poniedziałek, 20 stycznia 2014

O filmie, który przeszywa do bólu... - Zniewolony. 12 Years a Slave (reż. Steve McQueen, 2013)



Chociaż Steve McQueen nie ma na swoim koncie jeszcze wielu filmów, wszyscy zainteresowani branżą filmową doskonale znają jego nazwisko. Zadebiutował w 2008 roku jako reżyser i scenarzysta głośnego Głodu – dramatu przedstawiającego tzw. „protest czystości” irlandzkich więźniów. Trzy lata później mieliśmy okazję oglądać Wstyd – niezwykle intymny obraz ukazujący codzienne życie seksoholika. Główną rolę w obu filmach odgrywał Michael Fassbender, aktor zdolny do poświęceń (do roli w Głodzie przeszedł na bardzo drastyczną dietę), o wielu twarzach, niebywale przekonujący we wszystkich dotychczasowych filmowych wcieleniach. Kiedy McQueen rozpoczął pracę nad swym nowym filmem, nikt nie miał wątpliwości, że i tym razem w jednej z głównych ról obsadzi Fassbendera. Jestem właśnie po seansie filmu Zniewolony. 12 Years a Slave i jedyne co mogę rzec, to że znów im się udało! Ten niesamowity duet aktorsko-reżyserski po raz kolejny powala na kolana i sprawia, że człowiek jeszcze na długo po seansie nie może zapomnieć o tym, co widział na ekranie. Ani trochę nie dziwi mnie wygrana Złotego Globu dla Zniewolonego jako Najlepszego filmu i coś czuję, że niedługo na koncie tego filmu znajdzie się jeszcze bardziej prestiżowa nagroda…

Film jest ekranizacją wstrząsających wspomnień Salomona Northupa. To wydarzyło się naprawdę. Jest rok 1841. Na północy Stanów Zjednoczonych już od lat czarnoskórzy obywatele cieszą się wolnością. Jednak w stanach południowych wciąż panuje niewolnictwo. Mieszkający w Waszyngtonie Salomon Northup (Chiwetel Ejiofor) – czarnoskóry wolny i wykształcony człowiek, ojciec dwojga dzieci, szczęśliwy mąż i szanowany obywatel – zostaje podstępem porwany i sprzedany handlarzom niewolników. Tak rozpoczyna się trwająca 12 lat dramatyczna i niezwykła odyseja człowieka, który wbrew otaczającej go brutalnej rzeczywistości próbuje przetrwać i nigdy nie stracić nadziei na wolność (źródło: Filmweb.pl).

Mimo, że film miałem okazję obejrzeć już kilka dni temu, dopiero dziś zebrałem się na napisanie recenzji. Musiałem uspokoić myśli, okiełznać towarzyszące po filmie emocje i postarać się spojrzeć na film wyjątkowo profesjonalnie. To naprawdę dobre kino, które bezapelacyjnie zasługuje na najważniejsze nagrody w tej branży. Zniewolony. 12 Years a Slave to kolejny poruszający dramat ukazujący ciężkie losy czarnoskórych. Film nieznośnie ciężki, przeszywający bólem na wskroś, niemal niedający wytchnienia. Osobiście zawsze bardzo chętnie sięgam po filmy o takiej tematyce, gdyż uważam, że o pewnych wydarzeniach z przeszłości (i ogólnie o „starym świecie”) warto pamiętać. A kiedy ma się do czynienia z filmem o takiej tematyce wyreżyserowanym przez samego czarnoskórego, to musi on robić wrażenie. Chapeau bas!

Najnowszy film McQueena określa się jako ostatni z tzw. „trylogii cierpienia”. Kompletnie nie zgadzam się z tworzeniem takiej klasyfikacji, bo wszystkie filmy reżysera traktują o zupełnie różnych tematach i dotyczą przede wszystkim człowieka jako jednostki uwikłanej w problemy lub postawionej przez los w wyjątkowo ciężkiej sytuacji. Główny bohater Zniewolonego próbuje się odnaleźć w nowym świecie bo wie, że tylko dzięki temu może przetrwać. Godzi się na tożsamość Platta – jednego z wielu czarnuchów, taniej i bezwartościowej siły roboczej. I choć z każdym dniem jest mu coraz ciężej, nie poddaje się i wierzy, że w końcu uda mu się odzyskać wolność. Zupełnie inną strategię walki/obrony przyjmuje Patsey (debiutująca Lupita Nyong’o), która ma nadzieję, że dzięki swemu poddaniu i spełnianiu wszystkich życzeń swego pana (Michael Fassbender), w końcu doczeka się lepszego losu. Wyrachowanie i  zimna kalkulacja? Nic podobnego, to po prostu kolejna ze strategii przetrwania. W końcu nikt nie wie, jak zachowałby się będąc w podobnej sytuacji…

W Zniewolonym niemal wszystko zasługuje na pochwałę (reżyseria, scenariusz, montaż, muzyka Zimmera), jednak to aktorstwo wybija się na pierwszy plan i przesądza o tym, że film ma tak ogromną siłę rażenia. Na największe uznanie zasługują Chiwetel Ejiofor i Michael Fassbender. Ten pierwszy to aktor o najsmutniejszych oczach, jakie dotychczas miałem okazję widzieć na ekranie. Jestem przekonany, że w kolejnych latach będzie o nim głośno i to nie tylko za sprawą wyjątkowo trudnego nazwiska. Do talentu Fassbendera nie muszę chyba nikogo przekonywać. Mnie osobiście jak dotąd najbardziej podobał się we Wstydzie, aczkolwiek jego rola w Zniewolonym jest równie dobra i mam nadzieję, że zostanie nagrodzona przez Akademię. Na uwagę zasługują także Sarah Paulson, Benedict Cumberbatch, Paul Dano, Brad Pitt oraz wspomniana już Lupita Nyong’o. 

Mimo, że seans Zniewolonego nie będzie należał do najlżejszych, warto się na niego zdecydować. Jestem przekonany, że po tym filmie każdy nieco dłużej pomyśli, zanim wystrzeli kolejny głupi „kawał o murzynie”. Ode mnie bardzo mocne 9/10.

5 komentarzy:

  1. Mam identycznie - film widziałam już kilka dni temu, a z recenzją nadal się wstrzymuję. Najlepsze jest to, że to nie jeden z filmów, o którym się zapomina na drugi dzień po obejrzeniu. Potrzeba niezłej znieczulicy, by przejść obojętnie obok takiego obrazu.
    Nazwisko aktora pierwszoplanowego jest faktycznie strasznie trudne do zapamiętania, a co dopiero wymówienia - nie mam pojęcia jak prawidłowo je przeczytać ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. a mi to przypomina trochę wielki hit telewizji późnego gierka czyli korzenie który też opowiadał o losie murzynów od złapania przez łowców niewolników w afryce aż dziw że nikt go po 89r nie powtarzał

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O właśnie, już dekady temu filmowcy przerobili ten problem ze wszystkich stron. Po co nadal to wałkować? Czemu z taką gorliwością nie przepraszają Indian, którym wyrządzili więcej krzywd?

      Druga rzecz, czemu nie przedstawią historii czarnych watażków, którzy w Afryce sami łapali swoich ziomków i sprzedawali ich w niewolę białym. Czemu nikt nie nakręci filmu o Liberii, kraju który Amerykanie założyli dla oswobodzony czarnych niewolników, a w którym ci właśnie eksniewolnicy bili rdzennych czarnych i robili z nich... swoich niewolników.

      Niech Murzyni w końcu sami uderzą się w piersi, a nie tylko zrzucają winę na białych za wszystkie nieszczęścia.

      Usuń