Od czasu do czasu lubię sięgnąć
po kino niszowe, offowe, nieatakujące mnie krzykliwymi plakatami i billboardami.
Są to filmy niskobudżetowe, często amatorskie, pozbawione przepychu i
efekciarstwa, którymi tak bardzo przesycone są hollywoodzkie blockbustery.
Oczywiście filmy niezależne nie są dla wszystkich, ja sam również muszę być w
odpowiednim nastroju, aby móc oddać się zajęciu czerpania przyjemności z tego
typu produkcji. Wczorajszego wieczoru, tuż po seansie marnego Ślepego trafu (cóż za schematyczny,
miałki i nudny film!) zachciało mi się wyciszyć przed snem przy czymś spokojnym
i niekomercyjnym. Zupełnie przypadkowo wybór padł na obsypanego nominacjami do
Cezarów Nieznajomego nad jeziorem.
Oglądając ten film byłem na zmianę zniesmaczony i zaintrygowany. I chyba
pierwszy raz od bardzo dawna miałem ogromny problem z dokonaniem obiektywnej
oceny…
Niejaki Franck (Pierre de
Ladonchamps) lubi spędzać swój wolny czas na włóczeniu się po plaży dla gejów.
Właśnie tam poznaje nowych znajomych i oddaje się cielesnym uniesieniom z
(bardzo często) przypadkowo poznanymi mężczyznami. Pewnego dnia poznaje dwóch
intrygujących mężczyzn: przystojnego Michela (Christophe Paou) i samotnego
Henriego (Patrick d’Assumcao). Tej samej nocy na plaży dochodzi do morderstwa…
Osobliwy to film, przyznaję.
Bardzo rzadko zdarza mi się rezygnować z seansu przed końcem filmu, a oglądając
Nieznajomego nad jeziorem przeszło mi
to przez myśl. A wszystko za sprawą bardzo odważnych scen erotycznych, które
momentami zakrawały o gejowską pornografię. Kiedy sięgałem po ten film, nawet przez
myśl nie przeszło mi, że będę zmuszony oglądać przed snem sceny męskiej
ejakulacji. Postanowiłem jednak przemóc się i obejrzeć film do końca. I teraz,
kiedy widziałem już całość, mogę śmiało stwierdzić, że wszystkie te sceny
nagości nie były wybrykiem reżysera, a bardzo dobrze przemyślanym elementem
dopełniającym całość. Tak, ten film i ta plaża bez tych wszystkich penisów nie
spełniłyby swojej roli. Co nie zmienia faktu, że pewnymi scenami wciąż czuję
się zniesmaczony.
Rzeczywiście trzeba być bardzo tolerancyjnym,
aby móc w spokoju obejrzeć ten film do końca. Jest duszno, odpychająco,
momentami wręcz obrzydliwie. Umiejscawiając akcję wyłącznie na plaży dla
gejów-nudystów reżyser wykazał się nie lada sprytem. Dzięki takiemu rozwiązaniu
udało mu się stworzyć osobliwą samotnię, w której mogą mieć miejsce zdarzenia
rodem z największych horrorów. Poza orgiastycznymi odgłosami kopulujących
mężczyzn (a trzeba przyznać, że w tym miejscu naprawdę nie ma znaczenia, kto
jak wygląda i każdy chce jedynie zaspokoić swe potrzeby fizjologiczne) i
dźwiękami przyrody (szum wiatru, śpiew ptaków) panuje tu kompletna cisza.
Zachwycający za dnia pejzaż porośniętego lasami brzegu lazurowego jeziora nocą
przeraża swą surowością i oddaleniem od cywilizacji.
To właśnie w tym miejscu Franck
poznaje Henriego, który jako jedyny nie przychodzi tu w celach
przygodowo-kopulacyjnych. Henri to uważny outsider, który ma już pewne
doświadczenia życiowe i który bardzo szybko potrafi rozpoznać zbliżające się
niebezpieczeństwo. Franck nie chce jednak słuchać rad swego przyjaciela i
oddaje się płomiennemu romansowi z przystojnym Michelem. I choć rozum radzi mu
uciekać, serce (i jeszcze jedna część ciała) każe mu kontynuować tę znajomość.
W efekcie widz otrzymuje film-hybrydę, której nie można określić mianem dobrego
dramatu o tematyce fascynacji erotycznej. Nie jest to też kryminał, a spośród
wszystkich scen tylko finałowa trzyma w napięciu. Dlatego też dla
niewprawionego kinomana film okaże się jedynie „nudny” i „gejowski”. Inna sprawa,
że ten film rzeczywiście idealnie nadaje się na festiwal filmów o tematyce
LGBT…
Kompletnie nie wiem, jak ocenić
ten film. Jest w tym jakiś pomysł, dostrzegam też jakiś niezdefiniowany artyzm.
Dlatego też dam 5/10, ale raczej nie polecam. No chyba, że tylko tym bardzo
odpornym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz