wtorek, 5 sierpnia 2014

Czy tylko dla fanów bolidów? - Need for Speed, reż. Scott Waugh, 2014



Pamiętacie jeszcze moją jesienną recenzję genialnego Wyścigu Rona Howarda? Ze względu na tematykę Formuły 1 odwlekałem obejrzenie tego filmu w nieskończoność, a kiedy już zdecydowałem się na seans, nie mogłem sobie darować, że czekałem tak długo. Od czasu Wyścigu niewiele się zmieniło, tzn. w dalszym ciągu nie pałam sympatią do rajdów samochodowych i wciąż uważam, że jest to raczej ryzykowna gra na śmierć i życie niż prawdziwy sport. Doskonale rozumiem jednak tych, którzy kochają bolidy, zachwycają się nimi i bez nich nie wyobrażają sobie swojego życia. Właśnie to nazywa się pasją i właśnie o czymś takim pisałem w poprzedniej notce. Wracając do mnie, choć wyścigi mnie szczególnie nie obchodzą, to przyznaję, że zawsze z dużą przyjemnością patrzy mi się na te wszystkie wypucowane i wybłyszczone cacuszka. I właśnie głównie ze względu na to zdecydowałem się na seans Need for Speed, który – mówiąc bez zupełnej przesady – zagwarantował mi całkiem niezłą rozrywkę.


Tobey Marshall (Aaron Paul) to mechanik samochodowy, którego prawdziwą pasją są wyścigi uliczne. Próbując uratować rodzinny biznes od bankructwa, Tobey przystaje na propozycję biznesową bogatego i aroganckiego Dino Brewstera (Dominic Cooper). Kończy się to dla niego dwuletnim pobytem w więzieniu. Kiedy odzyskuje wolność, ma tylko jeden cel – zemścić się na byłym wspólniku. Okazją będzie pokonanie Dino w legendarnym i niezwykle ryzykownym wyścigu samochodowym De Leon. Chcąc w nim wystartować, Tobey wyrusza w szaloną podróż przez Amerykę, ściągając na siebie policyjne syreny oraz nasłanych przez Dino łowców nagród. Towarzyszy mu rezolutna brokerka samochodowa Julia Maddon (Imogen Poots) (źródło: Filmweb.pl).

Uściślijmy, Need for Speed nie dorasta nawet do pięt Wyścigowi Howarda i raczej nie posiada żadnego przesłania/ukrytego dna, a przynajmniej ja się w nim niczego takiego nie dopatrzyłem. To po prostu nieźle zrealizowany film rozrywkowy, z dobrymi efektami specjalnymi, dynamiczną muzyką i kilkoma zabawnymi scenami. Oczywiście jest w to wszystko wpleciona jakaś tam opowieść o młodości, marzeniach, ideałach czy honorze, jednak pierwszoplanowi bohaterowie, którymi w tym przypadku są superszybkie auta, nie pozwalają jej wypłynąć na wierzch i objąć swym zasięgiem większego obszaru. Jak to często bywa w przypadku takich filmów, cała historia oparta jest na motywie zdrady i żądzy zemsty. Need for Speed jest pod tym względem, niestety, bardzo odtwórcze, ale tak jak już wyżej pisałem, twórcy chyba od samego początku założyli, że to ma być przede wszystkim kino rozrywkowe.

Stosunkowo mocnym „plusem dodatnim” filmu jest aktorstwo Aarona Paula, czyli doskonale wszystkim znanego Jessego Pinkmana z serialu Breaking Bad. Aaron ma tak charakterystyczny głos, że bez wątpienia każdy rozpoznałby go z zamkniętymi oczami. Głos ten idealnie zresztą pasuje do ról, jakie przychodzi mu odgrywać. Całkiem nieźle w roli czarnego charakteru radzi sobie sobie Dominic Cooper, a najsłabiej bezapelacyjnie wypada Imogen Poots. Need for Speed na pewno spodoba się wszystkim miłośnikom drogich i szybkich samochodów, niedozwolonej prędkości i związanymi z nią skoków adrenaliny. Pod tym względem film jest bardzo emocjonujący i kilka razy może spowodować u widzów szybsze bicie serc. A jeśli wśród czytających są tacy, którzy kochają odgłosy bolidów, niech dłużej nie zwlekają z seansem.

Jak najbardziej polecam, to dobry film rozrywkowy. Stąd 6,5/10.

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Filmik to rozrywka w najczystszej postaci. Coś odrobinę innego niż "F&F", bo tam już dawno przestało chodzić o ściganie się samochodami, a tutaj jest to wciąż na pierwszym miejscu. Fajny klimacik i ogólnie naprawdę dobrze mi się to oglądało. Na pewno wielkim plusem jest rewelacyjny dźwięk wszystkich występujących w filmie aut. Jak się to rozkręci na pełen regulator to aż włosy dęba stają.

    Nie mogę się natomiast zgodzić z pochwałą dla Coopera. Moim zdaniem była najsłabszym ogniwem filmu. Dałbym natomiast pochwałę ze świetny epizod Michaela Keatona. Poots była spoko, choć mogłaby być ładniejsza :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń