani trochę nie interesowało mnie, co wydarzy się dalej i w jakim kierunku potoczy się ta historia. Główni bohaterowie zupełnie mnie do siebie nie przekonali, podobnie zresztą jak ich uczucie. Oglądanie Farrella jako rzezimieszka przechodzącego wewnętrzną przemianę staje się powoli nudne, Findlay z kolei była momentami tak nieznośnie irytująca, że nie dało się tego oglądać. Do tego wszystkiego doszedł latający biały koń zwany psem, a wszystko zostało okraszone wielkimi i patetycznymi frazesami (niczym u Coelho), które nijak miały się do fabuły. Jednym słowem, DRAMAT! Na plus zaliczyć można jedynie świetną muzykę Zimmera i dobre aktorstwo Russela Crowe’a w roli czarnego charakteru. Nie oglądajcie, a wręcz strzeżcie się, żeby gdzieś przypadkiem tego nie obejrzeć! 3/10.



Legenda Herkulesa (The Legend of Hercules), reż. Renny Harlin, 2014
Grecja rok 1200 p.n.e. Młody Herkules (Kellan Lutz) zostaje zdradzony i sprzedany do niewoli z powodu zakazanej miłości. Syn Zeusa decyduję się wykorzystać swoje nadludzkie zdolności na arenie. Mężczyzna, którego przeznaczeniem jest bycie herosem, postanawia odzyskać swoją ukochaną (Gaia Weiss) oraz zdetronizować króla i przywrócić pokój w kraju (źródło: Filmweb.pl).





Ostatni z recenzowanych dziś przeze mnie filmów to najlepszy przykład tego, jak NIE powinien wyglądać film fantasy. Jest tak źle, że właściwie nie wiem, od czego zacząć. Film Harlina to bardzo źle zrealizowana bajeczka, z koszmarną scenografią, tragicznymi efektami specjalnymi i drewnianym aktorstwem. Wszystko jest tutaj sztuczne, wymuszone i oglądając można mieć wrażenie, że twórca kręcił sceny na zasadzie „odhaczania” kolejnych punktów z historii Herkulesa. Kiedy zobaczyłem animację (?!) lwa, to nie wiedziałem, czy mam się śmiać czy płakać. Podobnie było ze scenami walk, które uświadomiły mi, jak świetnie pod tym względem zrealizowany jest serial Wikingowie (kto jeszcze nie widział, gorąco polecam). Nastolatki mogą piszczeć jedynie na widok wyrzeźbionej klaty Kellana Lutza. Niestety, partnerująca mu Gaia Weiss to prawdziwe aktorskie beztalencie – między tą dwójką nie ma w ogóle „chemii”. Nie widziałem jeszcze Herculesa z Dwaynem Johnsonem, ale mam nadzieję, że będzie o niebo lepszy od filmu Harlina. Nie polecam, 2/10.

4 komentarze:

  1. Mnie też z tych trzech filmów podobała się jedynie Maleficient, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Czarownica to kawałek naprawdę przyjemnego kina. Legendy Herculesa nie widziałem więc się nie wypowiem. Za to Zimowa opowieść to takie gówno, że szkoda gadać. Pan Bartoszewski zaprasza do siebie na bloga ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z Tobą w pełni co do Czarownicy. Super zagrany, świetnie zrobiony z uroczym przesłaniem. Widziałam jedynie ten film z wyżej opisanych, ale jak najbardziej polecam:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mi się film "Legenda Herkulesa" nie podobał. Oglądałem w zeszły weekend ze znajomymi i nieeeeee to nieeee to ;/ Znajomi pobrali jeszcze kilka innych filmów z filefox.pl i tamte były zdecydowanie lepsze xD

    OdpowiedzUsuń