Nowe sezony amerykańskich seriali
(w tym m.in. Gra o tron, Hannibal, House
of cards) okazały się tak absorbujące, że przez kilka ostatnich dni
zupełnie zapomniałem o filmach pełnometrażowych. W minioną sobotę stwierdziłem
jednak, że warto coś obejrzeć, aby nie być monotematycznym i móc napisać
recenzję czegoś, co nie jest serialem. Padło na Sekretne życie Waltera Mitty – film, który wszyscy oceniliście
nadzwyczaj dobrze i za którego sprawą miałem przeprosić się w końcu ze
znienawidzonym przeze mnie Benem Stillerem. Byłem w naprawdę dobrym nastroju i
po tak optymistycznych recenzjach spodziewałem się porządnego, a przy tym
odprężającego kina. Pamiętam, jak kilka miesięcy temu obejrzałem zwiastun tego
filmu – zrobił on na mnie ogromne wrażenie i postanowiłem wówczas, że w
pierwszej wolnej chwili zmierzę się z Walterem Mitty. Ech, ależ to był
rozczarowujący seans… Dawno nie było na tym blogu krytycznej recenzji, prawda?
No to bach!
Głównym bohaterem filmu jest tytułowy
Walter Mitty (Ben Stiller), pracownik magazynu "Life", w którym
zajmuje się wywoływaniem zdjęć. Mitty lubi wyobrażać sobie siebie jako herosa
doświadczającego mnóstwa niebezpiecznych przygód. Wyśmiewany przez kolegów
często odlatuje w krainę wyobraźni, gdzie wszystko idzie po jego myśli. Kiedy
zdjęcie na okładkę ostatniego wydania czasopisma znika, jego dalsza kariera
staje pod znakiem zapytania. Gdy Walter wyrusza w podróż na koniec świata, aby
znaleźć kompletnie nieuchwytnego fotografa i odzyskać owo zdjęcie, nie wie, że w
czasie tej wędrówki odnajdzie przede wszystkim samego siebie (źródło:
Filmweb.pl).
Rzadko zdarza mi się czytać opisy
filmów przed ich obejrzeniem (zdecydowanie bardziej wolę oglądać zwiastuny), a
szkoda, bo być może gdybym przed odpaleniem filmu przeczytał powyższe
streszczenie fabuły, zrezygnowałbym z seansu. Dlaczego? Już wyjaśniam. Opis
wskazuje na typowe kino drogi, tzn. na film, w którym główny bohater udaje się
w podróż, która na zawsze zmieni jego życie. Wszystko się zgadza, ale warto
wziąć poprawkę na to, kto w tym przypadku wciela się w postać głównego
bohatera. A tutaj, proszę Państwa, mamy Bena Stillera, który nie dość, że
wyreżyserował obraz, to jeszcze postanowił zagrać w nim pierwszoplanową rolę.
Uwierzcie mi, w czasie tego seansu naprawdę starałem się zapomnieć o wszystkich
durnych komediach z jego udziałem. Niestety, nic nie poradzę na to, że Stiller
jest dla mnie aktorskim beztalenciem, które nadaje się jedynie do ról błaznów…
Sekretne życie Waltera Mitty bez wątpienia miało być przełomem w
jego karierze. Daję sobie uciąć rękę, iż właśnie po to powstał ten film – aby
widzowie zobaczyli w nim kogoś więcej niż głupka z nie śmiesznych komedii. Nie
miałem jeszcze okazji obejrzeć pierwszej wersji filmu z 1947 roku, ale jestem
przekonany, że była ona lepsza od tej uwspółcześnionej wizji Stillera.
Niektórzy z Was zarzucili mi na fanpage’u bloga, że nie oglądałem filmu duszą i
nie dostrzegłem, iż Ben celowo przesadził z pompatycznością i emocjonalnością.
Bardzo mi przykro, ale nie mogę się z tym zgodzić. Jeśli chcecie obejrzeć
prawdziwie eskapistyczne filmy, polecam zerknąć na Marzyciela Forstera, czy choćby na tegorocznego Ratując Pana Banksa. To jest kino, które
porusza, ładuje energią i nie balansuje na niebezpiecznej granicy
emocjonalność/kicz. Część fantazji Waltera jest po prostu przeraźliwie głupia,
nie wspominając już o tych wszystkich prawdziwych wydarzeniach, które nijak
mają się do jego codziennych problemów. Nie chce mi się już nawet wspominać o
konkretnie odrealnionych postaciach drugoplanowych, w tym przede wszystkim o
Cheryl i Seanie (jak w ogóle Sean Penn mógł przyjąć rolę w czymś tak
kiepskim?!).
Uważam, że film zrobiłby o wiele
większe wrażenie, gdyby główny bohater odkrywał życie w sposób mniej
efekciarski. Czy naprawdę nie byłoby lepiej postawić na minimalizm niż na ten
przesadzony patos? Oczywiście film można określać mianem „ku pokrzepieniu serc”
i z pewnością nie jeden da się kupić tej optymistycznej i zarazem
słodko-przekłamanej bajeczce. Ja jednak wymagam od kina czegoś więcej i czuję
się ogromnie oszukany, kiedy dostaję film, w którym poszczególne elementy
zupełnie do siebie nie pasują. Przez cały seans czułem, że coś tu nie gra, a
kiedy udało mi się dotrzeć do wyjątkowo patetycznego finału, jedynie się
roześmiałem. Dawno nie widziałem równie nieudanego, sztucznego i nienaturalnego
filmu. I gdyby nie fenomenalna ścieżka dźwiękowa i bardzo ładne zdjęcia,
zapewne odpuściłbym sobie ten film już w pierwszej połowie.
Bardzo nie polecam Wam tego filmu
i wciąż jestem w szoku, że tak wielu z Was podobał się ten obraz. O gustach się
jednak nie dyskutuje (inna sprawa, że moja antypatia do Stillera jest naprawdę ogromna
i być może nic nie jest w stanie jej przezwyciężyć…). Dałbym 2,5/10, ale za
zdjęcia i muzykę niech będzie słabe 4.
ojacie!!
OdpowiedzUsuńJa właśnie jestem z grupy zadowolonej z seansu, dałam całkiem mocne 7/10. Myślę, że takie lekkie, optymistyczne, kolorowe filmy też są potrzebne (nawet jeśli nie pozostawiają w głowie długotrwałego śladu - tak mam z Mittym).
No, ale zdecydowanie nie chcę Ciebie tutaj przekonywać do zmiany zdania :)
A Stillera też wcześniej nie lubiłam i nadal nie lubię, chociaż w Mittym go zdzierżyłam ;)
Tak czysto teoretycznie - jak myślisz, czy gdyby reżyserem i głównym aktorem był taki aktor, którego bardzo lubisz i cenisz, a reszta by wyglądała identycznie, jak teraz, to czy Twoje ogólne spojrzenie na cały film by się zmieniło?
Pozdrawiam!
Nie potrafię do końca odpowiedzieć na to pytanie. Oglądając "Sekretne życie Waltera Mitty" wciąż miałem wrażenie, że Stiller chce siebie odczarować, a kompletnie nie pasował mi do tej całej koncepcji filmu. No nie podobało mi się i już, nic na to nie poradzę, heheh. Zgodzę się z Tobą, że lekkie i optymistyczne filmy są jak najbardziej potrzebne, ale niestety nie odebrałem w ten sposób tego filmu.
UsuńPozdrawiam :)
Heh, żeby jeszcze mi się chciało sięgać po nowe filmy... Prędzej czy później się zmuszę, ale bez ciśnienia. No i fajnie, że wreszcie jakaś negatywna opinia, bo jestem bardzo podejrzliwy wobec filmów, które wszyscy zachwalają.
OdpowiedzUsuńDaje czadu :)) GIT!
OdpowiedzUsuń