W ostatniej notce zdefiniowałem
swoje własne pojęcie „ważnego filmu”. I mimo, że większość oglądanych przeze
mnie produkcji aspiruje do znalezienia się w grupie tych „ważnych”, często
zdarza mi się też sięgnąć po coś mniej ambitnego. Powody są różne. Jak każdy
normalny człowiek czasem po prostu chcę się zrelaksować i z puszką zimnego
piwa/kubkiem ciepłej herbaty w ręku pragnę totalnego odmóżdżenia. Czasami
decyduję się też na jakiś seans ze względu na obsadzonych aktorów, zdarza się
również, że chcę dać kolejną szansę reżyserowi lub ulegam Waszym pochlebnym
recenzjom. Dziś chciałbym Wam przedstawić trzy filmy, które nawet nie próbują
być ambitnymi, a mimo to naprawdę nieźle można się przy nich bawić. Tak się
złożyło, że wszystkie to thrillery (mam naprawdę dużą słabość do tego gatunku filmowego!)
i w dwóch z nich grają weterani kina akcji. Zabawa w pełni gwarantowana!
W obronie własnej (Homefront), reż. Gary Fleder, 2013
Phil Broker (Jason Statham) jest
agentem wydziału do walki z narkotykami, który właśnie przeszedł na emeryturę.
Po latach ciężkiej pracy i życiu w ciągłym napięciu chce uciec od wszystkiego i
wraz z rodziną przeprowadza się do małego, z pozoru spokojnego miasteczka. Z
czasem okazuje się, że okolica jest sterroryzowana przez narkotykowego dilera
Gatora (James Franco). Phil wplątuje się w miejscowy konflikt stając przeciwko
mafiosowi (źródło: Filmweb.pl).
Jeśli nie zdecydujecie się na
seans tego filmu, bez wątpienia niczego nie stracicie, ale come on… Przecież
wiadomo, że nazwiska Stathama i Franco gwarantują dobrą filmową jatkę. Za
scenariusz filmu odpowiada sam Sylvester Stallone i właśnie dlatego W obronie własnej to mimo wszystko
jednak bardziej film akcji niż klasyczny thriller. Bohater grany przez Stathama
przeszedł już w swoim życiu niejedno i naprawdę nie chce kolejnych kłopotów,
ale tak to już jest, że one same go znajdują. I tym oto sposobem widzowie stają
się świadkami bardzo interesującego pojedynku dwóch badassów. Początkowo pojedynek
ten przypomina nieco zabawę w kotka i myszkę, ale akcja stosunkowo szybko się
rozkręca i fani filmów akcji na pewno będą zachwyceni. Mnie bardzo spodobało
się umiejscowienie akcji w moim ulubionym filmowym stanie, czyli w Luizjanie.
Co na minus? Jak dla mnie trochę za mało Jamesa Franco w Jamesie Franco. Rola
Winony Ryder też była dla mnie praktycznie niezauważalna. Umówmy się, W obronie własnej nie wnosi NIC nowego
do gatunku filmów akcji/thrillerów, ale mimo wszystko ogląda się to z
przyjemnością. Stąd 6/10.
13 grzechów (13 sins), reż. Daniel Stamm, 2014
Eliot (Mark Webber) jest
pogrążony w długach i wszystko wskazuje na to, że nie prędko uda mu się je
spłacić. Pieniądze są mu potrzebne jednak bardziej niż kiedykolwiek – wkrótce
ma zamiar poślubić miłość swojego życia. Pewnego dnia odbiera telefon.
Tajemniczy głos informuje go, że jest filmowany przez ukryte kamery i bierze
udział w grze. Jeżeli Eliot wykona 13 zadań, wówczas wygra 6,2 miliona dolarów.
Pierwsze zadanie jest proste – zabić muchę latającą po pokoju. Jednak każde
następne z pozostałych 12 to kolejny krok bliżej piekła.
Już wkrótce Eliot przekona się, że może dopuścić się najbardziej przerażających
i ekstremalnych zachowań… (źródło: Filmweb.pl).
Ten film to
ewenement. Na stronie Filmweb.pl został zakwalifikowany do gatunku horrorów, co
jest według mnie ogromnym nieporozumieniem, bo akurat to jest thriller z prawdziwego
zdarzenia. Uwierzcie mi na słowo, aktorstwo jest tu koszmarne! Przez pierwsze
kilka minut można odnieść wrażenie, że ogląda się jakąś totalną szmirę, ale po
chwili… wciąga, oj wciąga, i to jak! 13
grzechów to taka osobliwa bajeczka, wariacja na temat Truman Show, Piły i
serialu Breaking Bad. Obrzućcie mnie
pomidorami, ale według mnie ta bajeczka sprawdza się idealnie jako kino
rozrywkowe z dreszczykiem. Momentami jest zabawnie (zadanie nr 3, czyli „doprowadź
dziecko do płaczu” rozbawiło mnie niemal do łez), ale co najważniejsze, twórcy
bardzo umiejętnie stopniują napięcie w filmie. Oczywiście można się wkurzać na
wszystkich policjantów, z których absolutnie żaden nie potrafi oddać celnego
strzału. Może też irytować przewidywalne zakończenie… Ale z drugiej strony
warto obejrzeć ten film choćby dla wszystkich tych 13 zadań, przecież akcja z
trupem w kawiarni miażdży! Na siłę można się też w tym wszystkim doszukać
morału, który jest bardzo podobny do tego wynikającego z Breaking Bad. Nigdy nie wiadomo, jak każdy z nas zachowałby się w
takiej sytuacji, w jakiej znalazł się główny bohater. Kupuję to, 6,5/10 ode
mnie.
Non-Stop, reż. Jaume
Collet-Serra, 2013
Agent federalny Bill Marks (Liam
Neeson) ma za zadanie bronić bezpieczeństwa pasażerów linii lotniczych. Nie
znosi latać, a swoją pracę traktuje jako zło konieczne. Ten lot będzie jednak daleki
od rutyny. Chwilę po starcie na jego szyfrowany telefon przychodzi wiadomość z
żądaniem 150 milionów dolarów okupu. W przypadku odmowy co 20 minut ginąć
będzie kolejny pasażer. Wkrótce okaże się, że przestępcom nie chodzi o
pieniądze. Stawka jest znacznie wyższa. 13000 metrów nad Atlantykiem, w
pędzącej z prędkością 800 km/h maszynie rozpoczyna się gra o życie 146
podróżnych. Jeden z nich jest nieuchwytnym zabójcą... (źródło: Filmweb.pl).
Jeśli nadal nie jesteście
przekonani do recenzowanych dziś przeze mnie filmów, to chociaż w tym wypadku
mi zaufajcie. Zaznaczam jasno – absurd goni tu absurd (zwłaszcza w finałowych
scenach), ale ogląda się to WYBORNIE. Neeson tradycyjnie już wciela się w rolę
nieczułego twardziela, który będzie walczył o ocalenie innych. Non-Stop to jednak nie tylko Neeson. Na
drugim planie znalazło się bowiem kilku naprawdę dobrych aktorów, w tym
nagrodzona Oscarem Lupita Nyong’o, Julianne Moore, Corey Stoll (Peter Russo z House of Cards) i Michelle Dockery (Lady
Mary z Downton Abbey). Film niemal od
samego początku do końca trzyma w ogromnym napięciu i nawet na chwilę nie
pozwala odejść od ekranu. Nie do końca kupuję wplecioną w to wszystko „historię
człowieka ciężko doświadczonego przez życie”, ale to właściwie nieistotny
szczegół. Daję mocne 7/10, jestem przekonany, że film Was wciągnie.
I niech ktoś mi powie, że kino
powinno być wyłącznie ambitne… ;)
Ja oglądam przeważnie nieambitny mainstream czasem skręcając w coś lepszego, wiec nie przejmuj się i oglądaj co chcesz. Kina ma w końcu cieszyć :-)
OdpowiedzUsuńO ile dwa pierwsze zupełnie mnie nie zachęcają, to na tego Neesona może bym się skusił, tym bardziej, że faceta lubię, a strasznie mało filmów z nim widziałem. A i coś z kina akcji czasem lubię :)
OdpowiedzUsuń