piątek, 2 maja 2014

Głupia bajeczka dla niewymagających czy film ku pokrzepieniu serc? - Sekretne życie Waltera Mitty (reż. Ben Stiller, 2013)



Nowe sezony amerykańskich seriali (w tym m.in. Gra o tron, Hannibal, House of cards) okazały się tak absorbujące, że przez kilka ostatnich dni zupełnie zapomniałem o filmach pełnometrażowych. W minioną sobotę stwierdziłem jednak, że warto coś obejrzeć, aby nie być monotematycznym i móc napisać recenzję czegoś, co nie jest serialem. Padło na Sekretne życie Waltera Mitty – film, który wszyscy oceniliście nadzwyczaj dobrze i za którego sprawą miałem przeprosić się w końcu ze znienawidzonym przeze mnie Benem Stillerem. Byłem w naprawdę dobrym nastroju i po tak optymistycznych recenzjach spodziewałem się porządnego, a przy tym odprężającego kina. Pamiętam, jak kilka miesięcy temu obejrzałem zwiastun tego filmu – zrobił on na mnie ogromne wrażenie i postanowiłem wówczas, że w pierwszej wolnej chwili zmierzę się z Walterem Mitty. Ech, ależ to był rozczarowujący seans… Dawno nie było na tym blogu krytycznej recenzji, prawda? No to bach!


Głównym bohaterem filmu jest tytułowy Walter Mitty (Ben Stiller), pracownik magazynu "Life", w którym zajmuje się wywoływaniem zdjęć. Mitty lubi wyobrażać sobie siebie jako herosa doświadczającego mnóstwa niebezpiecznych przygód. Wyśmiewany przez kolegów często odlatuje w krainę wyobraźni, gdzie wszystko idzie po jego myśli. Kiedy zdjęcie na okładkę ostatniego wydania czasopisma znika, jego dalsza kariera staje pod znakiem zapytania. Gdy Walter wyrusza w podróż na koniec świata, aby znaleźć kompletnie nieuchwytnego fotografa i odzyskać owo zdjęcie, nie wie, że w czasie tej wędrówki odnajdzie przede wszystkim samego siebie (źródło: Filmweb.pl).

Rzadko zdarza mi się czytać opisy filmów przed ich obejrzeniem (zdecydowanie bardziej wolę oglądać zwiastuny), a szkoda, bo być może gdybym przed odpaleniem filmu przeczytał powyższe streszczenie fabuły, zrezygnowałbym z seansu. Dlaczego? Już wyjaśniam. Opis wskazuje na typowe kino drogi, tzn. na film, w którym główny bohater udaje się w podróż, która na zawsze zmieni jego życie. Wszystko się zgadza, ale warto wziąć poprawkę na to, kto w tym przypadku wciela się w postać głównego bohatera. A tutaj, proszę Państwa, mamy Bena Stillera, który nie dość, że wyreżyserował obraz, to jeszcze postanowił zagrać w nim pierwszoplanową rolę. Uwierzcie mi, w czasie tego seansu naprawdę starałem się zapomnieć o wszystkich durnych komediach z jego udziałem. Niestety, nic nie poradzę na to, że Stiller jest dla mnie aktorskim beztalenciem, które nadaje się jedynie do ról błaznów…

Sekretne życie Waltera Mitty bez wątpienia miało być przełomem w jego karierze. Daję sobie uciąć rękę, iż właśnie po to powstał ten film – aby widzowie zobaczyli w nim kogoś więcej niż głupka z nie śmiesznych komedii. Nie miałem jeszcze okazji obejrzeć pierwszej wersji filmu z 1947 roku, ale jestem przekonany, że była ona lepsza od tej uwspółcześnionej wizji Stillera. Niektórzy z Was zarzucili mi na fanpage’u bloga, że nie oglądałem filmu duszą i nie dostrzegłem, iż Ben celowo przesadził z pompatycznością i emocjonalnością. Bardzo mi przykro, ale nie mogę się z tym zgodzić. Jeśli chcecie obejrzeć prawdziwie eskapistyczne filmy, polecam zerknąć na Marzyciela Forstera, czy choćby na tegorocznego Ratując Pana Banksa. To jest kino, które porusza, ładuje energią i nie balansuje na niebezpiecznej granicy emocjonalność/kicz. Część fantazji Waltera jest po prostu przeraźliwie głupia, nie wspominając już o tych wszystkich prawdziwych wydarzeniach, które nijak mają się do jego codziennych problemów. Nie chce mi się już nawet wspominać o konkretnie odrealnionych postaciach drugoplanowych, w tym przede wszystkim o Cheryl i Seanie (jak w ogóle Sean Penn mógł przyjąć rolę w czymś tak kiepskim?!).

Uważam, że film zrobiłby o wiele większe wrażenie, gdyby główny bohater odkrywał życie w sposób mniej efekciarski. Czy naprawdę nie byłoby lepiej postawić na minimalizm niż na ten przesadzony patos? Oczywiście film można określać mianem „ku pokrzepieniu serc” i z pewnością nie jeden da się kupić tej optymistycznej i zarazem słodko-przekłamanej bajeczce. Ja jednak wymagam od kina czegoś więcej i czuję się ogromnie oszukany, kiedy dostaję film, w którym poszczególne elementy zupełnie do siebie nie pasują. Przez cały seans czułem, że coś tu nie gra, a kiedy udało mi się dotrzeć do wyjątkowo patetycznego finału, jedynie się roześmiałem. Dawno nie widziałem równie nieudanego, sztucznego i nienaturalnego filmu. I gdyby nie fenomenalna ścieżka dźwiękowa i bardzo ładne zdjęcia, zapewne odpuściłbym sobie ten film już w pierwszej połowie. 

Bardzo nie polecam Wam tego filmu i wciąż jestem w szoku, że tak wielu z Was podobał się ten obraz. O gustach się jednak nie dyskutuje (inna sprawa, że moja antypatia do Stillera jest naprawdę ogromna i być może nic nie jest w stanie jej przezwyciężyć…). Dałbym 2,5/10, ale za zdjęcia i muzykę niech będzie słabe 4.

4 komentarze:

  1. ojacie!!
    Ja właśnie jestem z grupy zadowolonej z seansu, dałam całkiem mocne 7/10. Myślę, że takie lekkie, optymistyczne, kolorowe filmy też są potrzebne (nawet jeśli nie pozostawiają w głowie długotrwałego śladu - tak mam z Mittym).
    No, ale zdecydowanie nie chcę Ciebie tutaj przekonywać do zmiany zdania :)
    A Stillera też wcześniej nie lubiłam i nadal nie lubię, chociaż w Mittym go zdzierżyłam ;)
    Tak czysto teoretycznie - jak myślisz, czy gdyby reżyserem i głównym aktorem był taki aktor, którego bardzo lubisz i cenisz, a reszta by wyglądała identycznie, jak teraz, to czy Twoje ogólne spojrzenie na cały film by się zmieniło?
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie potrafię do końca odpowiedzieć na to pytanie. Oglądając "Sekretne życie Waltera Mitty" wciąż miałem wrażenie, że Stiller chce siebie odczarować, a kompletnie nie pasował mi do tej całej koncepcji filmu. No nie podobało mi się i już, nic na to nie poradzę, heheh. Zgodzę się z Tobą, że lekkie i optymistyczne filmy są jak najbardziej potrzebne, ale niestety nie odebrałem w ten sposób tego filmu.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Heh, żeby jeszcze mi się chciało sięgać po nowe filmy... Prędzej czy później się zmuszę, ale bez ciśnienia. No i fajnie, że wreszcie jakaś negatywna opinia, bo jestem bardzo podejrzliwy wobec filmów, które wszyscy zachwalają.

    OdpowiedzUsuń