Doskonale pamiętam reakcje
większości krytyków i znawców kina, kiedy w mediach ukazała się informacja o
tym, iż to Jan Komasa ma wyreżyserować obraz o Powstaniu Warszawskim. Nikt nie
brał tego na poważnie. No bo jak to? Przecież to ten 32-latek bez większego
dorobku, znany przede wszystkim z głośnej i uwielbianej przez młode pokolenie Sali samobójców. Przyznam Wam się, że
sam również podchodziłem do tematu ostrożnie i do końca nie ufałem Komasie. W
przeciwieństwie jednak do wielu dziennikarzy filmowych wstrzymywałem się z
jakimikolwiek komentarzami i osądami. Podskórnie czułem, że bez względu na to,
jakie będą pierwsze recenzje, po prostu muszę obejrzeć ten film. Od seansu minęło już
kilka dni, a ja wciąż nie do końca potrafię ułożyć swoje myśli i obiektywnie
ocenić ten obraz. Mam nadzieję, że w poniższej recenzji uda mi się choć
częściowo przedstawić, na czym dokładnie polega mój problem. Już teraz gorąco
zachęcam Was jednak do wizyty w kinie. Naprawdę warto.
Warszawa, lato 1944. Stefan (Józef Pawłowski) opiekuje
się matką i młodszym bratem. Przejął obowiązki głowy rodziny po tym, jak ojciec
- oficer Wojska Polskiego - zginął w kampanii wrześniowej w 1939 roku. Pracuje
w fabryce Wedla, z coraz większym trudem znosząc upokorzenia ze strony Niemców.
Marzy o chwili, kiedy będzie mógł im za wszystko odpłacić i spełnić obowiązek
wobec Ojczyzny. Obiecał matce, że nie zaangażuje się w działalność ruchu oporu,
jednak - kiedy tylko nadarza się okazja - wstępuje w szeregi Armii Krajowej. Do
konspiracji wciąga go Kama (Anna Próchniak), sąsiadka z kamienicy na
warszawskiej Woli, z którą przyjaźni się od dziecka. Dziewczyna skrycie kocha
się w Stefanie, mając nadzieję, że po wojnie będą razem. Ale to za sprawą
spotkania z subtelną i wrażliwą Biedronką (Zofia Wichłacz) Stefan zazna smaku
pierwszej, młodzieńczej miłości. Stefanowi i Biedronce nie jest jednak dane
zbyt długo cieszyć się wzajemnym zauroczeniem… (źródło: Filmweb.pl).
Miasto 44 to film bez wątpienia nowatorski.
Uwierzcie mi na słowo, takich efektów specjalnych w polskim kinie jeszcze nie
było. Obrazy rujnowanej w wyniku powstania Warszawy na długo
pozostaną w pamięci każdego z widzów. Oglądając kolejne sceny można odnieść
wrażenie, jakby samemu uczestniczyło się w tych wszystkich krwawych walkach. I
mimo, że nie wyjdziecie z kina oblepieni krwią i z zapachem prochu w nozdrzach,
film porządnie zagra na Waszych emocjach. W Mieście
44 jest wiele scen, do których najlepszym komentarzem jest milczenie
oglądających. Sceny walk, ucieczek i dylematów moralnych dosłownie wbiją Was w
fotel. I właśnie za to wszystko jestem Komasie wdzięczny. Udało mu się stworzyć
techniczne cacuszko – zrobił coś, czego nie dokonał jeszcze nikt wcześniej.
Idzie nowe… I ogromnie mnie to cieszy!
Mam wielki problem z tym, w jaki sposób Komasa
poprowadził bohaterów swego filmu. Owszem, bardzo cieszy mnie to, że zdecydował
się on na ukazanie losów młodych ludzi, ale zupełnie nie przekonuje mnie trójkąt
miłosny: Kama/Stefan/Biedronka. Ciężko mi wyobrazić sobie udział w powstaniu,
ale nie sądzę, aby panujące wydarzenia sprzyjały historiom miłosnym, a już na
pewno nie takim jak ta przedstawiona w filmie. Przy dwóch scenach („pocałunek
wśród pocisków” i seks w rytmie dubstepu) miałem ochotę wznieść głowę ku górze
i zapytać z wyrzutem: „dlaczego?!”. I mówcie/piszcie co chcecie, ale dla mnie
tego typu sceny spłycają cały przekaz filmu i kompletnie zamazują (albo chociaż
zrzucają na drugi plan) ten budowany od pierwszych minut etos młodych
powstańców. I właśnie ze względu na te dwie sceny czuję wewnętrzny niepokój i
mam obawy, czy Komasa na pewno rozumie ważność tematu, realizacji którego się podjął.
W recenzji Miasta
44 nie sposób nie wspomnieć o obsadzie. Komasa zdecydował się na
umieszczenie na pierwszym planie debiutantów i aktorów „nieogranych”, co bardzo
mi się podobało. Ileż w końcu można patrzeć na te same twarze? Większość
młodych aktorów bardzo dobrze sobie zresztą poradziła, zwłaszcza Józef
Pawłowski w niezwykle trudnej roli Stefana oraz Anna Próchniak jako odważna i
sprytna Kama. Kto przeszarżował? Na pewno Monika Kwiatkowska i Zofia Wichłacz,
które według mnie nie do końca udźwignęły ciężar swych postaci. Poza interesującą
i świeżą obsadą (naprawdę idzie nowe…)
warto zwrócić też uwagę na świetną ścieżkę dźwiękową, na którą składają się
doskonale wszystkim znane polskie piosenki (Dziwny
ten świat przyprawia o gęsią skórkę). Dźwięk i jego montaż są tutaj
obłędne.
Miasto 44 to naprawdę dobry film i
niezaprzeczalnie warto go obejrzeć. Wielka szkoda, że Komasa pokusił się o
stworzenie powstańczego love story, a nie postawił na przykład na motyw
przyjaźni (pod względem fabularnym znacznie lepiej prezentują się dla mnie tegoroczne
Kamienie na szaniec). Ode mnie 8/10.
Ja muszę się przyznać, że w kinie siedziałam zażenowana. Właśnie z powodu przerobienia filmu powstańczego na love story, choć mi to bardziej przypominało love story dla nastolatków, jak Zmierzch. Miałam ochotę wyjść po pół godziny. Właśnie z tego powodu, że historia/sposób przedstawienia w ogóle mi się nie spodobał, kompletnie nie odczułam na filmie żadnych emocji, żadnego wzruszenia. Dlatego skreśliłam ten film ostatecznie. Dla mnie to żenada i nieporozumienie:/
OdpowiedzUsuńA techniczna strona Cię nie zachwyciła? Rozumiem, że można mieć zastrzeżenia co do fabuły, ale przecież pod względem realizatorskim jest to majstersztyk.
UsuńZgadzam się w 100% z całym trzecim akapitem:) Dokładnie to samo do znudzenia powtarzam wszystkim, którzy w mojej obecności krytykują "Miasto44" (a jest ich wielu...) Komasa udowodnił, że film wyprodukowany w Polsce może być naprawdę świetny pod względem technicznym. Oczywiście potrafię zrozumieć, że nie wszystkim musi się podobać fabuła, ale za to kompletnie nie ogarniam, jak można nie docenić właśnie tej strony technicznej filmu.
OdpowiedzUsuńTak, jak pisałam już na fanpage'u - nie podobały mi się te same dwie sceny, o których też tutaj wspominasz, ale za to scena z "Dziwny jest ten świat" przyprawiła mnie o taką samą gęsią skórkę, jak Ciebie.
Pozdrawiam :)
niestety ten film to wielkie rozczarowanie
OdpowiedzUsuń