sobota, 12 lipca 2014

Mało ambitne, a jednak cieszą… - W obronie własnej, 13 grzechów, Non-Stop



W ostatniej notce zdefiniowałem swoje własne pojęcie „ważnego filmu”. I mimo, że większość oglądanych przeze mnie produkcji aspiruje do znalezienia się w grupie tych „ważnych”, często zdarza mi się też sięgnąć po coś mniej ambitnego. Powody są różne. Jak każdy normalny człowiek czasem po prostu chcę się zrelaksować i z puszką zimnego piwa/kubkiem ciepłej herbaty w ręku pragnę totalnego odmóżdżenia. Czasami decyduję się też na jakiś seans ze względu na obsadzonych aktorów, zdarza się również, że chcę dać kolejną szansę reżyserowi lub ulegam Waszym pochlebnym recenzjom. Dziś chciałbym Wam przedstawić trzy filmy, które nawet nie próbują być ambitnymi, a mimo to naprawdę nieźle można się przy nich bawić. Tak się złożyło, że wszystkie to thrillery (mam naprawdę dużą słabość do tego gatunku filmowego!) i w dwóch z nich grają weterani kina akcji. Zabawa w pełni gwarantowana!


W obronie własnej (Homefront), reż. Gary Fleder, 2013
Phil Broker (Jason Statham) jest agentem wydziału do walki z narkotykami, który właśnie przeszedł na emeryturę. Po latach ciężkiej pracy i życiu w ciągłym napięciu chce uciec od wszystkiego i wraz z rodziną przeprowadza się do małego, z pozoru spokojnego miasteczka. Z czasem okazuje się, że okolica jest sterroryzowana przez narkotykowego dilera Gatora (James Franco). Phil wplątuje się w miejscowy konflikt stając przeciwko mafiosowi (źródło: Filmweb.pl).





Jeśli nie zdecydujecie się na seans tego filmu, bez wątpienia niczego nie stracicie, ale come on… Przecież wiadomo, że nazwiska Stathama i Franco gwarantują dobrą filmową jatkę. Za scenariusz filmu odpowiada sam Sylvester Stallone i właśnie dlatego W obronie własnej to mimo wszystko jednak bardziej film akcji niż klasyczny thriller. Bohater grany przez Stathama przeszedł już w swoim życiu niejedno i naprawdę nie chce kolejnych kłopotów, ale tak to już jest, że one same go znajdują. I tym oto sposobem widzowie stają się świadkami bardzo interesującego pojedynku dwóch badassów. Początkowo pojedynek ten przypomina nieco zabawę w kotka i myszkę, ale akcja stosunkowo szybko się rozkręca i fani filmów akcji na pewno będą zachwyceni. Mnie bardzo spodobało się umiejscowienie akcji w moim ulubionym filmowym stanie, czyli w Luizjanie. Co na minus? Jak dla mnie trochę za mało Jamesa Franco w Jamesie Franco. Rola Winony Ryder też była dla mnie praktycznie niezauważalna. Umówmy się, W obronie własnej nie wnosi NIC nowego do gatunku filmów akcji/thrillerów, ale mimo wszystko ogląda się to z przyjemnością. Stąd 6/10.



13 grzechów (13 sins), reż. Daniel Stamm, 2014
Eliot (Mark Webber) jest pogrążony w długach i wszystko wskazuje na to, że nie prędko uda mu się je spłacić. Pieniądze są mu potrzebne jednak bardziej niż kiedykolwiek – wkrótce ma zamiar poślubić miłość swojego życia. Pewnego dnia odbiera telefon. Tajemniczy głos informuje go, że jest filmowany przez ukryte kamery i bierze udział w grze. Jeżeli Eliot wykona 13 zadań, wówczas wygra 6,2 miliona dolarów. Pierwsze zadanie jest proste – zabić muchę latającą po pokoju. Jednak każde następne z pozostałych 12 to kolejny krok bliżej piekła. Już wkrótce Eliot przekona się, że może dopuścić się najbardziej przerażających i ekstremalnych zachowań… (źródło: Filmweb.pl).


Ten film to ewenement. Na stronie Filmweb.pl został zakwalifikowany do gatunku horrorów, co jest według mnie ogromnym nieporozumieniem, bo akurat to jest thriller z prawdziwego zdarzenia. Uwierzcie mi na słowo, aktorstwo jest tu koszmarne! Przez pierwsze kilka minut można odnieść wrażenie, że ogląda się jakąś totalną szmirę, ale po chwili… wciąga, oj wciąga, i to jak! 13 grzechów to taka osobliwa bajeczka, wariacja na temat Truman Show, Piły i serialu Breaking Bad. Obrzućcie mnie pomidorami, ale według mnie ta bajeczka sprawdza się idealnie jako kino rozrywkowe z dreszczykiem. Momentami jest zabawnie (zadanie nr 3, czyli „doprowadź dziecko do płaczu” rozbawiło mnie niemal do łez), ale co najważniejsze, twórcy bardzo umiejętnie stopniują napięcie w filmie. Oczywiście można się wkurzać na wszystkich policjantów, z których absolutnie żaden nie potrafi oddać celnego strzału. Może też irytować przewidywalne zakończenie… Ale z drugiej strony warto obejrzeć ten film choćby dla wszystkich tych 13 zadań, przecież akcja z trupem w kawiarni miażdży! Na siłę można się też w tym wszystkim doszukać morału, który jest bardzo podobny do tego wynikającego z Breaking Bad. Nigdy nie wiadomo, jak każdy z nas zachowałby się w takiej sytuacji, w jakiej znalazł się główny bohater. Kupuję to, 6,5/10 ode mnie.



Non-Stop, reż. Jaume Collet-Serra, 2013
Agent federalny Bill Marks (Liam Neeson) ma za zadanie bronić bezpieczeństwa pasażerów linii lotniczych. Nie znosi latać, a swoją pracę traktuje jako zło konieczne. Ten lot będzie jednak daleki od rutyny. Chwilę po starcie na jego szyfrowany telefon przychodzi wiadomość z żądaniem 150 milionów dolarów okupu. W przypadku odmowy co 20 minut ginąć będzie kolejny pasażer. Wkrótce okaże się, że przestępcom nie chodzi o pieniądze. Stawka jest znacznie wyższa. 13000 metrów nad Atlantykiem, w pędzącej z prędkością 800 km/h maszynie rozpoczyna się gra o życie 146 podróżnych. Jeden z nich jest nieuchwytnym zabójcą... (źródło: Filmweb.pl).



Jeśli nadal nie jesteście przekonani do recenzowanych dziś przeze mnie filmów, to chociaż w tym wypadku mi zaufajcie. Zaznaczam jasno – absurd goni tu absurd (zwłaszcza w finałowych scenach), ale ogląda się to WYBORNIE. Neeson tradycyjnie już wciela się w rolę nieczułego twardziela, który będzie walczył o ocalenie innych. Non-Stop to jednak nie tylko Neeson. Na drugim planie znalazło się bowiem kilku naprawdę dobrych aktorów, w tym nagrodzona Oscarem Lupita Nyong’o, Julianne Moore, Corey Stoll (Peter Russo z House of Cards) i Michelle Dockery (Lady Mary z Downton Abbey). Film niemal od samego początku do końca trzyma w ogromnym napięciu i nawet na chwilę nie pozwala odejść od ekranu. Nie do końca kupuję wplecioną w to wszystko „historię człowieka ciężko doświadczonego przez życie”, ale to właściwie nieistotny szczegół. Daję mocne 7/10, jestem przekonany, że film Was wciągnie.



I niech ktoś mi powie, że kino powinno być wyłącznie ambitne… ;) 

2 komentarze:

  1. Ja oglądam przeważnie nieambitny mainstream czasem skręcając w coś lepszego, wiec nie przejmuj się i oglądaj co chcesz. Kina ma w końcu cieszyć :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. O ile dwa pierwsze zupełnie mnie nie zachęcają, to na tego Neesona może bym się skusił, tym bardziej, że faceta lubię, a strasznie mało filmów z nim widziałem. A i coś z kina akcji czasem lubię :)

    OdpowiedzUsuń