Musicie mi wybaczyć, ale wczoraj
jakoś nie znalazłem w sobie sił, aby opisać Wam Galę Złotych Globów 2014. Sam
nie wiem, czy było to spowodowane zmęczeniem z powodu zarwanej nocy (Gala
skończyła się o godzinie 5.00 naszego czasu) czy też może zmęczeniem tematem (w
końcu o Globach pisali wszyscy i wszędzie, niekoniecznie mądrze). Dziś jednak
postanawiam się zrehabilitować i napisać kilka słów o samej uroczystości oraz o
wygranych w danych kategoriach. Nie będzie to dokładna relacja, a raczej zbiór
luźnych spostrzeżeń, które udało mi się zanotować w czasie oglądania ceremonii.
Bardzo przepraszam za chaotyczny charakter tej notki, ale ja widzę ją właśnie w
ten sposób. Oczywiście tradycyjnie zachęcam do komentowania i wyrażania
własnego zdania.
Moją złoto-globową noc
rozpocząłem od obejrzenia relacji z czerwonego dywanu. Szalenie miło oglądało
się te wszystkie znajome twarze, choć muszę przyznać, że słuchanie prezenterów
chwalących wszystkich w ten sam sposób („You are looking absolutely stunning!”)
po pewnym czasie stało się męczące. Kompletnie nie znam się na modzie, więc nie
zamierzam zachwycać się kreacjami gwiazd. Moją uwagę na pewno przyciągnęły
obłędnie wyglądające Emma Watson oraz będąca w ciąży Kerry Washington. Na czerwonym
dywanie najgłośniejszymi brawami przywitano Jennifer Lawrence, Sofię Vergarę,
Leonardo DiCaprio oraz Toma Hanksa, co tylko potwierdza fakt, że ta czwórka
jest przez wszystkich absolutnie uwielbiana. Przed samą galą najczęściej
mówiono właśnie o Lawrence, zachwycano się jej kreacją sprzed roku oraz
spekulowano, czy w tym roku znów zostanie nagrodzona. Wśród aktorów serialowych
prawdziwą furorę robiła natomiast wyglądająca jak milion dolarów Sofia Vergara –
niemal wszyscy aktorzy ze Współczesnej
rodziny potwierdzili, że praca z nią to prawdziwa przyjemność. Przyznam, że
moją uwagę zwróciła także obecność Mike’a Tysona – co on w ogóle tam robił?!
Tuż przed samym rozpoczęciem
gali, prowadzące (niezawodne Amy Poehler i Tina Fey) wyznały w wywiadzie, że
samo przygotowanie kwestii na tę uroczystość zajęło im jedynie weekend. Może
właśnie dlatego sama ceremonia przyznania Złotych Globów była raczej nudna?
Osobiście nic nie mam do prowadzących i raczej bawiły mnie ich złośliwe żarty,
ale wydaje mi się, że mogły się nieco bardziej postarać. Powszechnie wiadomo,
że uroczystość przyznania Złotych Globów ma bardzo luźny charakter (w
przeciwieństwie do pompatycznej gali oscarowej), więc nie wydaje mi się, żeby
ktokolwiek poczuł się urażony z powodu żartów duetu Poehler&Fey. Mnie najbardziej
rozbawiła ich prezentacja DiCaprio („A teraz, niczym wagina supermodelki,
przywitajmy ciepło Leonarda DiCaprio”), który zresztą sam jedynie się
uśmiechnął i podniósł do góry kciuk. Dostało się też innym supergwiazdom, jak
choćby Clooneyowi, Damonowi czy Streep. Bardzo zabawne były również dwie
sekwencje żartów związane z Julią Louise – Dreyfus, która była nominowana
zarówno w kategorii telewizyjnej (najlepsza rola kobieca, Figurantka) oraz filmowej (najlepsza rola kobieca w komedii, Ani słowa więcej). Prawdziwą
przyjemnością było dla mnie obejrzenie scenicznego popisu aktorskiego wręczającej
nagrodę Emmy Thompson, która w ogóle sprawiała wrażenie najlepiej bawiącej się
gwiazdy. Poza tym bardzo miło, że wśród prezentujących filmy nominowane do
głównych nagród znalazły się takie osoby jak Niki Lauda czy kobieta, na której
historii oparto film Tajemnica Filomeny. Wielka szkoda natomiast, że na gali zabrakło Kate Winslet i Judi Dench.
Nie zgadzam się ze stwierdzeniem,
że tegoroczne Złote Globy były przewidywalne, bo to kompletna bzdura i
najczęściej słowa te wypowiadane są przez osoby, które nie widziały większości
nominowanych filmów i seriali. Rzeczywiście, w kategoriach filmowych zwyciężyli
ci, na których stawiano, ale w kategoriach serialowych było całkiem sporo
niespodzianek, dlatego też określenie ceremonii jako przewidywalnej i
nieobfitującej w zaskoczenia jest po prostu nieprawdziwe i krzywdzące. Szalenie
wkurza mnie też, że praktycznie wszystkie portale internetowe nie skupiają się
na treści i jakości zwycięskich filmów ani na kunszcie aktorskim takich
talentów jak Lawrence czy DiCaprio, a jedynie na ich kreacjach, stylu i
wyglądzie zewnętrznym. Przecież tu wcale nie chodzi o to, jak kto wyglądał!
Zupełnie nie rozumiem, dlaczego właściwie nikt nie zadaje sobie trudu
postawienia pytania, za co dana osoba dostała tę nagrodę i czy aby na pewno na
nią zasłużyła. Chory świat, chorzy ludzie!
Ja sam większości nominowanych filmów
nie widziałem, więc w swych przewidywaniach co do zwycięzców kierowałem się
tylko i wyłącznie własną intuicją. Na 10 kategorii filmowych 7 obstawiłem dobrze,
więc chyba czas najwyższy zacząć grać w lotka ;) Nie zamierzam wypisywać tutaj,
kto i za co dostał Złote Globy. Bardzo cieszą mnie nagrody dla DiCaprio,
Lawrence oraz Blanchett, bo to trójka szalenie zdolnych aktorów. Wielka szkoda,
że mówi i pisze się o nich w zupełnie innym kontekście. Osobiście drażnią mnie
wszystkie memy, w których robi się z DiCaprio idiotę. Dla mnie widok Leo
odbierającego nagrodę z rąk Jennifer był ukoronowaniem całej tej gali. Szlag
mnie trafia, kiedy ktoś nazywa Lawrence najbardziej rozpieszczoną gwiazdką
Hollywoodu lub wypisuje bzdury, że zdobyła nagrodę nie za swój talent, ale za
dziewczęcość i popularność. Przepraszam bardzo, czy jedno z drugim nie może iść
w parze? Wielka szkoda, że nie doceniono Hanksa i Fassbendera… Bardzo cieszy
mnie nagroda za reżyserię dla Cuarona (Grawitacja)
oraz dla U2 za fenomenalną piosenkę Ordinary
love. Wśród nagród w kategoriach filmowych najbardziej rozczarowały mnie
Globy dla All is lost za muzykę (no
błagam Was, wtf) oraz dla Wielkiego
piękna (przecież Polowanie jest
1000 razy lepszym filmem!). Nie mogę się natomiast doczekać, żeby zobaczyć Zniewolonego i American Hustle.
W kategoriach serialowych,
zgodnie z moimi przewidywaniami, najwięcej nagród zgarnęły Breaking Bad oraz Wielki
Liberace. Są to w pełni zasłużone nagrody, chociaż obstawiałem, że jednak House of cards zmiecie Breaking Bad. Wśród nagród w kategoriach
serialowych najbardziej cieszy mnie ta dla Robin Wright (za rolę Claire w House of cards). Aktorka ta wyznacza
nowe standardy aktorskiego rzemiosła w serialach, jest po prostu fenomenalna i
gdyby opuściła tę galę bez nagrody, byłoby to wielkim nieporozumieniem. Pozostałe
zwycięstwa okazały się bezapelacyjnie nieprzewidywalne! Do tych miłych (dla
mnie) niespodzianek należą nagrody dla Elisabeth Moss, Amy Poehler oraz Jona
Voighta. Mało kto stawiał na tę trójkę, a tymczasem to właśnie oni okazali się najlepsi.
Najbardziej zaskoczyła mnie wygrana Jacqueline Bisset, która w Dancing on the edge wcale nie wznosi się
na wyżyny aktorstwa i która sama była swą wygraną na tyle zaskoczona, że nie
potrafiła wykrztusić z siebie kilku rozsądnych słów podziękowań. Co mnie
najbardziej zirytowało? Nagrody dla Brooklyn
Nine-Nine jako najlepszego serialu komediowego oraz dla Samberga jako
najlepszego aktora w serialu komediowym. Ok, serial sam w sobie nie jest zły,
ale na pewno nie jest bardziej zabawny od Współczesnej
rodziny czy Teorii wielkiego podrywu.
I choć osobiście bardzo lubię powiewy świeżości tego typu, to w tym przypadku
nagrody przyznano bardzo „na kredyt”. Wielka szkoda, że nie doceniono Kevina
Spacey (jestem przekonany, że za rok Złoty Glob trafi właśnie do niego), Sofii
Vergary i Jessici Lange.
Cóż, to chyba tyle z moich
subiektywnych refleksji. Teraz pozostaje nam czekać na gale nagród BAFTA (nominacje
znajdziecie tutaj) i Oscarów (przypominam, że nominacje poznamy już w ten
czwartek, 16 stycznia). A na sam koniec urocze zdjęcie Leo i Bradleya, którzy
zaprosili na ceremonię swoje mamy.
ps: za "wspólne" oglądanie bardzo dziękuję Magdzie z Dziś oglądam - w kinie i o kinie
Interesująca relacja, wcale bym jej nie nazwała chaotyczną - raczej luźną :) W związku z tym, że nie jestem serialowym maniakiem, a większość wolnego czasu przeznaczam na filmy, to Globy aż tak bardzo mnie nie ekscytują, albo raczej - połowicznie ekscytują ;) Za to bardzo niecierpliwie czekam na czwartek i ogłoszenie nominacji do Oscarów. Mimo całej fali krytyki (że nuda, że schematyczność, że przewidywalność, itp.) uwielbiam te moment, gdy pada słynne "and the Oscar goes to..."
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko, że polskie premiery są czasami tak późno, że nie ma szans na obejrzenie filmu przed rozdaniem nagród :(
P.S. Napisałeś, że dobrze Ci poszło typowanie zwycięzców. Absolutnie nie namawiam do hazardu, ale wiesz, że można na tym nieźle zarobić? ;) Przekonałam się w zeszłym roku, właśnie przed Oscarami :) symboliczne kilkanaście złotych udało się zwiększyć do sumki, za którą miałam kilkanaście wyjść do kina :D