Chyba jeszcze o tym nie pisałem,
ale nie przepadam za francuskimi komediami. Owszem, w trakcie ich oglądania nie
czuję zażenowania, ale większość żartów jest mi raczej obojętnych. Właśnie z tego
względu z dużym dystansem podszedłem do najnowszego filmu Audrey Dany. Teraz,
kiedy jestem już po seansie, wiem, że moja ocena nie będzie obiektywna. Dlaczego?
Otóż Spódnice w górę to film
skierowany przede wszystkim do płci pięknej i mężczyznom może wydawać się on
nieco… nudny, tudzież dziwny. Z tego też względu postaram się być bardzo
ostrożny w swej recenzji, gdyż śmiem podejrzewać, iż panie mogą się na tym
filmie naprawdę nieźle uśmiać. Premiera w polskich kinach już za kilka dni, a
ja już dziś zachęcam Was do zapoznania się z moją przedpremierową recenzją tego
filmu.
Szalone romanse, burzliwe
rozstania, huśtawki nastrojów, przyjaźń, seks i plotki. Francuskie kobiety są
zmienne jak pogoda w Paryżu. Jedenaście kobiet, z których każda jest inna i
każda, czego innego doświadczyła i o czym innym marzy. Lily (Isabelle Adjani)
chce być bardziej sexy, Jo (Audrey Dana) jest wiecznie niezaspokojona, Agathe
(Laetitia Casta) ma wstydliwy sekret. Z kolei Fanny (Julie Ferrier) jest z
niewłaściwym facetem, Sophie (Audrey Fleurot) nie może osiągnąć orgazmu,
Adeline (Alice Belaidi) pragnie szalonych romansów i szampana, a Sam (Sylvie
Testud) boi się własnego cienia. Tego wszystkiego
zazdrości im perfekcyjna i pedantyczna Rose (Vanessa Paradis), która osiągnęła
już szczyt korporacyjnych marzeń, ale po drodze zgubiła to, co najcenniejsze...
kobiecość (opis dystrybutora).
Spódnice w górę to film bardzo
specyficzny, gdyż na dobrą sprawę nie ma tu postaci pierwszo- i drugoplanowych.
Widzowie mają okazję poznać losy jedenastu kompletnie różnych kobiet, spośród
których część się ze sobą zna (pozostaje w kontaktach
przyjacielskich/zawodowych), a część jest sobie zupełnie obca. Kobiecy estrogen
wylewa się z ekranu niemal w każdym kadrze. Nic dziwnego, że w jednej z
pierwszych scen tak mocno zostaje podkreślone to, jak wiele czynników wpływa na
codzienne samopoczucie pań (jedna z bohaterek wyznaje, że warunki pogodowe
wpływają aż na 80% kobiet i jedynie na 15% mężczyzn). Kobieta jest tu
definiowana jako jednostka kompletnie zależna od tkwiącej w jej środku bomby hormonalnej.
Bomba ta może wybuchnąć niemal w każdej chwili, a w wyniku tego największe rany
poniosą oczywiście… mężczyźni.
Czego w tym
filmie nie ma! Audrey Dana prezentuje w swym najnowszym obrazie całe spektrum
możliwych kobiecych emocji. Jest złość, mściwość, zazdrość, pożądanie, ale
pojawiają się też łzy. Według Dany cały świat mężczyzn kręci się wokół kobiet,
natomiast cały świat kobiet kręci się wokół mężczyzn. Wyjątkiem okazuje się być
postać Ysis, która niespodziewanie odkrywa w sobie pociąg do innych
reprezentantek swej płci. W filmie można usłyszeć kilka pieprznych tekstów,
mnie najbardziej rozbawił ten o „(…) przedłużeniu sobie fiuta” w odpowiedzi na
pytanie męża do żony o to, czy czasem nie chciałaby implantów. W finale Dana
stara się postawić na mały melodramatyzm i próbuje nawet uciekać się do jakichś
konkluzji, ale dla mnie są one zbędne i nie do końca zrozumiałe.
Ciężko mi
jednoznacznie ocenić ten film, ale tak jak już wspomniałem, nie mogę oprzeć się
wrażeniu, że kobietom może się on spodobać. Seans może okazać się całkiem dobrą
formą spędzenia babskiego wieczoru. Ode mnie 4/10. Za seans przedpremierowy
dziękuję dystrybutorowi – Best Film.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz