sobota, 20 września 2014

O kobietach i dla kobiet – Spódnice w górę (Sous les jupes des filles), reż. Audrey Dana, 2014



Chyba jeszcze o tym nie pisałem, ale nie przepadam za francuskimi komediami. Owszem, w trakcie ich oglądania nie czuję zażenowania, ale większość żartów jest mi raczej obojętnych. Właśnie z tego względu z dużym dystansem podszedłem do najnowszego filmu Audrey Dany. Teraz, kiedy jestem już po seansie, wiem, że moja ocena nie będzie obiektywna. Dlaczego? Otóż Spódnice w górę to film skierowany przede wszystkim do płci pięknej i mężczyznom może wydawać się on nieco… nudny, tudzież dziwny. Z tego też względu postaram się być bardzo ostrożny w swej recenzji, gdyż śmiem podejrzewać, iż panie mogą się na tym filmie naprawdę nieźle uśmiać. Premiera w polskich kinach już za kilka dni, a ja już dziś zachęcam Was do zapoznania się z moją przedpremierową recenzją tego filmu.


Szalone romanse, burzliwe rozstania, huśtawki nastrojów, przyjaźń, seks i plotki. Francuskie kobiety są zmienne jak pogoda w Paryżu. Jedenaście kobiet, z których każda jest inna i każda, czego innego doświadczyła i o czym innym marzy. Lily (Isabelle Adjani) chce być bardziej sexy, Jo (Audrey Dana) jest wiecznie niezaspokojona, Agathe (Laetitia Casta) ma wstydliwy sekret. Z kolei Fanny (Julie Ferrier) jest z niewłaściwym facetem, Sophie (Audrey Fleurot) nie może osiągnąć orgazmu, Adeline (Alice Belaidi) pragnie szalonych romansów i szampana, a Sam (Sylvie Testud) boi się własnego cienia. Tego wszystkiego zazdrości im perfekcyjna i pedantyczna Rose (Vanessa Paradis), która osiągnęła już szczyt korporacyjnych marzeń, ale po drodze zgubiła to, co najcenniejsze... kobiecość (opis dystrybutora).

Spódnice w górę to film bardzo specyficzny, gdyż na dobrą sprawę nie ma tu postaci pierwszo- i drugoplanowych. Widzowie mają okazję poznać losy jedenastu kompletnie różnych kobiet, spośród których część się ze sobą zna (pozostaje w kontaktach przyjacielskich/zawodowych), a część jest sobie zupełnie obca. Kobiecy estrogen wylewa się z ekranu niemal w każdym kadrze. Nic dziwnego, że w jednej z pierwszych scen tak mocno zostaje podkreślone to, jak wiele czynników wpływa na codzienne samopoczucie pań (jedna z bohaterek wyznaje, że warunki pogodowe wpływają aż na 80% kobiet i jedynie na 15% mężczyzn). Kobieta jest tu definiowana jako jednostka kompletnie zależna od tkwiącej w jej środku bomby hormonalnej. Bomba ta może wybuchnąć niemal w każdej chwili, a w wyniku tego największe rany poniosą oczywiście… mężczyźni.

Czego w tym filmie nie ma! Audrey Dana prezentuje w swym najnowszym obrazie całe spektrum możliwych kobiecych emocji. Jest złość, mściwość, zazdrość, pożądanie, ale pojawiają się też łzy. Według Dany cały świat mężczyzn kręci się wokół kobiet, natomiast cały świat kobiet kręci się wokół mężczyzn. Wyjątkiem okazuje się być postać Ysis, która niespodziewanie odkrywa w sobie pociąg do innych reprezentantek swej płci. W filmie można usłyszeć kilka pieprznych tekstów, mnie najbardziej rozbawił ten o „(…) przedłużeniu sobie fiuta” w odpowiedzi na pytanie męża do żony o to, czy czasem nie chciałaby implantów. W finale Dana stara się postawić na mały melodramatyzm i próbuje nawet uciekać się do jakichś konkluzji, ale dla mnie są one zbędne i nie do końca zrozumiałe.

Ciężko mi jednoznacznie ocenić ten film, ale tak jak już wspomniałem, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że kobietom może się on spodobać. Seans może okazać się całkiem dobrą formą spędzenia babskiego wieczoru. Ode mnie 4/10. Za seans przedpremierowy dziękuję dystrybutorowi – Best Film.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz