poniedziałek, 12 maja 2014

O ludziach i ich przyzwyczajeniach – Ani słowa więcej (reż. Nicol Holofcener, 2013)



Moje filmowe zaległości powoli zaczynają mnie przerażać. Co prawda pierwsza połowa 2014 roku prezentuje się pod względem filmowym mniej ciekawie niż ta z 2013, ale i tak z każdym miesiącem moja „lista filmów do obejrzenia” wydłuża się o kilka kolejnych tytułów. A przecież poza światem filmu istnieje jeszcze ten prawdziwy, realny, który nie pozwala o sobie zapomnieć (słoneczne dni zdecydowanie nie zachęcają do sterczenia przed ekranem monitora, prawda?). Staram się jednak jak mogę i w natłoku codziennych obowiązków zawsze próbuję znaleźć czas na napisanie dla Was recenzji. W dzisiejszej notce chciałbym udowodnić Wam, że komedia romantyczna nie musi być z definicji czymś złym. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że większość widzów jest uprzedzona do tego gatunku filmowego ze względu na rozczarowanie polskimi produkcjami (od 2000 roku wciąż jesteśmy bombardowani żenującymi i zupełnie niezabawnymi komedyjkami), ale chyba nie warto obrażać się na komedie romantyczne na zawsze. W ramach przeprosin proponuję Wam najnowszy film Nicole Holofcener – Ani słowa więcej. Jestem przekonany, że przynajmniej kilka razy na Waszych buźkach zagości uśmiech.


Rozwiedziona i samotna Eva (Julia Louis-Dreyfus) pracuje jako masażystka. Prywatnie nie radzi sobie ze zbliżającym się wyjazdem córki na studia, przeżywając syndrom pustego gniazda. W międzyczasie poznaje na przyjęciu słodkiego, zabawnego i podobnie myślącego Alberta (James Gandolfini). Chcąc odmienić swoje życie, kobieta angażuje się coraz bardziej w znajomość. Kiedy ich romans kwitnie, Eva zaprzyjaźnia się z nowa klientką salonu masażu, poetką Marianne (Catherine Keener), która raczy ja opowieściami o swoim byłym mężu, przedstawiając go w negatywnym świetle i opowiadając pikantne szczegóły z ich wspólnego pożycia (źródło: Filmweb.pl).

Produkcja Holofcener okazała się być wyjątkowo miłym zaskoczeniem. Przyznaję się bez bicia, że do seansu przekonała mnie wyłącznie obsada – uwielbiam Julię Louis-Dreyfus w roli pani wiceprezydent w serialu Figurantka, czułem też obowiązek obejrzenia ostatniego filmu, w którym wystąpił James Gandolfinie (aktor zmarł w wieku 51 lat w czerwcu zeszłego roku). Ta pierwszoplanowa dwójka ani trochę mnie nie zawiodła, ich filmowy flirt był tak cudownie niewymuszony, że oglądało i słuchało się ich z prawdziwą przyjemnością. Pomimo, że film nie obfituje w wymyślne intrygi, akcja jest tak wartka, że widz nawet przez chwilę nie odczuje znudzenia. Na dobrą sprawę nie wiem, kiedy minęło mi to 90 minut – nie od dziś jednak wiadomo, że w doborowym towarzystwie czas szybko płynie, prawda? 

Jestem pełen podziwu dla odpowiadającej za scenariusz i reżyserię Nicole Holofcener – udało jej się stworzyć obraz, który zachwyca swą normalnością i prawdziwością. Jej bohaterowie to ludzie z krwi i kości, z wieloma wadami, dziwnymi przyzwyczajeniami i ściśle określonym stylem życia. Eva i Albert przeżyli już swoje pierwsze miłości, a kiedy ich związki się rozpadły, nauczyli się żyć dla siebie i swych dzieci. I teraz, kiedy pragną ułożyć sobie życie na nowo z kimś innym, okazuje się to szalenie trudne. Obydwoje doskonale zdają sobie sprawę z tego, że nie mogą skupić się wyłącznie na „motylkach w brzuchu” i mimowolnie zaczynają szukać w sobie samych wad. Jak powszechnie wiadomo, wraz z wiekiem rosną nasze wymagania względem drugiej osoby. Pytanie tylko, czy brak szafek nocnych w sypialni, tudzież wygrzebywanie cebuli z guacamole to aspekty, dla których warto ryzykować z szansy na szczęście? 

Wielką siłą filmu jest to, że Eva i Albert właściwie niczym nie różnią się od większości widzów. Każdy z nas ma swoje wady i zwyczaje, z których nie chce rezygnować. Po co więc to robić? Czy nie lepiej od razu pokazać prawdziwego siebie i sprawdzić, czy druga osoba może z tym żyć? W końcu, jak pokazują historie nieudanych związków Evy i Alberta, prawda o nas prędzej czy później ujrzy światło dzienne i z dnia na dzień w naszych ukochanych dojrzymy coś nie fajnego, może nawet obrzydliwego. Holofcener pokazuje w swym filmie, że miłosna fascynacja jest ulotna, nie trwa wiecznie. Kiedy „motylki” odlecą, pozostaniemy z samymi sobą i jeśli nie zechcemy zaakceptować drugiej osoby (z wszystkimi jej wadami), to z czasem miłość również odleci, a może nawet ustąpi miejsca nienawiści…

Bardzo polecam Wam film Ani słowa więcej. To niezwykle mądra opowieść o nas samych, o poszukiwaniu szczęścia i o tym, jak śmieszne i paradoksalne rzeczy wpływają na nasze wyobrażenia o drugiej osobie. 7,5/10.

2 komentarze:

  1. Mnie ten film również bardzo sie podobał,taki ciepły i prawdziwy zarazem,a przy tym nie aż tak "amerykański" jakby sie można było tego spodziewać...Co do zaległości filmowych to,nie licytując sie,podejrzewam że mam większe :) Żałuję,a z drugiej strony cieszę sie że piszesz,bo to i mnie przy okazji motywuje :)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń