piątek, 9 maja 2014

Folk, kot i Llewyn Davis – Co jest grane, Davis? (reż. Ethan Coen, Joel Coen, 2013)



Jeśli miałbym wymienić reżyserów, których filmy sprawiają mi największy problem, to padłoby właśnie na braci Coen. To twórcy absolutnie wybitni, który od początku do końca wiedzą, co chcą przekazać swym widzom. Oglądając ich filmy wiem, że w nich nic nie dzieje się przypadkiem i że każdy z epizodów został dokładnie przemyślany. Z wielką przyjemnością sięgam po nagrodzone Oscarami i kultowe już Fargo czy To nie jest kraj dla starych ludzi. Z kolei Prawdziwe męstwo czy Tajne przez poufne to najlepsze przykłady tego, jak można bawić widzów w stylowy sposób. W czym więc tkwi mój problem? W coenowskim szyfrze. Bracia Coen to piekielnie inteligentni faceci, którzy o wielu sprawach nie mówią wprost. Te międzywierszowe smaczki są zarezerwowane nie tylko dla prawdziwych kinomanów, ale przede wszystkim dla ludzi oczytanych, światłych, błyskotliwych. W końcu nie od dziś wiadomo, że nie każdy potrafi odczytać ironią i zrozumieć satyrę. A ponieważ ja jestem z tych, którzy chcą wiedzieć wszystko (a nawet i jeszcze więcej!), oglądając ich filmy nigdy nie potrafię się do końca odprężyć i w każdej scenie doszukuję się drugiego dna. Być może dlatego nie do końca podobał mi się Poważny człowiek, który wciąż stanowi dla mnie pewną zagadkę, a może nawet i wyzwanie. A jak jest z ich najnowszym filmem? O tym możecie przeczytać poniżej. 


Tytułowy Davis (Oscar Isaac) to przenoszący się z jednej kanapy na drugą, z podrzędnego nowojorskiego baru do kolejnego, intrygujący muzyk. Llewyn szuka nie tylko swojego miejsca w świecie, ale także wciąż uciekającego mu kota. Po drodze marzy o zrobieniu wielkiej kariery muzycznej. Gra co prawda z gwiazdą Jimem Berkeyem (Justin Timberlake), ale nie da się ukryć, że muzycy mijają się w doborze repertuaru. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze jego skomplikowane relacje z dziewczyną Jima – Jean (Carey Mulligan). Jedno jest pewne - Davis na pewno jest mistrzem w podejmowaniu niewłaściwych decyzji. (źródło: Filmweb.pl).

Ależ to uroczy film, ależ przyjemnie się to ogląda! Jeśli Coenowie chcieli stworzyć klimatyczny film, to śmiało mogę przyznać, iż im się to udało. Nie jestem fanatykiem muzyki folkowej, ale wszystkie piosenki w Co jest grane, Davis? podobały mi się na tyle mocno, że chyba bardziej zainteresuję się tym gatunkiem muzycznym. Folk idealnie pasuje do zwariowanego świata Llewyna Davisa. To muzyk, który dokładnie wie, jaką ścieżką chce podążać. I choć jego utwory są naprawdę znakomite, wciąż nie potrafią przebić się przez mur i przynieść mu sławy. Najnowszy film Coenów jasno i otwarcie mówi, że nie każdy może przeżyć swój american dream. To niezwykle ciekawa alternatywa filmowa, pozostająca nieco w opozycji do takich tegorocznych hitów jak American Hustle czy Wilk z Wall Street. Co ciekawe, wszyscy krytycy przewidywali, że te trzy filmy stoczą ze sobą prawdziwy bój w walce o Oscary, a tymczasem Co jest grane, Davis? nawet nie został nominowany w głównej kategorii. Wielka szkoda, bo choć nie jest to dzieło tej samej klasy co najnowszy obraz Scorsese, to z pewnością swym poziomem przewyższa film-wydmuszką Russella. 

W czym tkwi magia Llewyna Davisa? Na pewno w nieporadności głównego bohatera, który znajduje się niebezpiecznie blisko od określenia „życiowy nieudacznik”. Jest jeszcze rozkosznie bluzgająca Jean (Carey Mulligan zagrała kolejną fenomenalną i oryginalną rolę!) – jej dialogi z Llewynem rozbawią nawet największego smutasa. No i wreszcie jest on – nieustannie uciekający rudy kot, którego ja odbieram jako symbol gonitwy za szczęściem. Według mnie pełni on rolę przysłowiowego „króliczka”, którego złapanie jest tożsame ze spełnieniem marzenia. Czy Llewynowi się uda? Nie mogę Wam tego zdradzić, sami musicie sięgnąć po film, a warto, choćby dla tego słodko mruczącego czworonoga! Miło było też zobaczyć na ekranie Justina Timberlake’a – to mój ulubiony wokalista i cieszę się, że tym razem przede wszystkim śpiewał (jego ostatnia aktorska rola w Ślepym trafie bardzo nie przypadła mi do gustu). Utwór „Please Mr. Kennedy” wykonany przez niego i Adama Drivera (Adam z serialu Dziewczyny) made my day. W ogóle ścieżka dźwiękowa jest tu najlepszym elementem i z pewnością szybko zwrócicie na to uwagę.

Co na minus? Uważam, że bohaterowie mogliby zdecydowanie mniej przeklinać, gdyż wielokrotnie powtarzane słowo na F nieco kłóciło mi się z melancholijnym nastrojem całego filmu. Z drugiej jednak strony dialogi Llewyna i Jean nie robiłyby takiego wrażenia… O dziwo, za wadę uważam również długość filmu. Nie wierzę, że to napiszę, ale chciałbym, aby Co jest grane, Davis? trwał minimum dwie godziny. Ze względu na dużą liczbę śpiewanych utworów muzycznych na ekranie wydarzyło się niewiele i przez to czuję pewien niedosyt. Jakby to ładnie ująć, temat nie został wyczerpany. Co jest grane, Davis? broni się jednak wieloma innymi elementami. Poza wspomnianą już fenomenalną ścieżką dźwiękową warto zwrócić uwagę na świetne zdjęcia i znakomite aktorstwo. Każda z postaci zachwyca i intryguje (mnie bardzo podobała się drugoplanowa rola Johna Goodmana).

Z pełnym przekonaniem polecam Wam najnowszy film braci Coen. Ode mnie soczyste 7/10.

4 komentarze:

  1. Dla mnie film bez wad i zarazem jeden z najlepszych dzieł Coenów (a tych trochę było). Wg mnie 7 to zdecydowanie za niska ocena :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może masz rację, ale ja zawsze miałem jakiś mały problem z Coenami (stąd mój przydługawy wstęp w notce :P). Absolutnie nie śmiem jednak umniejszać ich geniuszu, talentu i artystycznych wizji - to dwójka zdolnych bestii filmowych. Poza tym przecież wiesz, że każdy z nas (blogerów filmowych) zwraca uwagę w filmach na różne elementy i skala ocen również ma dla każdego z nas inne znaczenie. Np. dla mnie "soczyste 7" to naprawdę przyzwoita ocena, film jak najbardziej polecam :P

      Usuń
  2. Ja ten film kupuję całkowicie! :)
    Pozdrawiam,
    http://pocalunekkultury.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. COOL BABY :)) FOKL ROCK is the best ;)) A tak na serio ;P talent jest

    OdpowiedzUsuń