Aż chce się rzec - święta, święta
i po świętach… Tak, wiem, że wszystkim Wam pękają brzuchy z przejedzenia i już
planujecie na najbliższe tygodnie ostre treningi oraz diety oczyszczające. Wiem
też, że zapewne większość z Was jest po świętach bardziej zmęczona niż wypoczęta.
Tak to już jednak jest, że dni, na które tak długo się oczekuje, przemijają nam
wyjątkowo szybko. Nie wiem jak Wy, ale ja przez ostatnie trzy dni zupełnie
odpuściłem sobie kino i telewizję. Nie widziałem żadnego filmu, nie obejrzałem
ani jednego odcinka serialu, nie nadrabiałem zaległości i nawet nie znalazłem w
sobie chęci do udania się do kina na drugą część Hobbita. Ale koniec laby! Obwieszczam wszem i wobec, że w pełni
wracam do mojego filmowego świata i wraz z Nowym Rokiem planuję pisać dla Was jeszcze
częściej. Jako, że świąteczny duch jeszcze mnie nie opuścił, nie zamierzam dziś
krytykować i narzekać. Dlatego też zrecenzuję dla Was wyjątkowo dobry film.
Film, którego premiera przeszła przez nasze kina właściwie bez większego echa i
gdyby nie pochlebne recenzje moich znajomych blogerów filmowych, sam zapewne
również bym sobie go darował. Panie i Panowie, przed Wami Koneser.
Virgil Oldman (Geoffrey Rush) jest właścicielem domu aukcyjnego i wybitnym znawcą sztuki. Nie związał się z żadną kobietą, gdyż całą energię zawsze poświęcał swojej pasji, dziełom sztuki. Niewiele osób ma dostęp do jego hermetycznego świata, czasem tylko pozwala na to dzielącemu jego pasję Billemu Whistlerowi (Donald Sutherland) oraz młodemu konserwatorowi starych mechanizmów, Robertowi (Jim Sturgess). Pewnego dnia odbiera telefon od tajemniczej kobiety, Claire Ibbetson (Sylvia Hoeks). Twierdzi ona, że otrzymała w spadku po zmarłych rodzicach bogatą kolekcję dzieł sztuki i chciałaby, aby Virgil spróbował ocenić jej wartość. Ten przybywa do starej rezydencji, wypełnionej wiekowymi obrazami, rzeźbami, meblami. Nie spotyka jednak właścicielki antyków, która kontaktuje się z nim tylko telefonicznie (źródło: Filmweb.pl).
Virgil Oldman (Geoffrey Rush) jest właścicielem domu aukcyjnego i wybitnym znawcą sztuki. Nie związał się z żadną kobietą, gdyż całą energię zawsze poświęcał swojej pasji, dziełom sztuki. Niewiele osób ma dostęp do jego hermetycznego świata, czasem tylko pozwala na to dzielącemu jego pasję Billemu Whistlerowi (Donald Sutherland) oraz młodemu konserwatorowi starych mechanizmów, Robertowi (Jim Sturgess). Pewnego dnia odbiera telefon od tajemniczej kobiety, Claire Ibbetson (Sylvia Hoeks). Twierdzi ona, że otrzymała w spadku po zmarłych rodzicach bogatą kolekcję dzieł sztuki i chciałaby, aby Virgil spróbował ocenić jej wartość. Ten przybywa do starej rezydencji, wypełnionej wiekowymi obrazami, rzeźbami, meblami. Nie spotyka jednak właścicielki antyków, która kontaktuje się z nim tylko telefonicznie (źródło: Filmweb.pl).
Uwierzcie mi
na słowo, ten nudny opis filmu ani trochę nie oddaje jego wartości. Giuseppe
Tornatore to jeden z tych reżyserów, o których słyszałem bardzo wiele dobrego,
a których filmów nie miałem okazji jeszcze zobaczyć. Z jego twórczości znam
jedynie Cinema paradiso, który zrobił
na mnie bardzo duże wrażenie. Sięgając po Konesera
nawet przez myśl mi nie przeszło, że ten film tak bardzo mnie poruszy. Naprawdę
dawno nie zdarzyło mi się widzieć filmu nakręconego z tak wielkim poczuciem stylu,
smaku, klasy. Film opowiada o sztuce, ale on sam – jak na dobre kino przystało –
jest sztuką samą w sobie. Muzyka, aktorstwo, scenografia, motyw sztuki,
intryga, klimat i nastrój - tutaj wszystko idealnie do siebie pasuje i tworzy
jedną zgrabną całość. Poza tym Koneser
nie jest filmem, o którym szybko się zapomni. Film niesie w sobie ogromne
przesłanie, finałowe sceny wbijają w fotel i ogromnie poruszają. Nie wiem jak
Wy, ale ja jeszcze na długo po seansie nie czułem wytchnienia – zakończenie filmu
naprawdę bolało.
Jak mówi
jeden z bohaterów filmu, „(…) w każdym fałszerstwie jest cień prawdy”. Już te
słowa mogą sugerować widzowi, że to, co zobaczy na ekranie może nieco różnić się
od tego, czym jest naprawdę. Nie zamierzam tutaj spoilerować i pisać za dużo na
temat fabuły, gdyż pod tym względem Koneser
jest bardzo podobny do takich filmów jak Panaceum
czy Trans, przy których próbie
opowiedzenia mimowolnie zdradza się istotne szczegóły i najzwyczajniej w
świecie odbiera się widzom radość z oglądania i odkrywania kolejnych kart. Film
zmusza widza do zadania sobie pytań starych jak świat, jak te, czy istnieje
prawdziwa przyjaźń i bezinteresowna miłość? Poza tym ukazuje on przejmujące
stadium starości, samotności, a wręcz zdziwaczenia. Główny bohater całe swoje
życie poświęcił sztuce, która stała się nie tylko jego pasją, ale i największą
miłością. Virgil nie ma przyjaciół, wszystkie posiłki jada w samotności i w
kompletnej ciszy, wszystkich dookoła odstrasza swą nadętością i nieskalanie
białymi rękawiczkami, które mają ochronić go przed wszystkimi niebezpieczeństwami
tego świata. Na stare lata przyjdzie mu poznać prawdziwy, słodko-gorzki smak
życia. Bo czy może być dla człowieka coś bardziej bolesnego od utraty tego, co
jest dla niego najcenniejsze?
Nie wiem, co
jeszcze mogę napisać, aby zachęcić Was do obejrzenia Konesera. Może skuszę Was nazwiskami aktorów? Rzeczywiście,
aktorstwo stanowi jeden z najmocniejszych punktów tego obrazu i grzechem byłoby
o nim nie wspomnieć. Oczywiście na największe pochwały zasługuje pierwszoplanowa
rola Geoffreya Rusha, który jest tu jeszcze lepszy niż w Jak zostać królem. Rush ma w sobie wszystko to, co powinien mieć
prawdziwy znawca i koneser sztuki, w związku z czym okazał się być idealny do
tej roli (nie mogę się doczekać jego roli w Złodziejce
książek). Nie sposób nie zwrócić też uwagi na hipnotyzującą i eteryczną
Sylvię Hoeks oraz na bardzo dobrego Jima Sturgessa. Ten ostatni ma w sobie coś
takiego samego, jak Ewan McGregor, tzn. mimowolnie się go lubi. Jest jeszcze
Donald Sutherland, który także został obsadzony w idealnie dopasowanej do
siebie roli. Podsumowując, Koneser to
prawdziwe kino i czuję wielki niedosyt, że tak dobry film został pominięty w
ważnych konkursach filmowych. Takie mamy czasy, że klasa i styl przegrywają z
kontrowersją…
Nie będę
pisał już nic więcej, bo i tak jest wyjątkowo słodko! Ode mnie 9/10.
Dla mnie to zaskoczenie, bo jednak wiele się po tym filmie z jakichś powodów nie spodziewałem, a okazało się - patrząc jeszcze teraz na koniec roku - że to jeden z najlepszych obrazów jakie w 2013 gościły w kinach, a przy okazji rola Rusha zostawia daleko w tyle inne męskie role jakie w tym roku ja miałem okazję oglądać. Świetny film.
OdpowiedzUsuńJa szczerze mówiąc też po filmie wiele nie oczekiwałem, ale recenzje mówiły same za siebie. I, jak widać, nie kłamały :)
UsuńNo i ta recenzja, jest tą kroplą która przelała czarę. Film postanowiłem obejrzeć :)
OdpowiedzUsuńMusisz obejrzeć, na pewno się nie zawiedziesz! :)
UsuńZgadzam się z Tobą - cała filmowa kompozycja jest po prostu idealna. Wszystko w "Koneserze" do siebie pasuje, co sprawia, że i klimat jest niezapomniany. A że niezapomniany jest również Rush - po stokroć tak :).
OdpowiedzUsuń